Partner merytoryczny: Eleven Sports

Koniec z szachami w meczach czołówki Ekstraklasy? Oby!

Trzeba przyznać, że była to całkiem atrakcyjna reklama naszej Ekstraklasy. Najpierw Legia i Jagiellonia wygrały swoje kolejne mecze w Lidze Konferencji, a potem mogliśmy śledzić dwa pojedynki czterech najsilniejszych drużyn w naszym kraju. Wydaje mi się jasne, że latem przyszłego roku z mistrzowskiego tytułu będzie się cieszył ktoś z tej czwórki: Jagiellonia, Raków, Lech i Legia.

Hity kolejki nie zawiodły. "Nie były to partie szachów, tylko dwa piłkarskie pojedynki na wysokim poziomie"
Hity kolejki nie zawiodły. "Nie były to partie szachów, tylko dwa piłkarskie pojedynki na wysokim poziomie"/Monika Wantoła/INTERIA.PL

Analizując oba szlagierowe spotkania minionego weekendu najbardziej przekonująco wypadła Jagiellonia. Co prawda mecz z Rakowem zakończył się tylko remisem (2:2), ale to w tej drużynie widzę najwięcej jakości - zarówno w akcjach ofensywnych, jak i podczas bronienia własnej bramki. Mimo że w Rakowie widać już wyraźnie wpływ pracy Marka Papszuna - w organizacji, w determinacji, w intensywności - to wciąż szwankuje siła ofensywna. Trzeba to powiedzieć wprost - częstochowskiej drużynie brakuje jeszcze dawnej siły rażenia. 

Jeśli chodzi o ekipę Adriana Siemieńca, to cieszy jej stabilność. Mistrzowie Polski trzymają poziom z poprzedniego sezonu i występy w europejskich pucharach nie wyrządzają im żadnej szkody. To dowodzi, że walka na dwóch frontach nie powinna być żadnym alibi na ewentualny spadek jakości w meczach Ekstraklasy. Utarło się bowiem, zwłaszcza w naszym kraju, że tych dwóch rozgrywek nie da się pogodzić, tymczasem Jaga udowadnia, że to jest tylko jakiś mit. 

Legia przegrała wysoko z Lechem (2:5) nie dlatego, że trzy dni wcześniej grała z Dynamem Mińsk, ale ze względu na to, że trener Goncalo Feio na rywalizację w Poznaniu źle przygotował swój zespół. Mówiąc wprost: nie trafił ze składem i taktyką. Nie może być tak, że Legia w tak kluczowym spotkaniu musi polegać w defensywie tylko na obrońcach. A wyglądało to tak, jakby niektórzy zawodnicy środkowej linii (Ryoya Morishita, Bartosz Kapustka czy Kacper Chodynia) grali z przekonaniem, że odpowiadają tylko za atakowanie bramki rywala. 

Emocji w starciu Lecha Poznań z Legią Warszawa nie brakowało/Monika Wantoła/INTERIA.PL

Mecz ten pewnie będzie się jeszcze długo śnił bramkarzowi Gabrielowi Kobylakowi. Z jednej strony mógł spodziewać się większej asekuracji ze strony partnerów, ale z drugiej - tak częste wybijanie piłki przed siebie nie przystoi nawet rezerwowemu golkiperowi drużyny, która aspiruje do mistrzowskiego tytułu. 

Nie bez znaczenia był też fakt, że zespół, w tym jakże ważnym spotkaniu, musiał prowadzić asystent pierwszego trenera, Inaki Astiz, bo szef za karę musiał trzymać się z dala od swojej  ławki. Niestety, daje o sobie znać trudny charakter Portugalczyka. Trener, który przychodzi pracować w takim klubie, jak Legia, musi zdawać sobie sprawę, że liczy się każdy detal, że błędy nie są tak wybaczane, jak w niższych ligach.

Ogólnie, z satysfakcją mogę stwierdzić, że te dwa ekstraklasowe mecze miały swój poziom, zespoły chciały walczyć, brać losy spotkania w swojej ręce, a nie tylko liczyły na błąd rywali. Nie były to partie szachów, tylko dwa piłkarskie pojedynki na wysokim poziomie. A niestety, przyzwyczailiśmy się, że w ostatnim latach rywalizacja Lecha z Legią nie należała do najbardziej ekscytujących. Oby był to krok w dobrym kierunku!

Dariusz Dziekanowski

Hansi Flick broni Lewandowskiego: 'To była zła decyzja' [WIDEO]/AP/© 2024 Associated Press
Niels Frederiksen/Monika Wantoła/INTERIA.PL
Lech Poznań - Legia Warszawa/Monika Wantoła/INTERIA.PL


INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem