Warta Poznań - Korona Kielce, na dodatek na małym stadionie w Grodzisku Wlkp. - nie jest to wydarzenie, które elektryzowałoby fanów futbolu w Polsce. Obie drużyny walczą o utrzymanie, tylko to jest ich celem - piękno spada na dalszy plan. Zresztą jedni i drudzy rzadko ładnie nie grają, co nie znaczy, że mecz Korony czy Warty nie są emocjonujące. Są - i to bardzo. Warta w ostatniej kolejce znów straciła punkty, we Wrocławiu, w doliczonym czasie, podobnie zresztą jak jesienią w Kielcach, gdy Korona wyrównała na 1:1 w ostatniej akcji meczu. Dziś o godz. 18 obie te drużyny dzielił zaledwie punkt. Zarazem Warta miała dwa oczka przewagi nad znajdującą się w strefie spadkowej Puszczą Niepołomice, Korona - zaś tylko jeden. Niech choćby to świadczy o randze tego meczu dla układu dolnej części tabeli. Lider drużyny z prawdziwego zdarzenia. Słowacki napastnik znów "pociągnął" Wartę Poznań Trener Warty Poznań Dawid Szulczek miesiąc temu żartował, że nie wyobraża sobie możliwości utrzymania Ekstraklasy bez wsparcia Adama Zrelaka. Czekał na swojego najlepszego napastnika ponad pół roku, w końcu się doczekał. Reprezentant Słowacji szybko zaś pokazał, że nawet mimo faktu, że dawno nie grał, może być liderem drużyny. I wręcz "koniem pociągowym", który pierwszy rzuca się do pressingu bądź staje do walki z rosłymi rywalami. Już w meczu ze Śląskiem miał duży udział przy bramce na 1:1, dziś sam wywalczył piłkę, później przebiegł 40 metrów, wreszcie uderzył zza pola karnego. W idealnym momencie "wskoczył" na Marcusa Godinho, zastawił piłkę, nie dał jej sobie odebrać. Dla Kanadyjczyka skończyło się to podwójnie źle - doznał jeszcze urazu kolana, nie był w stanie samodzielnie zejść z murawy. Zastąpił go debiutujący w Koronie Fredrik Krogstad. Kapitalna szansa Warty, poprzeczka ratuje Koronę. A później goście zaatakowali Warta podobną bramkę zdobyła jesienią w Kielcach, wtedy Mateusz Kupczak w odpowiednim momencie zaatakował Nono. Ten gol dzisiaj dał poznaniakom duży spokój, goście przez pół godziny mieli ogromne problemy z wyprowadzaniem piłki na drugą połowę. Grali chaotycznie, nie mieli w swoich szeregach piłkarza, który by czymś "zaczarował". Poznaniacy zaś często przy wznowieniach gry wysyłali do środka wysokiego Dimitriosa Stavropoulosa, który wygrywał większość pojedynków w powietrzu. Poznaniacy mogli i powinni prowadzić w 16. minucie 2:0 - po dalekim wrzucie z autu z bliska uderzał Konrad Matuszewski, trafił jednak w poprzeczkę. Nie było to jednak piękne widowisko, poznaniakom wychodził pressing, ale gdy już przychodziło grać po ziemi, tracili piłkę. W tym elemencie lepiej wyglądała Korona, zwłaszcza w ostatnim kwadransie gry. W końcu jakieś zagrożenie zaczął stwarzać Jewgienij Szykawka, w 37. minucie miał nawet sytuację sam na sam z Jędrzejem Grobelnym, po zagraniu Martina Remacle'a. Warta od razu odpowiedziała - niecelnym wolejem Miguela Luisa, po złym wybiciu Xaviera Dziekońskiego, a później świetnym uderzeniem Portugalczyka i jeszcze piękniejszą paradą bramkarza z Kielc. Dramat Korony Kielce. 0:1, kolejna kontuzja i gra w dziesięciu do samego końca Warta miała więc wynik, który ją zadowalał, ale tak samo było w poprzednim spotkaniu w Grodzisku, z Zagłębiem Lubin. Wtedy meczu nie wygrała, dała się zepchnąć do defensywy. Kielczanie takich atutów w ofensywie jednak nie mieli, choć ich trener Kamil Kuzera co rusz wymieniał kolejne ogniwa i coraz bardziej ryzykował. Aktywność Danny'ego Trejo i Mariusza Fornalczyka nie przynosiła jednak większych konkretów, Petteri Forsell i Adrian Dalmau nie dawali nawet tego. Goście mieli ogromne problemy z przedarciem się przez jedne zasieki Warty, 40-45 metrów przed jej bramką, a później drugie. I trudno się dziwić, że w tej sytuacji to poznaniacy częściej kontrowali Koronę bądź też korzystali ze stałych fragmentów. Nie byli jednak w stanie trafić po raz drugi i rozstrzygnąć tego starcia. Jakby dramatu Korony było mało, w 80. minucie straciła jeszcze Piotra Malarczyka. Rosły obrońca uszkodził łuk brwiowy, sztab medyczny kielczan miał problemy z zatamowaniem krwawienia. A i tak dziesięciu graczy gości zdołało w końcu zepchnąć "Zielonych" do defensywy, choć nie przekładało się to na zagrożenie dla Grobelnego. Dopiero w 92. minucie Remacle dostał okazję, wynikającą z przypadku, ale jednak. Uderzył z dość ostrego kąta niecelnie, co najmniej metr obok bramki. Korona przegrała, a w sobotę może znaleźć się w strefie spadkowej - jeśli Puszcza zaskoczy Lecha Poznań.