Siedem spotkań i siedem zwycięstw, do tego średnio ponad trzy zdobyte bramki w każdym spotkaniu - to dorobek Jagiellonii na stadionie przy Słonecznej. Wydawało się, że potrafiąca dobrze się bronić i groźna w kontratakach Stal Mielec może tę serię nieco przyhamować. Zwłaszcza, że kilka dni temu "zdobyła" obiekt Legii Warszawa, wygrała tam 3:1. Wydawało się, że w piątek w Białymstoku może czekać ją podobna skala trudności. A trener Kamil Kiereś o tym wiedział i... posłał do boju tę samą jedenastką, co w Warszawie. Bezradna Stal Mielec. A przecież defensywa Jagiellonii ma sporo dziur Jagiellonia miała zaś coś do udowodnienia swoim kibicom, po dwóch wyjazdowych spotkaniach, w których zdobyła zaledwie jeden punkt. Zwłaszcza porażka w Szczecinie mogła trochę boleć, Pogoń była jednak zespołem znacznie lepszym. Co się dzieje na wyjazdach, nie ma na razie miejsca w Białymstoku. Tu bowiem zespół trenera Siemieńca nie ma sobie równych. Przekonała się o tym Stal, która została zepchnięta do głębokiej obrony. Tego można się było spodziewać, ale że goście nie będą w stanie nawet kontrować - już nie. Jeśli gdzieś w ekipie z Podlasia szukać słabszych punktów, to jest to defensywa. Tymczasem dziś Stal nie miała za bardzo okazji, by poważniej zagrozić Zlatanowi Alomeroviciowi. A po 25. minutach gospodarze prowadzili już 2:0 i... było w zasadzie po meczu. Szybkie dwa ciosy Jagiellonii. Nawet jeśli Stal marzyła o sensacji, jej plany runęły Jagiellonia mogła prowadzić już w 6. minucie, wtedy gości uratował Krystian Getinger, w desperacki sposób broniący na linii bramkowej strzał José Naranjo. Napór gospodarzy trwał nadal, przyniósł w końcu skutek. Kristoffer Hansen popisał się niemal bliźniaczą akcją do tej, którą 10 dni temu przeprowadził w Poznaniu, dając Jagiellonii nadzieję na odrobienie strat. Znów pomknął od linii bocznej w kierunku środka boiska, znów mu nikt za bardzo nie przeszkadzał. Różnica była jedna: tym razem kopnął w dalszy róg, a nie przy bliższym słupku. Za chwilę było już 2:0 - Leândro sfaulował przy linii bocznej pola karnego Dominika Marczuka, z karnego trafił zaś ponownie Bartłomiej Wdowik. I wszystko już w zasadzie było jasne. Stal bowiem nie miała argumentów, by powtórzyć wyczyn z Warszawy. Był strzał zza linii pola karnego Michała Trąbki, był bliski ustrzelenia przypadkowego samobója Adrián Diéguez, ale to wszystko. Piłka przez zdecydowaną większość czasu była po stronie gospodarzy, Jagiellonia oddała dziewięć strzałów, przy dwóch gości. No i miała ponad 90 proc. celnych podań, co świadczyło o jej faktycznej dominacji i bezradności rywali. Szymon Marciniak zmienił zdanie - zamiast karnego był rzut wolny. Piłkarzowi Jgaiellonii to... wszystko jedno Niewiele zresztą zmieniło się w drugiej połowie, gospodarze nadal mieli pełną kontrolę nad tym spotkaniem. Nie zdobywali kolejnych bramek, więc trener Siemieniec posłał do boju swoje dwie największe strzelby: Jesusa Imaza i Afimico Pululu. Hiszpan zresztą zdobył ładną bramkę na 3:0, znów pokazując spryt i spore umiejętności techniczne. A wynik na 4:0 ustalił Wdowik. Chciał to zrobić z rzutu karnego, który już podyktował Szymon Marciniak za faul na Tomaszu Kupiszu, ale po interwencji VAR zmienił zdanie, bo przewinienie Berta Esselinka nastąpiło jednak przed linią pola karnego. Reprezentant Polski nie miał z tym jednak problemu - nie z karnego, to z wolnego: Wdowik trafił niemal w okienko. "Jaga" wygrała więc 4:0, choć próbował jeszcze honorowe trafienie dla gości zaliczyć Getinger. Nie udało się, a był blisko. Jedynym negatywnym aspektem meczu dla gospodarzy była kontuzja stawu skokowego Jarosława Kubickiego - wiele wskazuje na to, że dla pomocnika Jagiellonii ta runda może się już skończyć.