Lechia Gdańsk - studnia bez dna i przepompownia pieniędzy, a ze strony sportowej klub absolutnie niespełniony, który od lat nie jest w stanie zrealizować nawet celu minimum. Właśnie do takiego miejsca trafił Stokowiec, który przez ostatnie lata wiódł spokojne trenerskie życie w Zagłębiu Lubin. Tam dał się poznać jako obiecujący szkoleniowiec, a teraz znów wchodzi w buty specjalisty od zarządzania kryzysowego. Kiełbasa bez mięsa Gdyby zrobić ranking najdziwniejszych rzeczy, które w ostatnich latach dzieją się w polskiej piłce, to bez Lechii Gdańsk byłbym on tak kompletny jak kiełbasa bez mięsa. To tutaj kibice tygodniami zastanawiali się, kto tak naprawdę stoi za wielkim kapitałem płynącym do klubu; to tutaj wydawano dużo i często na zawodników, a później okazywało się, że ktoś coś źle policzył i brakuje pieniędzy na wypłaty; to tutaj Komisja Licencyjna musiała sprawować nadzór, bo ryzyko związane z zadłużeniem jest niebezpiecznie duże. I w końcu to tutaj co roku mówi się o medalu, a nawet mistrzostwie Polski, tymczasem od lat Lechia nie jest w stanie wdrapać się nawet do europejskich pucharów, podczas gdy w tym czasie grały w nich Piast Gliwice, Arka Gdynia, czy Cracovia. I właśnie na taki klub zdecydował się Stokowiec. Misja dla samobójców? Wręcz przeciwnie - misja bez żadnych zobowiązań. Lechia przez lata zapracowała sobie bowiem na łatkę klubu, w którym może się wydarzyć wszystko, co złe. Przepompowany balon Zauważyliście, że nikt już przesadnie nie pastwi się nad gdańszczanami za to, że znów mieli być w czubie tabeli, a nie wejdą nawet do grupy silniejszej? Wszystko dlatego, że niespecjalnie już kogokolwiek to dziwi. Tak jak kiedyś ukuto hasło o garbatym losie Cracovii, tak dziś można napisać, że Lechia jest jak przepompowany balon - pęka zawsze i to z wielkim z hukiem. Tyle, że w Lechii są zawodnicy, którzy potrafią grać w piłkę i może to skusiło Stokowca? Kuciak to najlepszy bramkarz tamtego sezonu, bracia Paixao to od lat czołowi gracze ligi, Jakub Wawrzyniak reprezentant Polski, a Patryk Lipski jeden z większych talentów. Jasny sygnał, nie kapitulacja Coś Wam to przypomina? Bo mi misję Michała Probierza z 2012 r. Wówczas szkoleniowiec przychodził do porozbijanej Wisły Kraków, która w składzie miała jednak tak dobrych zawodników jak Maor Melikson, Dudu Biton, Cwetan Genkow, czy Junior Diaz. Tyle, że nie miała atmosfery, a do tego dochodziły problemy z wypłatami. Efekt? Gdy Probierz podał się do dymisji, to nie on był przegranym, tylko ówczesna Wisła. Jego odejście nie było aktem kapitulacji, ale jasnym sygnałem - tu jest tak źle, że potrzeba cudotwórcy. I choć Wisła powoli się dźwiga, to cudotwórcy dalej nie znalazła, bo od tamtego czasu nawet nie otarła się o podium. Oczywiście, może się wydarzyć katastrofa, której nikt Stokowcowi nikt nie wybaczy, czyli spadek Lechii z Ekstraklasy. A że Lechia ma tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową, to każde inne rozwiązanie zostanie przyjęte z ulgą. Piotr Jawor