Niewiele brakowało, a Lech Poznań do spotkania w Mielcu przystępowałby jako obecny lider PKO BP Ekstraklasy. W Częstochowie rzutem na taśmę bramkę zdobył jednak Piast Gliwice i to właśnie sensacyjni mistrzowie kraju sprzed kilku lat na chwilę awansowali na czoło ligowej tabeli. Czy ekipie z Wielkopolski było z tego powodu przykro? Absolutnie nie. Podopieczni Nielsa Frederiksena w długą podróż na Podkarpacie udali się w znakomitych humorach. Niecały tydzień temu na własnym obiekcie nie dali szans Pogoni Szczecin, wygrywając potyczkę z odwiecznym rywalem 2:0. Kibice podobny rezultat wzięliby w ciemno także i w piątkowy wieczór. "Na pewno specyficzny jest ten okres przed meczem ze Stalą. Ciężko o bardziej intensywny dzień w treningu, w czwartek czeka nas też długa podróż. Ciężko trenerom przeprowadzić taki klasyczny mikrocykl przedmeczowy. Dlatego skupiamy się głównie tym razem na zadaniach czysto taktycznych. Ale spokojnie, będziemy gotowi na piątek" - zapowiadał nadchodzące starcie Michał Gurgul na oficjalnej stronie klubowej. Lech w końcu dopiął swego. Drugi gol przesądził o sprawie Od pierwszego gwizdka sędziego przyjezdni ruszyli do ataków. Sympatycy gospodarzy z przerażeniem w kierunku bramkarza ukochanego klubu spoglądali średnio co pięć minut. Lech zresztą ekspresowo odnalazł drogę do bramki, lecz Szymon Marciniak odgwizdał spalonego. Co się odwlecze, to nie uciecze. Wielkopolanie nie przestawali naciskać na przeciwników, aż wreszcie ich starania przyniosły oczekiwane efekty. Niecały kwadrans przed zakończeniem połowy Jakuba Mądrzyka z rzutu wolnego pokonał Dino Hotić. Bośniak na dobre nie ochłonął po wpisaniu się na listę strzelców, a już dopisał się do niej Mikael Ishak i to goście w doskonałych humorach zeszli do szatni. Od powrotu na fotel lidera PKO BP Ekstraklasy dzieliło ich nieco ponad 45 minut gry. Lech komfortowej przewagi nie wypuścił z rąk do ostatniej akcji. Piłkarze do domu mają daleko, lecz droga powrotna na pewno minie im w świetnej atmosferze. Przyjezdni mogą się martwić stanem zdrowia Afonso Sousy. Portugalczyk w 60 minucie potrzebował pomocy medycznej i chwilę później opuścił boisko. 24-latek problemy zgłaszał już wcześniej, a dokładniej po meczu z Pogonią Szczecin, dlatego jego występ w Mielcu stał pod znakiem zapytania.