Koniec z szachami w meczach czołówki Ekstraklasy? Oby!
Trzeba przyznać, że była to całkiem atrakcyjna reklama naszej Ekstraklasy. Najpierw Legia i Jagiellonia wygrały swoje kolejne mecze w Lidze Konferencji, a potem mogliśmy śledzić dwa pojedynki czterech najsilniejszych drużyn w naszym kraju. Wydaje mi się jasne, że latem przyszłego roku z mistrzowskiego tytułu będzie się cieszył ktoś z tej czwórki: Jagiellonia, Raków, Lech i Legia.
Analizując oba szlagierowe spotkania minionego weekendu najbardziej przekonująco wypadła Jagiellonia. Co prawda mecz z Rakowem zakończył się tylko remisem (2:2), ale to w tej drużynie widzę najwięcej jakości - zarówno w akcjach ofensywnych, jak i podczas bronienia własnej bramki. Mimo że w Rakowie widać już wyraźnie wpływ pracy Marka Papszuna - w organizacji, w determinacji, w intensywności - to wciąż szwankuje siła ofensywna. Trzeba to powiedzieć wprost - częstochowskiej drużynie brakuje jeszcze dawnej siły rażenia.
Jeśli chodzi o ekipę Adriana Siemieńca, to cieszy jej stabilność. Mistrzowie Polski trzymają poziom z poprzedniego sezonu i występy w europejskich pucharach nie wyrządzają im żadnej szkody. To dowodzi, że walka na dwóch frontach nie powinna być żadnym alibi na ewentualny spadek jakości w meczach Ekstraklasy. Utarło się bowiem, zwłaszcza w naszym kraju, że tych dwóch rozgrywek nie da się pogodzić, tymczasem Jaga udowadnia, że to jest tylko jakiś mit.
Legia przegrała wysoko z Lechem (2:5) nie dlatego, że trzy dni wcześniej grała z Dynamem Mińsk, ale ze względu na to, że trener Goncalo Feio na rywalizację w Poznaniu źle przygotował swój zespół. Mówiąc wprost: nie trafił ze składem i taktyką. Nie może być tak, że Legia w tak kluczowym spotkaniu musi polegać w defensywie tylko na obrońcach. A wyglądało to tak, jakby niektórzy zawodnicy środkowej linii (Ryoya Morishita, Bartosz Kapustka czy Kacper Chodynia) grali z przekonaniem, że odpowiadają tylko za atakowanie bramki rywala.
Mecz ten pewnie będzie się jeszcze długo śnił bramkarzowi Gabrielowi Kobylakowi. Z jednej strony mógł spodziewać się większej asekuracji ze strony partnerów, ale z drugiej - tak częste wybijanie piłki przed siebie nie przystoi nawet rezerwowemu golkiperowi drużyny, która aspiruje do mistrzowskiego tytułu.
Nie bez znaczenia był też fakt, że zespół, w tym jakże ważnym spotkaniu, musiał prowadzić asystent pierwszego trenera, Inaki Astiz, bo szef za karę musiał trzymać się z dala od swojej ławki. Niestety, daje o sobie znać trudny charakter Portugalczyka. Trener, który przychodzi pracować w takim klubie, jak Legia, musi zdawać sobie sprawę, że liczy się każdy detal, że błędy nie są tak wybaczane, jak w niższych ligach.
Ogólnie, z satysfakcją mogę stwierdzić, że te dwa ekstraklasowe mecze miały swój poziom, zespoły chciały walczyć, brać losy spotkania w swojej ręce, a nie tylko liczyły na błąd rywali. Nie były to partie szachów, tylko dwa piłkarskie pojedynki na wysokim poziomie. A niestety, przyzwyczailiśmy się, że w ostatnim latach rywalizacja Lecha z Legią nie należała do najbardziej ekscytujących. Oby był to krok w dobrym kierunku!
Dariusz Dziekanowski
Więcej na ten temat
PKO Ekstraklasa 10.11.2024 | Lech Poznań | 5 - 2 | Legia Warszawa | Relacja |
PKO Ekstraklasa 23.11.202417:30 | Lech Poznań | - | GKS Katowice | |
PKO Ekstraklasa 23.11.202420:15 | Legia Warszawa | - | Cracovia |