Trener Kosta Runjaić pracuje w Legii dopiero od trzech miesięcy z małym hakiem. Można już jednak śmiało powiedzieć, że klub dużo na jego przyjściu zyskał. W porównaniu z poprzednim sezonem Legia stała się przede wszystkim zespołem przewidywalnym. Kibice przed spotkaniem żartowali, że na Łazienkowską przyjeżdża "zawsze groźna Warta" i może być różnie. Wszyscy pamiętają bowiem poprzednie spotkanie obu zespołów na Łazienkowskiej w lutym. To była potyczka, która wstrząsnęła Warszawą i drużyną Aleksandra Vukovicia. Legia przegrała 0:1 po golu Dawida Szymonowicza. Z boiska wyleciał Artur Boruc, który dusił zdobywcę bramki i to był początek jego końca przy Łazienkowskiej. Do końca sezonu już bowiem nie zagrał, bo nie chciał zapłacić kary zasądzonej za ten wybryk, czyli 20 tys. zł. Te wydarzenia podziałały na legionistów, jak zimny prysznic. Zaczęli wygrywać mecz za meczem, uciekli ze strefy spadkowej i szybko zapewnili sobie utrzymanie. U Niemca prawie zawsze solidnie Jeśli ktoś spodziewał się podobnych emocji w sobotnim spotkaniu, to się mocno rozczarował. Legia miała sporą przewagę od pierwszego gwizdka sędziego i nie dawała swoim fanom powodów do niepokoju. Trudno powiedzieć, że grała dobrze, ale na pewno był to występ solidny, jak zresztą prawie wszystkie, odkąd do stolicy trafił Runjaić. Przed meczem Niemiec zaskoczył kibiców składem. O ile można się było spodziewać, że zagra lewy obrońca Yuri Ribeiro, bo za kartki pauzował Filip Mladenović, to już obecność w pierwszej jedenastce Macieja Rosołka była sporym zaskoczeniem. Młody piłkarz cieszy się wyjątkowym zaufaniem u Runjaicia, który konsekwentnie stawia na niego mimo kolejnych słabszych występów. Rosołek przyzwyczaił też kibiców, że umie zdobywać bardzo ważne bramki. Tak było także w meczu z Wartą. Legia przeważała, stwarzała sobie sytuacje, ale piłka nie chciała wpaść do siatki. W 23. min trybuny uspokoił Rosołek, który fantastycznym strzałem z woleja zza pola karnego pokonał dobrze broniącego Adriana Lisa. W tym, że piłka do niego trafiła, było sporo przypadku, bo wybijał ją jeden z obrońców. Legia oblegała wtedy bramkę Warty, a gola już wcześniej powinien strzelić Ribeiro, ale zmarnował doskonałe podanie Pawła Wszołka. Ulewa po przerwie Pierwsza połowa nie przyniosą więcej bramek, choć Legia momentami zamykała Wartę w jej polu karnym. Skończyła się też piękna, niemal letnia pogoda. Od początku drugiej połowy zaczął bowiem padać rzęsisty deszcz. Warta, która po przerwie rzuciła się do odrabiania strat, miała więc utrudnione zadanie. Trener Dawid Szulczek dokonywał kolejnych zmian, na boisku pojawiali się kolejni obcokrajowcy (mecz rozpoczęło w Warcie 10 Polaków i Fin Robert Iwanow), ale jego zespół nie umiał poważniej zaszkodzić Legii, która umiejętnie się broniła i czyhała na kontry. Legii pomagali kibice, który po raz kolejny zapełnili stadion w liczbie ponad 20 tys. Minuty jednak mijały, a kolejnych goli nadal nie było. Trudno jednak żeby były, skoro Warta atakowała bardzo niemrawo, a Legia bardziej uważała, żeby gola nie stracić, niż za wszelką cenę strzelić. Można powiedzieć, że był to typowy mecz legionistów za Runjaicia. Bliźniaczo podobny do niedawnych starć ze Stalą Mielec, czy Radomiakiem. Legia nie błyszczy, wygrywa mało przekonywująco, ale pnie się w tabeli i przynajmniej do poniedziałku będzie na jej szczycie. Legia Warszawa - Warta Poznań 1-0 (1-0) Bramka: 1-0 Rosołek (23.)