W Gliwicach na inaugurację sezonu spotkał się zespół najlepiej punktujący wiosną tego roku w Ekstraklasie, czyli Piast, z zespołem, który zapewnił kibicom długą przygodę z europejskimi pucharami. Tak jak wiosną, gdy Lech uratował w końcówce remis 1:1, można się było spodziewać zaciętego spotkania. I ciężko było wskazać faworyta, bo jednak Piast wygrał w okresie przygotowawczym wszystkie sparingi, a poznaniacy - żadnego. Lech zresztą trenuje dopiero od niespełna miesiąca, niektórzy piłkarze są z drużyną od dwóch tygodni, a czterech jest kontuzjowanych. I to była też szansa dla gliwiczan. Lech lepiej zaczął, Piast czekał na swoją szansę. I na pomoc "elektrycznego" bramkarza To jednak Lech od początku przejął inicjatywę. Może niespecjalnie to dziwiło - Piast świetnie organizuje się w defensywie i nawet jak oddaje mu piłkę, to nie pozwala stwarzać sytuacji pod bramką Františka Placha. I podobnie było tym razem - jedną okazję miał Mikael Ishak, ale dość umiejętnie przy uderzeniu głową utrudnił mu sprawę Arkadiusz Pyrka. A poza tym goście byli trochę bezradni. Kiepsko spisywali się skrzydłowi (Adriel Ba Loua i Kristoffer Velde), źle dorzucał piłkę w pole karne ekspert od tego typu zagrań Joel Pereira, niewidoczny był Ishak. Piast zaś po 25. minucie zaczął grać ofensywniej, w końcu przedostawał się w okolice pola karnego gości. Korzystał z bardzo nerwowej postawy Filipa Bednarka, który albo źle wybił piłkę, albo ją wypuścił. W 33. minucie mógł gola strzelić Kamil Wilczek, zablokował go jednak w ostatniej chwili Alan Czerwiński. Jeszcze lepszą okazję miał dwie minuty później Michael Ameyaw, który po strzale Grzegorza Tomasiewicza stał siedem metrów przed bramką Bednarka i nie był na spalonym. Miał dobry refleks, wystawił nogę, ale nie trafił w bramkę. Piast trafił przed przerwą, Lech odpowiedział po niej. I to w jaki sposób! W końcu jednak Piast dopiął swego i znów duży udział w tej sytuacji miał bramkarz Bednarek. W 40. minucie Pereira źle wybił piłkę - z bocznej strefy pola karnego w sam jego środek. Do wysokiej piłki wyskoczył Ameyaw, który wyprzedził Bednarka - zagrał futbolówkę głową. Bramkarz Lecha też później dotknął piłkę, ale i pleców rywala, który upadł. Dla sędziego Szymona Marciniaka było to zagranie warte rzutu karnego - decyzji nie zmienił, choć poznaniacy mieli inne zdanie. I mieli je jeszcze wtedy, gdy trzeba było wyjść na długą połowę. Chęć wykonania jedenastki miał Wilczek, ale piłkę zabrał Patryk Dziczek - i to pomocnik pokonał bramkarza Lecha. Już po chwili mógł wyrównać Filip Marchwiński - to od niego odbiła się piłka po wrzutce Velde. Ale trafiła w słupek. Po przerwie poznaniacy zaskoczyli graczy ze Śląska. Można się było spodziewać, że Lech ruszy do ataku, ale raczej nie tego, że wyrówna już w swojej pierwszej akcji. Po podaniu Pereiry kapitalnie zachował się Marchwiński - z prawej strony, swoją słabszą prawą nogą huknął w dalszy róg i Plach był bezradny. A 21-latek z Lecha poszedł za ciosem. W 54. minucie wykorzystał dośrodkowanie Velde, znakomicie wyskoczył w powietrze, nic nie robił sobie z tego, że obok stał specjalista od tego typu gry Jakub Czerwiński. "Złapał" futbolówkę głową idealnie - bramkarz był bezradny. Przed tym sezonem "Marchewa" przejął w Lechu numer 10 - dzisiaj pokazał, dlaczego to zrobił. Fantastyczny debiut byłego asa Górnika. Hat-trick w Austrii! Piast ruszył do ataku. Ale to co zrobił Pyrka w 102. minucie... Ten gol dał Lechowi spokój, a Piasta zmusił do szukania innych rozwiązań. Trener Aleksandar Vuković dokonywał zmian, podobnie zresztą jak John van den Brom. Rezerwowi Piasta więcej wnieśli do gry, to gospodarze prezentowali się lepiej. I to oni byli bliżej wyrównania niż Lech zdobycia trzeciej bramki. W 62. minucie po rzucie wolnym główkował Dziczek - niecelnie. Później podobną okazję po rzucie rożnym miał Ameyaw - też się pomylił. Nie pomylił się za to w 77. minucie Jakub Czerwiński, też po kornerze. On oddał celny strzał, to było uderzenie z trzech metrów. Tyle że Bednarek odkupił swoje winy za rzut karny z pierwszej połowy, jakimś cudem ten strzał obronił. Piast walczył do samego końca, świetnie na boku radził sobie Serhij Krykun, ale wyrównującego gola zdobyć się nie udało. Wilczek uderzył efektownie, ale niecelnie, zaś Tomasiewicz - prosto w Bednarka. A już w 102. minucie (sic!) Pyrka nie trafił do bramki z metra, po dograniu Czerwińskiego. I tak Lech po raz pierwszy od pięciu lat zaczął sezon ligowy od zwycięstwa.