Maciej Słomiński, Interia: Lechia Gdańsk po szalonej końcówce wyszarpała wygraną 2-1 w ostatnim meczu piłkarskiej jesieni z Górnikiem Zabrze. Dzięki temu przerwę zimową Biało-Zieloni spędzą nad strefą spadkową, na 14. miejscu. Jak bardzo te ostatnie kilka minut zmienia pana ocenę rundy? Marcin Kaczmarek, trener Lechii Gdańsk: - Dzięki tym dwóm bramkom jesteśmy tuż "nad kreską", w tym kontekście te trzy punkty są szalenie istotne. Nie jestem jednak od wczoraj w piłkarskim biznesie, dlatego podchodzę do tego na chłodno. 10 minut nie może zmienić oceny całej rundy i zakłamać obrazu rzeczywistości. Przez lata Adam Mandziara mówił, że celem Lechii jest "top 5". Teraz jesteście "bottom 5". - Dzięki wygranej z Górnikiem Zabrze mamy nieco większy komfort pracy, natomiast doskonale zdajemy sobie sprawę w jakim punkcie jest Lechia Gdańsk. Wciąż potrzeba mnóstwa pracy, zaangażowania oraz wzmocnienia zespołu w odpowiedni sposób. Powtarzam: kilka minut nie może zamazać obrazu rzeczywistości. Nikogo w Gdańsku nie zadawala piąte miejsce od końca tabeli w Ekstraklasie. Gdy obejmował pan drużynę, była "czerwoną latarnią" ligi. Czy z grubsza plan był taki, by na oparach dojechać do końca rundy, a potem wrzucić wyższy bieg i zacząć marsz w górę tabeli? - Chcieliśmy w trudnym dla Lechii momencie optymalnie wykorzystać możliwości zespołu i jak najlepiej przygotować się do każdego meczu. Nie snuliśmy dalekosiężnych planów, do każdego spotkania pochodziliśmy osobno. Rożnie to się układało. Był słaby mecz z Piastem Gliwice, który przegraliśmy. Również bardzo przeciętne było spotkanie, od którego zaczęliśmy rozmowę - z Górnikiem Zabrze, mimo to udało się wyszarpać trzy punkty. Były też mecze, w których graliśmy dobrze i przegrywaliśmy - myślę o wyjazdowych spotkaniach z Pogonią Szczecin i Legią Warszawa. W mojej ocenie to dwa najlepsze spotkania pana dotychczasowej kadencji. Cóż z tego, jeśli okazały się przegrane. - Nie da się ukryć, że w obecnej sytuacji dla nas najbardziej liczą się punkty. Będę się upierał, że potencjał mojego zespołu jest ponadprzeciętny. To na pewno nie jest drużyna, która ma się rozpaczliwie bronić przed spadkiem. Ale żeby zrobić coś więcej, potrzebny jest pierwszy krok. Żeby płynnie czytać, najpierw należy nauczyć się alfabetu. My to zrobiliśmy. W ośmiu meczach, wygraliśmy cztery razy. To dużo? - Ktoś może powiedzieć, że to tylko 12 punktów. Za okres mojej pracy, plasujemy się na siódmym miejscu w Ekstraklasie, mając jeden mecz więcej od konkurencji, ten zaległy z Górnikiem. Powiedzmy, że jesteśmy w środku tabeli za ten czas. To jeszcze o niczym nie świadczy, ale potwierdza właściwy kierunek naszych działań. Najważniejszy jest kolejny krok - jak drużyna zostanie wzmocniona, jak przepracujemy okres przygotowawczy. Czy jest możliwe, żeby Lechia Gdańsk spadła z Ekstraklasy? - Wszyscy wiemy jak trudne było ostatnie pół roku dla Lechii. Najważniejsze, że wszyscy w klubie zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Nikt z nas nie dopuszcza możliwości, żeby Lechia mogła spaść z Ekstraklasy. Zostałem zatrudniony w ściśle określonym celu - po to byśmy pięli się w górę tabeli. Ale utrzymanie w lidze nie stanie się samo, jesteśmy nad morzem, więc wszystkie ręce na pokład. Całe Biało-Zielone środowisko musi się zjednoczyć i wiosłować w jednym kierunku. Musimy wspólnie z zarządem klubu zastanowić się nad kształtem kadry. Po dwóch miesiącach pracy mam swoje spostrzeżenia. Kto komu w szatni Lechii Gdańsk nie podawał ręki i dlaczego zostało już przeanalizowane na wszystkie