W Białymstoku uwierzono, że Jagiellonia może w końcu zdobyć upragniony tytuł. Nie było, mimo ofert, sprzedaży kluczowych zawodników, jest pozycja lidera - więc i przyjazd innego kandydata do mistrzostwa Polski, Lecha Poznań, wywołał olbrzymie zainteresowanie. Bilety na ten hit rozeszły się co do jednego - i nic dziwnego. Jagiellonia mogła uciec poznaniakom na osiem punktów, stworzyć sobie komfortową sytuację w walce o mistrzostwo, przecież Śląsk czy Pogoń będzie jeszcze podejmować przy Słonecznej. Stworzyła na swoim stadionie twierdzę - w lidze wygrała osiem z dziewięciu spotkań, jedynie Piast zdołał tu wyrwać 0:0, Śląsk i Warta przegrały też w Pucharze Polski. "Na skazanie" jechał też Lech, któremu klimat na Podlasiu, z wyjątkiem potyczki z grudnia 2022 roku, zdecydowanie nie służył. Pytanie jednak brzmiało, jak gospodarze poradzą sobie z presją? Miał w tym pomóc powrót do składu kapitana Tarasa Romanczuka - trener Adrian Siemieniec nie mógł narzekać na jakość swojej kadry. Błąd jesiennej gwiazdy Jagiellonii, Lech skontrował. Piękny strzał Marchwińskiego W Lechu problemów jest więcej - choćby związanych z kontuzjami Mikaela Ishaka, Adriela Ba Loua'y czy Mihy Blažiča. Do tego na boisku zabrakło filara w środkowej strefie Radosława Murawskiego, który nie trenował w środku tygodnia (zastąpił go Nika Kwekweskiri), a na lewej defensywie Rumak wolał postawić na 18-letniego Michała Gurgula niż na powolnego Barry'ego Douglasa czy zawodzącego Eliasa Anderssona. I to była trafiona decyzja, bo wychowanek Akademii radził sobie z Dominikiem Marczukiem. I od początku było to spotkanie bardzo dobre, emocjonujące. Na świetne zagranie Velde do Jespera Karlstroma i złe dogranie tego ostatniego, odpowiedział znakomitym centrostrzałem Nene - Bartosz Mrozek z trudem przerzucił piłkę nad poprzeczką. Akcja z jednej strony przenosiła się na drugą. Aż w końcu Lech sprawił, że mecz zyskał jeszcze na tempie i jakości. W 18. minucie błąd popełnił Bartłomiej Wdowik, tak chwalony jesienią - nie tylko za wykonywanie stałych fragmentów. Podał w poprzek boiska w środkowej strefie, niecelnie, po nogi Filipa Marchwińskiego. A ten od razu uruchomił Kristoffera Velde i sam pobiegł w kierunku bramki. Norweg odegrał mu piłkę, młodzieżowiec "Kolejorza" przymierzył idealnie przy słupku. Piłka ręczna w wykonaniu piłkarza Jagiellonii, sędzia nie miał wyjścia. Lech w komfortowej sytuacji Jagiellonia chciała szybko wyrównać, José Naranjo przeniósł piłkę technicznym uderzeniem nad poprzeczką, ale lider Ekstraklasy nie mógł wywalczyć przewagi w środkowej strefie. Lech dobrze grał w średnim pressingu, utrudniał rozgrywanie piłki. A w 30. minucie objął prowadzenie 2:0 - po rzucie wolnym Gurgul zagrał głową wprost w wystawioną rękę Naranjo, który popełnił błąd. A z karnego trafił kolejny młodzieżowiec w Lechu - Filip Szymczak. Lech prowadził 2:0, ale nie zamierzał się bronić. Jagiellonia także, ona zresztą musiała atakować. Wychodziło z tego świetne spotkanie, w bardzo dobrym tempie - taka uczta dla kibiców. Może niekoniecznie tych na trybunach, bo lider jednak zawodził i nie mógł znaleźć sposobu na gości z Poznania. Mrozek został zmuszony do interwencji raz, po strzale z dystansu Wdowika - odbił piłkę przed siebie, ale refleksem błysnął akurat wtedy Antonio Milić. Poznaniakom łatwiej przychodziło organizowanie akcji, głównie za sprawą przerzutów na boki - a to do Velde, a to do Hoticia lub wbiegającego Pereiry. Nie dało to przed przerwą trzeciej bramki, ale sprawiało, że defensorzy Jagiellonii co chwilę musieli gonić swoich rywali. A Lech Mariusza Rumaka wyglądał w pierwszej połowie dużo lepiej niż ten z czasów Johna van den Broma. Rzut karny dla Jagiellonii i nagła zmiana decyzji. Powód był oczywisty Jesienią poznaniacy też jednak prowadzili z Jagiellonią do przerwy 2:0, a po niej nawet i 3:0 - a mimo tego piłkarze z Podlasia wywalczyli punkt. Zepchnęli gości do obrony, w 56. minucie trybuny już się cieszyły, bo sędzia Damian Sylwestrzak podyktował rzut karny dla Jagiellonii po ewidentnym faulu Gurgula na Marczuku. Tyle że gdy Afimico Pululu już szykował się do strzału, arbiter odwołał "jedenastkę" - młody skrzydłowy gospodarzy był bowiem w tamtej sytuacji nie minimalnym spalonym. Gospodarze dalej atakowali, z dystansu niecelnie strzelali Nene i Adrián Diéguez, zablokowany został Pululu - Lech świetnie organizował się w obronie. Sam starał się kontrować, ale rzadko, niezbyt wielkimi siłami. Poznaniacy woleli wybijać rywali z rytmu, szło im to bardzo dobrze. A Jagiellonii szło coraz trudniej, nie pomagały zmiany Siemieńca, Mrozek nie miał nadmiaru pracy. Aż wreszcie nastąpiło ostatnie 10 minut, a wraz z nimi emocje sięgnęły szczytu. Najpierw z powodu błędu sędziego Sylwestrzaka, który powinien był pokazać drugą żółtą kartkę Diéguezowi, a oszczędził obrońcę Jagi. Nie minęła minuta, a po akcji rezerwowych Kristoffer Hansen zdobył w sporym zamieszaniu kontaktową bramkę. Rozpoczęło się oblężenie poznańskiego pola karnego przez Jagiellonię, goście bronili się już całym zespołem. A że sędzia Sylwestrzak doliczył aż dziewięć minut, było to bardzo długie oblężenie. A piłkę meczową miał na nodze Kaan Caliskaner - Mrozek popisał się kapitalną interwencją. Lech grał już tak, jak zwykle to w podobnych sytuacjach czyni drugi zespół z Poznania - Warta. Brzydko, kunktatorsko, ale skutecznie. Utrzymał prowadzenie, znów wygrał z Jagiellonią 2:1, jak w grudniu 2022 roku. I ma tylko dwa punkty straty do tej drużyny oraz Śląska, z którym zmierzy się już w najbliższą sobotę.