Nie wiadomo, co sparaliżowało Legie na dobre pół godziny po pierwszym gwizdku sędziego. Może świadomość, że wszyscy oczekują zniwelowania strat do Rakowa Częstochowa? Może obecność na trybunach selekcjonera Fernando Santosa? Trudno to jednoznacznie określić. Niektórzy z piłkarzy zespołu gospodarzy sprawiali jednak wrażenie "nieobecnych". Gra toczyła się jakby obok Filipa Mladenovicia, Ernesta Muciego, czy Macieja Rosołka. Zobacz tabelę PKO Ekstraklasy Szczególnie podpadł kibicom Serb. Jesienią był jednym z najlepszych piłkarzy Legii. Walczył wówczas o wyjazd na mistrzostwa świata do Kataru. Swój cel osiągnął, ale od powrotu z mistrzostw świata razi fatalną formą. Już w 8. minucie spotkania Mladenović popełnił błąd, który otworzył Michałowi Rakoczemu drogę do bramki Legii. Piłkarz gości wpadł w pole karne i po ziemi strzelił obok Kacpra Tobiasza. Legia przegrywała 0:1. Ale bramka nie obudziła jej i nie pobudziła do żwawszych ataków. Cracovia spokojnie kontrolowała sytuacje na boisku, czyhając na okazje do kontry. Gospodarze atakowali, ale robili to wolno i schematycznie. Taka gra nie mogła się podobać. Legia nie mogła już usprawiedliwiać się krzywą płytą, bo mecz z Cracovią rozgrywano na nowiutkiej murawie, która co prawda jeszcze się nie ukorzeniła, ale nierówności na niej nie było widać. Nie zdominowali gości Tak więc mecz z "Pasami" wyglądał kompletnie odmiennie niż dwa pierwsze tegoroczne legionistów z Koroną Kielce (3:2) i Zagłębiem Lubin (2:1). Tam wicelider PKO Ekstraklasy dominował przez 60 minut, po czym tracił siły, inicjatywę i gole. W spotkaniu z Cracovią bramkę i inwencję Legia straciła już na samym początku meczu. Dopiero w ostatnich minutach pierwszej części spotkania gospodarze zaczęli grać składniej i stwarzać zagrożenie pod bramką Niemczyckiego. Najbliższy szczęścia był Paweł Wszołek, chyba najlepszy w Legii, ale jego strzał przeszedł obok słupka bramki gości. W drugiej połowie Legia grała lepiej. Na bramkę Niemczyckiego sunął atak za atakiem. Goście ograniczyli się niemal wyłącznie do obrony korzystnego wyniku. W 53. min w polu karnym dryblował Wszołek, Michal Siplak "skosił" go równo ze świeżą murawą. Do piłki na "jedenastym" metrze podszedł kapitan gospodarzy Josue. Portugalczyk podjął najgorszą z możliwych decyzji. Postanowił strzelić lekko w środek bramki. Niemczycki wyczuł jego intencje, nie rzucił się w żadną stronę, tylko czekał spokojnie na piłkę. To był pierwszy w karierze rzut karny obroniony w Ekstraklasie przez młodego bramkarza Cracovii. Dla Josue drugi spudłowany, z pięciu, które wykonywał. Drugiego karnego nie było Legia atakowała dalej i w 65. min powinna mieć drugą "jedenastkę". Sędzia Piotr Lasyk długo analizował na VAR-ze akcję, w której piłkę ręką dotknął w polu karnym Siplak. Ostatecznie uznał jednak, że Słowak nie naruszył przepisów. Legia spieszyła się coraz bardziej, a minuty mijały coraz szybciej. W końcu w 80. min Bartosz Slisz wrzucił piłkę w pole karne, gdzie niespodziewanie w rolę napastnika wcielił się obrońca Maik Nawrocki. Santos miał co zanotować. Tak samo jak w przypadku Niemczyckiego. Minutę później było już 1:2. Legia za bardzo ucieszyła się z wyrównania i od razu straciła gola. Był to chyba pierwszy groźny atak gości po przerwie. Strzelał Paweł Jaroszyński, ale jego strzał został zablokowany. Piłka trafiła jednak do Jakuba Jugasa, który pięknie złożył się do strzału z pierwszej piłki i pokonał Tobiasza. Legia zdołała wyrównać po raz drugi. Znowu w roli głównej wystąpili Jouse, Nawrocki. i Niemczycki Pierwszy dośrodkował, drugi strzelał, trzeci bronił. Na scenie pojawił się jednak ten "czwarty" - Tomas Pekhart, który dobił piłkę i wyrównał na 2:2. Choć sędzia doliczył sześć minut, więcej goli już nie było.