Białystok to dla Lecha Poznań ziemia niemal przeklęta. Choć wielokrotnie przed wyjazdowymi spotkaniami z Jagiellonią zachwycał, choć Jagiellonia czasami była w potwornym kryzysie, to nie potrafił tam wygrać od 2013 roku. Bilans pięciu ostatnich starć na Podlasiu to pięć remisów i sześć triumfów gospodarzy. Wskazywać więc Lecha jako faworyta było więc co najmniej ryzykowne. Dwie pirotechniczne przerwy rozbiły widowisko Pierwsza połowa, aż do 45. minuty, była koszmarna. Lech niby zaczął bardzo ofensywnie, pressingiem już na wysokości pola karnego Jagiellonii, ale z rytmu wybili go... kibice z Białegostoku. Po ich pirotechnicznym "popisie" sędzia Daniel Stefański przerwał spotkanie na kilka minut. Ledwie Lech wrócił do swoich ataków, a z tego samego powodu gra znów została przerwana. Później zaś, już do końca pierwszej połowy, więcej było chaosu niż efektownych akcji. A w takiej grze lepiej czuła się Jagiellonia. Lech bowiem w ataku pozycyjnym był zaskakująco bezradny. Jagiellonia ustawiała dwie linie obronne - pięcioosobową już w szesnastce i czteroosobową kilka metrów przed nią. Lech próbował gry na jeden kontakt, właśnie w tym tłumie. Nawet gdy udawało się jedno zagranie, to drugiego już nie było. Podobnie jak i strzałów z dystansu. Brakowało rozrzucenia akcji przez boki, Michał Skóraś rzadko próbował gry jeden na jednego, zaś Giorgi Citaiszwili był zupełnie nieprzydatny. Jagiellonia zaś, gdy przejmowała piłkę, starała się grać daleko do wysuniętego Marca Guala. Dużo było chaosu, dużo też dziwnych decyzji sędziego Stefańskiego, który przypadkowe uderzenia ręką karał żółtymi kartkami, a za dość mocne uderzenie Mikaela Ishaka łokciem w twarz Israela Puerto rzut wolny dostał... Lech. Z czasem jednak gospodarze zobaczyli, że Lech jest w sobotę po prostu przeciętny i sami spróbowali zaatakować go wyżej. To dawało efekty, bo goście rzeczywiście mieli zaskakujące problemy z wyprowadzaniem akcji. Takie przechwyty kończyły się dość często stałymi fragmentami, a po jednym z nich celny strzał głową oddał Miłosz Matysik. Jeszcze w 35. minucie groźnie zza pola karnego uderzył Jesus Imaz, ale nieznacznie się pomylił. Zobacz tabelę Ekstraklasy! Piorunujące doliczone minuty, radość po obu stronach! Jeśli mówimy, że 45 minut tego meczu było słabe i chaotyczne, to nie znaczy to, że cała pierwsza połowa. Z uwagi na dwie długie przerwy Stefański dołożył aż osiem minut i w tym czasie wiele się zmieniło. Najpierw z trafienia cieszyła się Jagiellonia, która miała rzut rożny, a po jego rozegraniu Imaz wrzucił piłkę na dalszy słupek, a tam Mateusz Skrzypczak przeskoczył o pół głowy niższego Skórasia i uderzył w dalszy róg bramki. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do siatki. Co ciekawe, Skóraś i Skrzypczak latami grali razem w Akademii Lecha, a ojciec stopera Jagiellonii, Mariusz, jest kierownikiem "Kolejorza". "Kolejorz" jeszcze przed przerwą odpowiedział trafieniem Mikaela Ishaka, choć nic na to nie wskazywało. Taktyka Jagiellonii była bowiem doskonała, odbierała Lechowi wszystkie atuty. Wielki błąd popełnił jednak Gual, który dostał piłkę po przechwycie obrońców, ale zamiast grać ją w kierunku bramki Lecha, zagrał w poprzek boiska. Defensywa "Jagi" nie była już tak dobrze ustawiona i goście to wykorzystali. Citaiszwili zagrał niekonwencjonalnie w prawo do Radosława Murawskiego, ten dośrodkował w pole karne, a Ishak uderzeniem głową z bliska pokonał Zlatana Alomerovicia. Szwedzkiego napastnika Lecha nie upilnował tym razem Skrzypczak. Lech groźniejszy w drugiej połowie. Aż... boisko zasnuła mgła Po zmianie stron Lech wrócił do swojej dobrej gry z pierwszego kwadransa, choć nim minęła godzina gry, jego trener John van den Brom dokonał aż czterech zmian. Dwaj zmiennicy stworzyli zresztą świetną sytuację - Filip Marchwiński dograł do Filipa Szymczaka, ten był przed Alomeroviciem, ale bramkarz odbił uderzenie nogami. Później Marchwiński miał jeszcze dogodną okazję po dośrodkowaniu Citaiszwiliego - nie trafił jednak w bramkę. Lech złapał dobry rytm, był zespołem groźniejszym, ale wtedy... kolejny pirotechniczny pokaz zaprezentowali kibice. I znów sędzia Stefański musiał spotkanie przerwać... Lech nie siadł już tak jak w pierwszej połowie - był wciąż zespołem, któremu kreowanie akcji i stwarzanie sytuacji przychodziło łatwiej. W 86. minucie świetnie z dystansu uderzył Citaiszwili, ale Alomerović z trudem zdołał odbić futbolówkę przed siebie. Dziesięć doliczonych minut i... znów Szymczak królem Lecha! W pierwszej połowie było osiem doliczonych minut, w drugiej... aż dziesięć! Gdy zaczęła się druga, błysnął Szymczak, który tym razem, w bardzo podobnej sytuacji jak w 58. minucie, znalazł się przed Alomeroviciem. Tym razem uderzył mocno między nogami bramkarza. Asystował Ishak, a kluczowym podaniem popisał się inny Szwed - Filip Dagerstål. Jagiellonia rzuciła się do ataku całym zespołem, Lech kontrował, raz po raz tworząc zagrożenie w polu karnym. Niby kontrolował to spotkanie, ale w... 100. minucie to Jaga dostała świetną szansę na wywalczenie punktu. Fedor Černych uderzył przy bliższym słupku, Bednarek nie miał szans jej sięgnąć i tylko patrzył, jak futbolówka obija słupek. W takich okolicznościach "Kolejorz" cieszył się z pierwszego od 2013 roku zwycięstwa w Białymstoku. Zobacz tabelę Ekstraklasy!