Piłkarze Radomiaka przystępowali do tego spotkania z czterema kolejnymi porażkami na koncie i na przedostatnim miejscu w tabeli. Przynajmniej od kilkunastu dni spekulowało się na temat spodziewanej utraty posady przez trenera Bruno Baltazara. Portugalczyk wytrzymał jednak ciśnienie i właśnie przerwał fatalną serię. Gospodarze mieli prawo nie mieć przed tym spotkaniem dobrych przeczuć. W poprzednim sezonie polegli w obu konfrontacjach z Cracovią, nie zdobywając bramki. U siebie przegrali 0:1, na wyjeździe... 0:6. Wszystko już wiadomo. Legia i Jagiellonia poznały terminarz LKE Szybkie otwarcie Radomiaka. "Pasy" pobite w gościnie pierwszy raz w tym sezonie Tym razem jednak krakowianie nie mieli wiele do powiedzenia. W niczym nie przypominali pazernej na gole drużyny z poprzednich rozgrywek. Chaotyczni w defensywie i z co najwyżej mikrym potencjałem kreacji w ofensywie. Radomianie objęli prowadzenie już w piątej minucie gry. Z 16 metrów uderzał Pedro Henrique, a Leonardo Rocha tylko dostawił nogę na linii pola bramkowego i było 1:0. Stojący między słupkami Henrich Ravas nie miał najmniejszych szans na skuteczną interwencję. Do przerwy rezultat nie uległ zmianie, a w drugiej odsłonie nadal korzystniej wyglądali gospodarze. Przyniosło to efekt po niespełna kwadransie. Szybką akcję uderzeniem z kilkunastu metrów bez przyjęcia sfinalizował Zie Ouattara. Futbolówka z impetem wpadła pod poprzeczkę. Goście z determinacją ruszyli do odrabianie strat i po czterech minutach doczekali się gola kontaktowego. Na listę strzelców wpisał się wprowadzony z ławki rezerwowych David Olafsson. Trafił wprawdzie... w partnera z drużyny, ale ten szczęśliwie stał już w bramce Radomiaka. Na więcej krakowian nie było tego dnia stać. Stracili pierwsze punkty w tym sezonie na wyjeździe. I nie wykorzystali szansy, by dorobkiem zrównać się z liderem tabeli. Wciąż zachowują miejsce w ścisłej czołówce, ale z takim poziomem gry raczej nie zagoszczą w niej na dłużej.