Przed rokiem trzecie miejsce po rundzie jesiennej na Bułgarskiej przyjęto by z pocałowaniem ręki. Ale nie teraz. Tym bardziej, że strata aż 14 punktów do prowadzącej w tabeli Wisły Kraków praktycznie odkłada marzenia o mistrzowskim tytule na kolejny sezon. Trener Franciszek Smuda nierówną dyspozycję swoich podopiecznych tłumaczy kontuzjami jakie dopadły zespół ze stolicy Wielkopolski na starcie rozgrywek. Fani nie mogą mu jednak wybaczyć, gdy na murawie w barwach drużyny, z aspiracjami o najwyższe cele, co rusz pojawiają się nowi egzotyczni "stranieri". "Lech - transferowa III liga" - ten transparent na trybunach najbardziej europejskiego stadionu w Polsce mówi wszystko. "Może być nawet Eskimos. Byleby w piłkę potrafił grać" - denerwował się popularny "Franz". Ivan Djurdjević, Zlatko Tanevski, Dimitrije Injać czy Panamczyk Luis Alfonso Henriquez Ledezma to jednak nie są piłkarze na miarę możliwości ekipy z Grodu Przemysława. Dodatkowo formę zagubili gdzieś Emilian Dolha czy Henry Quinteros, typowani na filarów poznańskiej lokomotywy. Do podstawowego składu nie może się też przebić Ilijan Micanski, który grając w Amice nie raz pokazywał swój talent, a teraz młody Bułgar rywalizował jedynie w zapomnianym przez kibiców Pucharze Ekstraklasy. Póki co sprawdza się jedynie Peruwiańczyk Hernan Rengifo (8 goli jesienią), ale to zdecydowanie ZA MAŁO. Piotr Reiss, traktowany na Bułgarskiej niemal jak Raul na Santiago Bernabeu, aktualnie częściej asystuje (to też bardzo cenna zaleta), niż trafia do siatki, ale przynajmniej jemu nie można zarzucić, że na boisku "nie gryzie trawy". Niewątpliwie nadzieją Lecha na lepsze wyniki wiosną są tacy piłkarze jak Rafał Murawski (doceniony przez Beenhakkera), Jakub Wilk czy Marcin Zając (w takiej dyspozycji jak jesienią). Nie należy również zapominać o czyniącym postępy Marcinie Kikucie. Warunkiem koniecznym do spełnienia oczekiwań prezesa i kibiców Lecha jest przede wszystkim skuteczniejsza gra w spotkaniach wyjazdowych. O ile porażki w Kielcach (0:1), czy w Krakowie z Wisłą (2:4) można przyjąć ze zrozumieniem, tak tych w Grodzisku (0:1) czy w Białymstoku (2:4) chyba można było uniknąć. Póki Lech będzie wygrywał tylko przy Bułgarskiej, póty będzie "majstrem" co najwyżej własnego podwórka...