Łódzki KS i Warta 96 lat temu zakładały ligę piłkarską w Polsce, to właśnie "Zieloni" byli pierwszym ligowym rywalem ŁKS na jego stadionie, w drugiej kolejce. Wtedy ŁKS wygrał to spotkanie 2:1, dziś taki wynik też by nikogo nie zdziwił. Łodzianie po powrocie do Ekstraklasy na wyjazdach spisują się kiepsko, nie punktują, ale oba spotkania na Stadionie Miejskim im. Władysława Króla akurat wygrali. Podobnie jak nie przegrali tu 17 kolejnych meczów w pierwszej lidze i Pucharze Polski w poprzednim sezonie. Niewiele zapowiadało, że ta passa może zostać przerwana. Warta bowiem gra w kratkę, szczególnie na wyjazdach. Choć w sezonie 2021/22, czy nawet jesienią zeszłego roku świetnie punktowała na wyjazdach, to ten atut zatraciła. Efektem było osiem kolejnych meczów w roli gościa bez wygranej. Po raz ostatni wygrała bowiem pół roku temu, także w Łodzi - 2:0 z Widzewem. ŁKS atakował i popełnił błąd. Ekstraklasa takich nie wybacza Dość nieoczekiwanie to zespół z Poznania szybko objął prowadzenie. I nie za sprawą swojej pięknej akcji, ale błędu, a nawet dwóch, obrońcy łodzian Nacho. Po dalekim wybiciu "na uwolnienie" Dawida Szymonowicza Hiszpan główkował bowiem przed siebie, w środek pola. Piłkę przejął Adam Zreľák, zagrał do Stefana Savicia, a rozpędzony Austriak wpadł w pole karne i... ograł Nacho. A później uderzył obok Aleksandra Bobka, choć bramkarz ŁKS dotknął piłki ręką. Po strzeleniu tej bramki Warta zaczęła grać minimalistycznie, tak jak kilka tygodni temu z innym beniaminkiem z Chorzowa. Wtedy w samej końcówce została za to ukarana, straciła zwycięstwo. Dziś już po pierwszej połowie wcale nie musiała prowadzić. Łodzianie prezentowali się lepiej, znacznie lepiej. Całkowicie zdominowali środek pola, choć przez dłuższy czas nic konkretnego z tego nie wynikał. Aż w 29. minucie Pirulo zaagrał do rozpędzonego Bartosza Szeligi, ten wcisnął się przed Wiktora Pleśnierowicza. A później stanął oko w oko z Jędrzejem Grobelnym, który znów dość nieporadnie spisywał się przy wielu dośrodkowaniach rywali. W tej konkretnej sytuacji bramkarz Warty zaliczył jednak kapitalną interwencję - nogę odbił piłkę uderzoną przez pomocnika ŁKS. A później równie znakomitą szansę miał Kay Tejan, gdy Szeliga w pięknym stylu ograł Dimitriosa Stavropoulosa i wystawił Holendrowi futbolówkę na 14. metrze. Tejan uderzył trochę za nisko - jego strzał zdołał ofiarną interwencją wyblokować Pleśnierowicz. Warta była wyjątkowo pasywna, próbował coś zdziałać może Kajetan Szmyt, ale jego indywidualne akcje były w końcowej fazie mocno przekombinowane. Masa kartek, rzut karny i... kuriozalna sytuacja Kajetana Szmyta. A minął już bramkarza Jeśli pierwsza połowa była mocno przeciętna, to druga zapowiadała się na jeszcze gorszą. Sędzia Paweł Raczkowski lubi w tym sezonie napominać piłkarzy, jego średnia rozdawania żółtych kartek to do dzisiaj nieco ponad pięć na spotkanie. I podyktowany jeden rzut karny w każdym meczu. W Łodzi normę wypełnił już po godzinie gry - jako piąty żółtą kartkę dostał Dawid Szymonowicz z Warty, a jako szósty - Marcin Flis z ŁKS. Sporo było bowiem złośliwych fauli, liczne przerwy sprawiały, że źle się ten mecz oglądało. I tak jak w pierwszej połowie goście zadali nieoczekiwany cios, tak w drugiej... zrobili to samo. A mogli nawet zadać dwa ciosy. W 58. minucie błąd popełnił najpierw Bobek, bo niepotrzebnie zagrał krótko do Engjëlla Hotiego, a Kosowianin z kolei, naciskany przez Mateusza Kupczaka, źle odegrał do bramkarza. Futbolówkę przejął Szmyt, ograł bramkarza i... za długo zwlekał z oddaniem strzału. Został wyblokowany, a później sam sfaulował piłkarza ŁKS. Sensacyjny transfer w pierwszej lidze. Strzelał gole Realowi Madryt i Interowi Mediolan "Zieloni" długo jednak nie rozpamiętywali tej sytuacji - po chwili rozpędzonego Miguela Luisa odepchnął bowiem Flis, a że działo się to już w szesnastce gospodarzy, sędzia Raczkowski wypełnił też swoją średnią co do podyktowanych rzutów karnych. Z 11 metrów Szmyt już się nie pomylił, Warta prowadziła 2:0. I wróciła do swojej gry z pierwszej połowy, czyli skupiła się głównie na wybijaniu łodzian z rytmu. ŁKS atakował, niezłą okazję miał w 70. minucie Kamil Dankowski, ale nie zdołał "wkręcić" piłki w bramkę. Warta nie pozwoliła na to, co ŁKS robił w starciach z Koroną czy Pogonią, gdy w ostatnich sekundach był w stanie rozstrzygnąć starcia na swoją korzyść. Poznaniacy zaś te punkty tak tracili, choćby w Radomiu. Tym razem w swojej taktyce wybijania rywali z rytmu wytrwali do końca, nie stracili gola. I wygrali 2:0.