sposoby, dlatego zapytam wprost - co było większym wyzwaniem, gdy pan przejmował drużynę - kwestie mentalne czy fizyczne? - Już na pierwszych spotkaniach indywidualnych z piłkarzami podkreślałem, że wyjść z kryzysu możemy tylko wspólnie. Piłka nożna jest sportem zespołowym, dlatego najważniejsze było, żeby przekonać drużynę do tego, byśmy szli razem w jednym kierunku. Dotyczy to zarówno sfery mentalnej, psychologicznej i piłkarskiej - każdej! Graliśmy lepiej albo gorzej, natomiast chęć i zaangażowanie zawodników były na odpowiednim poziomie. Przez dwa miesiące mojej pracy co do tego nie można mieć zastrzeżeń. Każdy z nas wie, że rywale nie śpią i wiosna będzie bardzo trudna. Co by się stało, gdybyście nie wygrali meczu z Górnikiem Zabrze? Media obiegła wiadomość, że brak wygranej skutkowałby krótszymi urlopami dla piłkarzy. A czy nie jest tak, że dla sztabu trenerskiego praca poza rozgrywkami jest jeszcze bardziej wymagająca? Zwłaszcza, gdy w tle jawi się wyzwanie w postaci przebudowy drużyny. - Proszę wybaczyć, ale nie chcę już mówić o urlopach i gdybać. Co do naszej pracy - nie jest tak, że po ostatnim meczu wyłączam komputer i przestaję odbierać telefon. Oczywiście będę miał chwilę przerwy, każdemu potrzebny jest choćby mały reset. Praca trenerska to praca ciągła. Każdy dzień przynosi coś nowego Teraz zastanawiamy się nad ewentualnymi wzmocnieniami, jak również ubytkami, na to też trzeba być gotowym. Do 2 grudnia jesteśmy w treningu, musimy się dostosować do pogody. Jest co robić, nie nudzimy się (śmiech). Chcę zapytać o pana. Wiadomo co znaczy nazwisko "Kaczmarek" na piłkarskim wybrzeżu. Ojciec jest znanym trenerem, ze sportem przez długi czas była związana pana żona - czy daje pan radę nie zabierać pracy do domu? - Te dwa miesiące były bardzo intensywne, ale nie spodziewałem się, że będzie inaczej. W domu rzecz jasna rozmawiam o piłce, ale może pana zdziwię, najczęściej z naszym 19-letnim synem, który sam zaczął teraz kurs trenerski. Jak wygląda sytuacja Joeriego De Kampsa, który zaliczył dobre wejście do Ekstraklasy i potem zniknął przez problemy z nerkami? - Nie jestem lekarzem, dlatego nie chcę się wypowiadać na tematy medyczne. Mogę powiedzieć, że jesteśmy w ciągłym kontakcie, wszelkie działania, nazwijmy je "inwazyjne" (dreny itd.) zostały zakończone. Teraz Joeri przez dwa tygodnie ma wypoczywać, a potem będzie stopniowo wracał do pełnego treningu. Wierzę, że na start przygotowań będzie gotowy. Co pana zaskoczyło najbardziej w ciągu tej dwumiesięcznej pracy? - Podejmując decyzję o powrocie do Lechii, byłem świadom, że klub znajduje się w trudnym momencie. Oprócz tego, że jestem teraz trenerem, to od urodzenia jestem kibicem Lechii, cały czas śledzę jej losy, jestem i byłem zawsze na bieżąco. Spodziewałem się, że będzie trzeba ciężko pracować i tak jest. Staram się szukać pozytywów, dlatego cieszy mnie pozytywna energia, która jest w nas wszystkich, dzięki temu łatwiej pokonać trudności. Odpowiadając na pytanie: nie powiedziałbym, że coś mnie specjalnie zaskoczyło. Chciałbym, żeby wszyscy byli pozytywnie zaskoczeni grą Lechii na wiosnę. I żeby ta gra przyciągnęła jak najwięcej kibiców na trybuny. Rok temu podsumowywałem rundę jesienną z trenerem Tomaszem Kaczmarkiem, który podobnie jak pan zaczął pracę we wrześniu. On zapytany o największe zaskoczenie powiedział, że nie sądził, że więcej będzie mówiło się o ludziach, którzy na stadion nie przychodzą niż o tych którzy na nim są. Jesienią w meczach ligowych frekwencja ani razu nie przekroczyła 10 tysięcy widzów. - Znam historię