Kliknij, aby przejść do zapisu relacji na żywo z meczu Zapis relacji na żywo dla urządzeń mobilnych W kwietniu Lech rozpoczynał zmagania w grupie mistrzowskiej jako główny kandydat do tytułu - prowadził w tabeli, miał niemal idealny terminarz i układ spotkań. Zawalił jednak tę fazę całkowicie, a wszystko zaczęło się od wpadki z Koroną, która przy Bułgarskiej ograła poznaniaków 1-0. Od tego momentu wiele w obu drużynach się pozmieniało, ale Korona nadal prezentuje solidny poziom drużyny ze środka tabeli, a Lech z jednego kryzysu wpadł w drugi. Powoli jednak z niego wychodzi, choć gra kandydata do mistrzostwa Polski nadal nie jest porywająca. Mecze Lecha z Koroną w ostatnich latach charakteryzuje to, że pada w nich niewiele bramek. W poprzednim sezonie w każdym z trzech spotkań był tylko jeden gol, dwa razy górą byli kielczanie. Teraz wiele wskazywało na to, że będzie podobnie w sensie jednej bramki, ale tym razem na korzyść Lecha. Gospodarze trafili bowiem za sprawą Christiana Gytkjaera w 25. minucie, a później kontrolowali to powolne i bezbarwne spotkanie. Sytuacja zmieniła się jednak na nieco ponad kwadrans przed końcem, gdy Duńczyk trafił po raz drugi, a goście wreszcie zaryzykowali. I dostali za to nagrodę w postaci kontaktowej bramki i dalszych emocji. Lech w początkowej fazie jakby chciał pokazać, że kryzys ma już za sobą - zaczął z polotem. Animuszu starczyło na niecałe dziesięć minut i trzy akcje, z których jedna była efektowna i zakończyła się celnym strzałem Wołodymyra Kostewycza. Później jednak kielczanie zaczęli przejmować środek pola, a dodatkowo odcięli od podań Gytkjaera. Sami w ataku nie potrafili jednak zbyt wiele - stąd i poziom tego spotkania nie był zbyt wysoki. Bramkarz Lecha Jasmin Burić musiał co najwyżej wyłapywać zagrania wykonywane głowami przez obrońców swojej drużyny. W 25. minucie padł wspomniany gol Gytkjaera, będący w duzej części zasługą umiejętnego zagrania Łukasza Trałki do Pedro Tiby. Portugalczyk znalazł się na skrzydle, ale nie chciał dośrodkowywać. Wypatrzył swojego rodaka Joao Amarala, który uderzył na bramkę. Nie był to dobry strzał, ale... idealna asysta. Gytkjaer dostawił bowiem nogę i pokonał Matthiasa Hamrola. Korona mogła dość szybko wyrównać, ale po rzucie wolnym w idealnej sytuacji spudłował z kilku metrów Pape Diaw. Zresztą stałe fragmenty były jedyną szansą gości na stworzenie zagrożenia w polu karnym Lecha - drugi taki moment miał miejsce tuż przed przerwą, gdy po kolejnym rzucie wolnym spudłował Elia Soriano. Lech z kolei zwolnił tempo i podobnej taktyki trzymał się przez większą część drugiej połowy. Przede wszystkim nie chciał dać możliwości wyrównania rywalowi. Mecz był więc bardzo przeciętny, a precyzyjne uderzenie Amarala z dystansu w 57. minucie było jednym z nielicznych ciekawszych momentów. Druga bramka przyszła Lechowi z niczego. Po dalekim dośrodkowaniu zupełnie pogubili się obrońcy Korony, którzy we dwóch wyskoczyli do piłki razem z Gytkjaerem. Duńczyk skorzystał z tego, ze futbolówka odbiła się od pleców Łukasza Kosakiewicza, przejął ją i uderzył zza pola karnego, obok Hamrola. Było więc 2-0, a trener Korony Gino Lettieri zdecydował się na ostatnią ofensywną zmianę. Korona zaatakowała i w końcu zdobnyła gola. Wato Arweładze dośrodkował w pole karne, Zlatko Janić zgrał piłkę przed siebie, a Elia Soriano huknął z woleja obok Buricia. Goście uwierzyli w remis, mieli jeszcze jeden groźny strzał Jakuba Żubrowskiego, ale punktu nie wywalczyli. Lech w lidze nie przegrał trzeciego meczu z rzędu i w tabeli przeskoczył Koronę. Andrzej Grupa, Poznań Lech Poznań - Korona Kielce 2-1 (1-0) Bramki: 1-0 Gytkjaer (25.), 2-0 Gytkjaer (73.), 2-1 Soriano (82.). Lech: Burić - Goutas, Rogne, De Marco - Wasielewski, Trałka, Tiba, Amaral (70. Makuszewski), Kostewycz - Jevtić (70. Dioni), Gytkjaer. Korona: Hamrol - Kosakiewicz, Marquez, Diaw, Kallaste - Puczko (46. Żubrowski), Kovaczević (67. Arweładze), Janjić, Petrak, Cebula (76. Górski) - Soriano. Sędzia: Tomasz Musiał (Kraków). Widzów: 9487. Ekstraklasa: wyniki, tabela, terminarz, strzelcy Ranking Ekstraklasy - sprawdź!