To miał być mecz inny niż zwykle. Przez ostatnie dni kibice Legii mocno emocjonowali się... sprzedażą biletów. Licznik frekwencyjny kręcił się w zawrotnym tempie. 15 tys., 20, tys., 23 tys - liczba sprzedanych biletów rosła z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Aż okazało się, że na mecz z Górnikiem sprzedano prawie komplet wejściówek. Takiej sytuacji nie było na Łazienkowskiej od prawie roku, kiedy po brzegi wypełniały się trybuny na meczach Ligi Europy z Leicester City, Napoli i Spartakiem Moskwa. O tym, co działo się w kolejnych miesiącach nikt na Legii nie chce już pamiętać. Ponowne nakręcanie mody na chodzenie na Legię to dzieło kibiców i nowej ekipy rządzącej Legią. Promocje, zniżki na bilety, przywrócenie do żywych sklepu klubowego i inne prace u podstaw, trwały tygodniami, ale w końcu udało się zapełnić trybuny i to w idealnym momencie, na jednym z ligowych klasyków. Podczas meczu z Górnikiem hucznie celebrowano "osiemnastkę Starucha", który kieruje dopingiem na "Żylecie" od 2004 r. Było "sto lat", sztuczne ognie, generalnie zabawa i świetna atmosfera przy pełnym stadionie, na który wszyscy mieli przyjść ubrani na biało. Nie było by jednak takiej frekwencji i dobrych nastrojów, gdyby nie dobra gra piłkarzy zespołu Kosty Runjaicia. Legia do meczu z Górnikiem przystąpiła po dwóch wygranych, z nadzieją na trzy punkty i kolejny skok w górę tabeli. Nie dopisywać punktów Jak to jednak w Ekstraklasie bywa, dopisywanie sobie punktów przed meczem musiało się zemścić. Legioniści mecz z Górnikiem rozpoczęli fatalnie, w ogóle nie przypominając zespołu, który tworzyli w ostatnim czasie. Krótko - gospodarze przed przerwą grali fatalnie. Zabrzanie przeważali od pierwszej do ostatniej minuty. Strzelili jednego gola, a powinni więcej. Bramka, którą strzelił Aleksander Paluszek była bardzo efektowna, a dośrodkowanie Erika Janży zrzutu wolnego jeszcze lepsze. Inna sprawa, że dopuszczenie do strzału głową piłkarza, który stoi metr przed bramką raczej nie powinno się przydarzyć nawet tak młodemu bramkarzowi, jak Kacper Tobiasz. Legionista został zablokowany na linii bramkowej i nie miał szans, aby wyjść do dośrodkowania. Gol nie obudził gospodarzy. Do przerwy grali po prostu źle, ale kibice się nie martwili, bo przecież 10 z ostatnich 13 bramek, Legia strzelała po przerwie. Na drugą połowę Legia wyszła pobudzona i w zmienionym składzie. Runjaić uznał słusznie, że defensorzy nie radzą sobie z ruchliwymi ofensywnymi piłkarzami Górnika i zdjął z boiska najgorszego na placu defensywnego pomocnika Ihora Charatina, a także niemrawego Mattiasa Johanssona. Zamiast Szweda po przerwie na prawej stronie biegał Artur Jędrzejczyk, którego miejsce na środku obrony zajął wprowadzony do gry Rafał Augustyniak. Na pozycję defensywnego pomocnika wszedł Bartosz Slisz. Powrót Carlitosa Ustawiona na nowo defensywa nie ustrzegła się głupiego błędu. W 57. min było już 0:2 po tym, jak latającą sobie po polu karnym bezpańską piłkę z bliska wpakował do siatki Piotr Krawczyk. Trybuny ucichły, ale tylko na krótka chwilę. Kibice wierzyli w wygraną i dopingowali jeszcze głośniej. Legia w końcu ruszyła do ataku. W 63. min brawami i śpiewem przywitany został powracający po trzech latach hiszpański napastnik Carlitos. Ataki Legii się nasilały. W 70. min po dośrodkowaniu Jędrzejczyka głową strzelał Ernest Muci, ale piłka tylko otarła się o poprzeczkę i przeleciała nad nią. W 81. min znowu w roli głównej wystąpił niezmordowany "Jędza". W polu karnym faulował go Richard Jensen. Sędzia Łukasz Kuźma skorzystał VAR i po analizie podyktował "jedenastkę" dla Legii. Do piłki podszedł Josue i strzelił nie do obrony. Kończyli w dziesiątkę "Żyleta" ryknęła z radości i dopingowała dalej. Górnik opadł z sił, a gospodarze dalej atakowali. W 85. min z rzutu wolnego świetnie uderzył Carlitos, ale Daniel Bielica jeszcze efektowniej obronił. Po chwili za dwie żółte kartki z boiska wyleciał Jensen i goście musieli kończyć w "dziesiątkę". Wyrównujący gol "wisiał" w powietrzu, aż w końcu piłka zatrzepotała w bramce Bielicy. W 92. min piłkę do siatki wpakował z bliska obrońca Lindasy Rose, który dostał świetne podanie od Roberta Picha. Ten w końcowych minutach wszedł na boisko za Bartosza Kapustkę. To był bardzo dobry mecz. Toczony w świetnym tempie, buzujący emocjami, z genialną atmosferą na trybunach. Po prostu ligowy "klasyk", jak za dawanych lat.