tego klubu, pamiętam czas, gdy trybuny były pełne. Pamiętam czas odbudowy Lechii od A klasy, w której miałem przyjemność uczestniczyć. Bolą mnie pustki na naszym pięknym stadionie. Wiadomo, że wyniki tworzą atmosferę. Jesienią Lechia nie rozpieszczała kibiców swoją grą, doceniam każdego kto nas wspiera - na stadionie czy poza nim, wielu fanów zaczepia mnie na spacerze czy w centrum handlowym, to bardzo miłe. Plan jest prosty - Lechia ma na wiosnę lepiej grać w piłkę i być wyżej w tabeli. Wtedy przyjdzie więcej kibiców. Wiem, że to łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale trzeba mierzyć wysoko. Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Spotkałem się z opinią, że praca trenera w lidze polskiej jest na tyle specyficzna, że najlepiej wykonywać ją z dala od rodzinnego domu. Wtedy nie ma się tych wszystkich podpowiadaczy, którzy zaczepiają w sklepie czy na spacerze, by podpowiedzieć kto powinien grać w obronie, a kto w pomocy. - Na początku mojej pracy w Lechii dostałem mnóstwo pozytywnych sygnałów od gdańszczan, dużo wsparcia, zresztą to się wciąż dzieje. To jest bardzo miłe, nie spodziewałem się tego aż tyle, to daje wiatr w żagle. Czy trudno pracuje się w domu? Ja to traktuję jako olbrzymi atut, uważam, że po ciężkim dniu pracy lepiej jest wracać do domu, w którym czeka żona, dzieci i psy niż do pustego mieszkania, gdzie się jest samemu ze swymi myślami. Pracowałem 16 lat poza domem, teraz jestem z powrotem w Gdańsku, więc mam pełen obraz sytuacji. Szczerze mówiąc, miałem tyle pracy, że nie miałem czasu słuchać podpowiedzi z zewnątrz. Starałem się skupić na tym co istotne i od tego odciąć, co w dobie mediów społecznościowych i wszechobecnych komunikatorów nie było łatwe. Domyślam się, że nazwisk pan nie ujawni, ale posiłkując się trenerem Adamem Nawałką - bardziej myślicie o ofensywie czy defensywie w kontekście wzmocnień? - Myślimy o tym, żeby wprowadzić pewien twórczy niepokój w każdej z formacji. Trudno oczekiwać rewolucji, okienko zimowe ma swoją specyfikę, skład się wówczas bardziej uzupełnia niż buduje. Myślimy o 3-4 transferach. Mam nadzieję, że się uda trafić piłkarzy z odpowiednią jakością. Zatrudniają znaczy będą zwalniać. Czy w Lechii będą też rozstania? - Jesteśmy kilka dni po ostatnim meczu i sytuacja jest dynamiczna. Możemy spodziewać się odejść, ale musimy pamiętać, że klub jest związany kontraktami z piłkarzami, oni mają swoich managerów itd. Ja przedstawię swoje wnioski zarządowi klubu, mam nadzieję, że dojdziemy do wspólnych wniosków. Najświeższa informacja jest taka, że Sławomir Czarniecki, który pracuje w akademii Bayeru Leverkusen został nowym członkiem rady nadzorczej Lechii Gdańsk. Mieliście okazję się poznać? - Miałem okazję rozmawiać ze Sławkiem Czarnieckim kilkukrotnie - na żywo i telefonicznie. Gdy przychodziłem do Lechii, mówiło się że może dołączyć do klubu w różnych funkcjach. Teraz udało się to sfinalizować, Sławek stał się członkiem rady nadzorczej i na pewno jest to wartość dodana dla Lechii. Za oknem śnieg, jesteśmy po ostatnim meczu, brakuje tylko choinki na stadionie, żeby świątecznej atmosferze stało się zadość. Czego życzyć? - Zdrowia dla mnie i piłkarzy. Okres przygotowawczy będzie bardzo wymagający, dlatego zdrowie się przyda - mamy zaplanowane dwa obozy - w Cetniewie i potem w Turcji. Poza tym życzę sobie, byśmy utrzymali dotychczasowy entuzjazm do pracy, wówczas wierzę, że wszystko dobrze się ułoży. Oczywiście nie samo, potrzeba będzie dużo ciężkiej pracy. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia