Iordanescu mentalnie odszedł już z Legii
Jeśli ktoś się jeszcze zastanawia, a może łudzi, że Edward Iordanescu będzie dłużej pracował w klubie z Łazienkowskiej, to po wczorajszym meczu w Lidze Konferencji z Szachtarem Donieck tych złudzeń powinien się pozbyć. Legia co prawda wygrała, przerwała serię przegranych meczów, jednak nadal można mieć wiele zastrzeżeń jeśli chodzi o styl.

Najbardziej wymowne było zachowanie rumuńskiego szkoleniowca po ostatnim gwizdku. Iordanescu zachowywał się tak, jakby był na lotnisku i usłyszał wezwanie na tak zwany "final call". Do tunelu prowadzącego do szatni stadionu Wisły Kraków spieszył się jak do rękawa prowadzącego do samolotu, który za moment ma wystartować. Kurtuazyjnie podziękował tym, którym wypadało - podbiegającym do niego członkom własnego sztabu oraz trenerom ekipy ukraińskiej, ale na cieszących się jeszcze na murawie własnych zawodników już nie czekał.
Przypomina mi to trochę krótką kadencję albańskiego szkoleniowca Besnika Hasiego. Obaj mieli obiecujący początek (Hasi wywalczył awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów), ale też w obu przypadkach dość szybko zaczęły się jakieś medialne fochy. W efekcie Albańczyk pożegnał się z drużyną po niecałych czterech miesiącach pracy. Mam przeczucie, graniczące z pewnością, że Iordanescu nie zagrzeje miejsca dłużej Hasi.
Nie mam też wątpliwości, że Iordanescu głową z Warszawy już wyjechał. Wbrew temu, co mówił ostatnio, że warunki finansowe kontraktu nie były dla niego najważniejsze i szybko zostały ustalone, jego główną troską nie są już wyniki Legii, a warunki, na jakich ma teraz odejść z klubu. Nie wierzę, że jego przygoda w Polsce będzie trwała wiele dłużej, nawet w przypadku wygranych w najbliższych, bardzo ważnych meczach: z Lechem (liga), potem z Pogonią (Puchar Polski) i Widzewem (liga). Najpóźniej w kolejnej przerwie na reprezentację Legia będzie miała nowego trenera. Z jednej strony szkoda, że tak to się toczy, bo początek jego kadencji był obiecujący. Legia zyskała inny sznyt. W czwartek jednak mecz wygrali piłkarze, a nie trener. To zawodnicy w tym całym bałaganie doszli do wniosku, że trzeba dać z siebie więcej.
Od jakiegoś czasu wybory Iordanescu dziwią, żeby nie powiedzieć, że zdumiewają. Zaczęło się od pierwszego meczu w Lidze Konferencji z Samsunsporem (10 zmian) i nawet w czwartek widząc wyjściową jedenaste nie mogłem znaleźć w tym logiki. Niezrozumiała jest dla mnie konsekwencja w dawaniu szansy Milkecie Rajoviciowi i konsekwencja w sadzaniu na ławce jednego z najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy młodego pokolenia, czyli Kacpra Urbańskiego. Niepojęta jest dla mnie wiara, że ponad przeciętność wzbije się Kacper Chodyna. Dla mnie Legia w czwartek grała przez blisko godzinę (czyli do zejścia Rajovicia) w dziewięciu. Na ostatnie kilka minut Chodynę zmienił Jakub Żewłakow i w te kilka minut zrobił więcej od tego, za którego wszedł - to na nim był faul, po którym Rafał Augustyniak ładnym strzałem z wolnego dał drużynie wygraną.
Wspominając Żewłakowa-juniora, nie da się obojętnie przejść wobec podejścia Rumuna do zawodników akademii warszawskiego klubu - generalnie odrzucił wszystkich, oprócz syna dyrektora sportowego. I podejrzewam, że stąd też się bierze rozczarowanie właściciela Legii, Dariusza Mioduskiego - trudno bowiem zrozumieć pewne decyzje Iordanescu. Szef klubu, oglądając środowe efektowne zwycięstwo ekipy U-19 w meczu z Fiorentiną (4:1) w Młodzieżowej Lidze Mistrzów zapewne zachodził w głowę dlaczego chociaż niektórzy z tych młodych chłopaków nie dostają nawet szansy trenowania z pierwszą drużyną.
Nasuwa się też pytanie: skoro trener nie chce nawet przyjrzeć się młodzieży na tle starszych kolegów, to jaki sens ma inwestowanie w akademię? Sporo jest zgrzytów na linii trener - pion sportowy - właściciel i obawiam się, że słowa dyrektora Michała Żewłakowa (że kryzysy się zdarzają i każdy trener musi próbować z nich wyjść) mają się nijak do tego, na czym teraz naprawdę zależy Iordanescu, czyli na wyprowadzce z Warszawy. Rumun wpadł w poślizg na pierwszym zakręcie i do leżącego w rowie samochodu nie chce nawet wzywać pomocy drogowej, tylko dzwoni po taksówkę, która ma zawieźć go na lotnisko.












