Porażka z Pogonią w Szczecinie aż 0:5 (0:3) była kompromitacją Lecha Poznań. "Kolejorz" miał pomysł na pierwszy kwadrans, jego pressing dawał wtedy efekt, ale gdy "Portowcy" się w tym wszystkim połapali, był już bezradny. Brakowało drużynie z Poznania pomysłu na grę, była bezradna. A Pogoń wyprowadzała cios za ciosem, choć przez ostatnie 40 minut już jakoś specjalnie się nie wysilała. I to kolejna wielka wpadka Lecha w tym sezonie - taką była już klęska w Trnawie i odpadnięcie z Ligi Europejskiej, taką była czwarta z rzędu za kadencji van den Broma porażka ze Śląskiem Wrocław. A to wszystko zaledwie cztery dni po wygranej 4:1 z Rakowem Częstochowa, który w Poznaniu prezentował się bardzo słabo. Klęska trzy dni po święcie. Trener Lecha nie wie, dlaczego tak się stało - Nie spodziewaliśmy się tego. Powiedziałem zawodnikom po meczu, że to był fatalny dzień dla każdego z nas, dla mnie, dla całego sztabu. Wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy. I trzy dni po najlepszym meczu w sezonie rozegraliśmy najgorszy. Wiedzieliśmy, że na stadionie Pogoni jest ciężko, że oni będą agresywni, stosują presję. Byliśmy gotowi na to, dobrze się czuliśmy przed meczem, ale nic z tego nie wyszło - tak spotkanie w Szczecinie analizował John van den Brom. Już pierwsze trafienie dla Pogoni sprawiło, że Lech stracił koncepcję, zupełnie się pogubił. Wyjścia nie potrafił znaleźć też szkoleniowiec, nie reagował na dość proste akcje "Portowców", którzy w niezbyt skomplikowany sposób przebijali się w pole karne gości. I punktowali ich raz za razem. Lech już po raz siódmy - na dziewięć meczów w lidze! - stracił bramkę jako pierwszy. W większości tych spotkań był w stanie się podnieść, w niedzielę okazał się bezradny. John van den Brom podpadł kibicom Lecha. Ci mają wyrobione zdanie Nic więc dziwnego, że kibice "Kolejorza" w mediach społecznościowych po raz kolejny zaczęli sobie zadawać pytanie, czy John van den Brom jest najlepszą osobą na stanowisko pierwszego trenera. Holender wskoczył do tej roli awaryjnie, po nagłej rezygnacji Macieja Skorży. Początki miał trudne, ale z czasem zyskał uznanie, głównie za występy w Lecha w pucharach. Awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji, a tam odpadnięcie po znakomitym meczu we Florencji, zostało bowiem zapamiętane. Tylko że w Europie poznaniacy grali głównie z kontry, ich taktyka często była nastawiona na kontry - czy to w Walencji, czy w Bodø, czy w Beer Szewie. A nawet w meczach domowych, bo Villarreal miał piłkę przez ponad 70 procent czasu gry, a został wypunktowany. W Szczecinie to Lech był w posiadaniu futbolówki przez większość czasu, a oddał dwa razy mniej strzałów od "Portowców" i trzy razy mniej celnych. Terminarz sprzyja Holendrowi, trzy kolejne mecze w Poznaniu - dwa z beniaminkami Czy John van den Brom wypełni kontrakt i zostanie trenerem Lecha do końca tego sezonu? Na to pytanie nie ma na razie odpowiedzi, choć szefowie klubu z Poznania nie lubią podejmować pochopnych decyzji. Nawet gdy kibice domagają się zmian, choć na coraz bardziej radykalne stanowisko też muszą zwracać uwagę. Holendrowi sprzyja terminarz - Lecha czekają teraz aż trzy domowe mecze: w piątek z Puszczą Niepołomice, a po reprezentacyjnej przerwie z ŁKS Łódź i zaległy z Jagiellonią Białystok. To dla niego idealna okazja, by wyciszyć nastroje i zapomnieć o klęsce ze Szczecina. Dwa pełne lata w jednym klubie? Van den Brom miał z tym duży problem Historia kariery Johna van den Broma nie jest jednak dla niego tak łaskawa - rzadko kiedy udawało mu się kończyć drugi sezon w tym samym klubie. Jedynie w AZ Alkmaar dokonał tej sztuki, wylatywał z roboty zaś w Anderlechcie, Utrechcie i Genku. Jakby szwankowało coś w przygotowaniach, bo drużyny notowały regres. A w Poznaniu, w sytuacji gdy Raków i Legia muszą łączyć grę w Ekstraklasie z tą w pucharach, tym bardziej kibice żądają sukcesu. Takie mecze jak w Trnawie czy Szczecinie powodują, że pojawia się tu coraz więcej wątpliwości, czy ten sukces można osiągnąć z Holendrem na ławce.