Legia wydawała się być skazana na wygraną w tym spotkaniu. Mistrzowie Polski przyjechali do stolicy, mając w nogach czwartkowy mecz ćwierćfinału Ligi Konferencji z Fiorentiną (1:4). Ciężkie nogi i brak świeżości widać było od pierwszych minut spotkania. Gospodarze zaczęli z werwą, ale szybko zostali przyhamowani. I to w dość specyficznych okolicznościach. Kontuzji doznał bowiem sędzia liniowy Marcin Borkowski. Zastąpił go techniczny - Marcin Kochanek, dla którego był to debiut na szczeblu Ekstraklasy (sędziuje jako główny w I lidze). Jego przygoda na linii trwała jednak tylko kilka minut, bo zastąpił go siedzący na VAR Paweł Sokolnicki, który lepiej zna się na machaniu chorągiewką. Kontuzjowany Borkowski zasiadł w wozie na jego miejscu, a Kochanek powrócił na stanowisko technicznego. Najskuteczniejszy Czech w historii Więcej przetasowań sędziowskich już nie mieliśmy i można się było skupić na meczu. Legia, niedługo po pierwszej zmianie liniowego, przeprowadziła fantastyczny atak. Josue genialnym zagraniem uruchomił na prawym skrzydle Pawła Wszołka, ten dośrodkował do Tomasa Pekharta, który z bliska wpakował piłkę do siatki. Była to zaledwie 12. min meczu. Legionista dzięki swojej bramce numer 41 został najskuteczniejszym na poziomie Ekstraklasy, wyprzedzając Michała Papadoulosa znanego z występów z Zagłębiu Lubin, Piaście Gliwice i Koronie Kielce. Przewaga Legii była coraz bardziej widoczna, ale Mikael Ishak mógł ją ukarać i wyrównać. Kapitan Lecha wyglądał jednak na Łazienkowskiej na jeszcze bardziej zmęczonego niż jego koledzy i strzelił mocno, ale ale Dominik Hłądun zdołał obronić to uderzenie. Chwilę po tym zaczęły się problemy innego Szweda z Lecha. Jesper Karlstrom zaczął kłaść się na murawie, jakby łapały go skórze. Pomoc medyczna wystarczył na zaledwie trzy minuty, po czym Szwed opuścił boisko kulejąc. 600 biletów dla Kolejorza Był to okres gry, kiedy wydawało się, że jeśli Legia dociśnie rywali, to strzeli kolejnego gola. Na trybunach trwała impreza, przerywana tylko przez kibiców gości, których miało w Warszawie nie być w związku z zakazem wyjazdowym. Legioniści oddali jednak kibicom "Kolejorza" 600 biletów na Trybunie Zachodniej. Co więcej nie wyzywali ich i nie śpiewali wulgarnych piosenek o Lechu, których kilka mają w swoim repertuarze. Druga sztama kibicowska Legii i Lecha miała związek z finałem Pucharu Polski. Rok temu kibice Lecha nie weszli na Stadion Narodowy, bo ochrona chciała skonfiskować im flagi i oprawę. W tym roku to samo zapowiadają legioniści, bo na wielki sektorówki nie chcą zgodzić się strażacy. Teraz fani obu klubów wystąpili zgodnie przeciwko tym decyzjom. Mecz toczył się dalej, a legioniści sprawiali wrażenie tak pewnych wygranej, że nie przejmowali się kolejnymi zmarnowanymi sytuacjami. Niebawem mieli za to zostać surowo ukarani. Lech po przerwie pokazał charakter i ambicję. Choć mecz mu się nie układał, nie zamierzał rezygnować z walki o korzystny rezultat. Awantura z "Jędzą" w roli głównej Już w 48. min legioniści zachowali się jak juniorzy. Nieporozumienie w obronie wyglądało podobnie do tego, co wydarzyło się w poniedziałek w Legnicy. Goście wywalczyli piłkę, którą Alfonso Sousa wpakował z bliska do bramki. Strata gola sparaliżowała gospodarzy, którzy przez wiele minut nie mogli dojść do siebie po tym ciosie. Nerwy puściły nawet najbardziej doświadczonemu piłkarzowi gospodarzy Arturowi Jędrzejczykowi, który zaczął się szarpać z Antonio Miliciem. Była to druga awantura między graczami obu drużyn, bo przy zejściu na przerwę do szatni Josue wdał się w przepychankę z lechitami i ich trenerem Johnem van den Bromem. Kiedy wydawało się, że legioniści opanowali sytuację na boisku i pod bramką Filipa Bednarka robiło się coraz goręcej, piłkarze mistrza Polski wyprowadzili drugi zaskakujący cios. Dublet Alfonso Sousy W 70. min piłka znowu przecinała pole karne gospodarzy bez zdecydowanej reakcji obrońców. Po raz drugi dopadł do niej Alfonso Sousa i wspaniałym uderzeniem umieścił ją w samym okienku bramki Hładuna. Drugi cios obudził Legię, która jeszcze w tym sezonie nie przegrała meczu na własnym stadionie, a w PKO Ekstraklasie może pochwalić się najlepszą serią bez porażki, która przed spotkaniem z "Kolejorzem" wynosiła 14 meczów. Kosta Runjaić dokonał pierwszych zmian. Z boiska zeszli m.in nieskuteczny Ernest Muci i awanturujący się bez przerwy Jędrzejczyk. Legia w końcu zaczęła atakować bramkę Bednarka większą liczbą zawodników. Świetne okazje zmarnowali jednak Igor Strzałek i Lindsay Rose. O wyniku spotkania mógł przesądzić rezerwowy gości Adriel Ba Loua, który trafił do siatki, ale ze spalonego, a kilka minut później w idealnej sytuacji trafił prosto w Hładuna. "Żyleta" w tym czasie nie milkła nawet przez sekundę. Z trybun niosło się głownie "Legia walcząca, Legia walcząca do końca!". Piłkarze słuchali swoich kibiców i nie zamierzali zaprzestawać kolejnych ataków. W końcu w 88. min Paweł Wszołek strzelił wyrównującego gola. Sędzia doliczył cztery minuty, podczas których gospodarze nadal atakowali. Wynik jednak nie uległ zmianie. Legia traci do Rakowa już osiem, a biorąc pod uwagę niekorzystny bilans bezpośrednich spotkań, dziewięć punktów. W sześć kolejek będzie to trudno odrobić.