Tydzień temu obie drużyny schodziły z boisk w kiepskich nastrojach - Cracovia w czwartej minucie doliczonego czasu gry straciła zwycięstwo z Piastem i musiała pogodzić się z remisem, a Warta nie utrzymała nawet punktu i po golu Radomiaka w szóstej doliczonej minucie poniosła porażkę. W sobotę w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie klub z Poznania gra swoje domowe mecze, spotkały się więc zespoły z podrażnionymi ambicjami i chęcią powetowania sobie tamtych rozczarowań. Niestety, czas pokazał, że pojedynek był znacznie słabszy niż można było się spodziewać. Spotkanie rozpoczęło się przy pochmurnym niebie i już po kilku minutach piłkarze musieli zmagać się nie tylko z rywalami, ale i z rzęsistym deszczem. Jak to jednak często bywa, ulewa zaczęła się nagle i była bardzo intensywna, ale też bardzo szybko dobiegła końca. Oglądając dalszy ciąg pierwszej połowy, rozgrywany już przy słońcu, aż trudno było uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej lało jak z cebra. Słaba 1. połowa. Gdzie te strzały? W mecz nieco lepiej weszła Cracovia, która szukała swoich szans, a po mniej więcej 20 minutach gry zepchnęła Wartę do defensywy. Aktywny był Takuto Oshima, który nieraz starał się szukać Patryka Makucha, zaskoczyć bramkarza gospodarzy próbował też sam Makuch, ale choć przyjezdni częściej byli przy piłce, to i tak zdołali oddać zaledwie jeden strzał, w dodatku niecelny. Warta mogła mieć swoją szansę w 35. minucie, gdy Kajetan Szmyt chciał opanować piłkę w polu karnym i dopiero uderzać na bramkę gości, jednak piłka odskoczyła mu i najskuteczniejszy zawodnik miejscowych nie zdołał nawet strzelić. Chwilę później szczęścia z ponad 30 metrów spróbował Mateusz Kupczak, jednak piłka przefrunęła nad bramką Cracovii. Koszmary wróciły. Widzew to nie jest drużyna własnego boiska Pierwsza połowa mocno rozczarowała, z czego zdawali sobie sprawę także sami piłkarze. - Do 20 metra od bramki prowadzimy akcję, ale potem musimy być skuteczniejsi, musimy mieć chociaż dośrodkowania, bo tak nie można strzelić gola - mówił w przerwie Adam Zrelak z Warty w rozmowie z Canal+ i dodawał, że ulewa i stan boiska nie mogą być usprawiedliwieniem dla braku szans z obu stron. Cracovia nie wykorzystała piłki meczowej Po przerwie piłkarze zaczęli grać z większym animuszem. Wprawdzie liczba naprawdę dogodnych okazji nie wzrastała, ale przynajmniej tempo gry było lepsze i obie strony zaczęły szukać swoich szans, regularnie ruszając z kontrami. W 58. minucie atakowała Cracovia, ale ładne dośrodkowanie w pole karne nie doszło do żadnego z zawodników, który mógłby skończyć akcję - piłkę na aut wybił za to Jakub Bartkowski. Goście mieli jednak po chwili dwa kolejne rzuty różne i na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim chociaż momentami zaczęło pachnieć golem. W 78. minucie problemy miała Cracovia. Kajetan Szmyt popisał się ładnym dośrodkowaniem wzdłuż linii bramkowej, ale Dario Vizinger nie zdołał zamknąć akcji, choć kibice zaczynali już podrywać się z miejsc. W całym meczu była to najlepsza okazja gospodarzy. Już w doliczonym czasie gry mecz powinni za to zamknąć goście. Patryk Makuch uderzył z dość bliskiej odległości zupełnie nie do obrony i Jędrzej Grobelny, bramkarz Warty, byłby bez szans. Problem jednak w tym, że piłka uderzyła w poprzeczkę... Bezbramkowy remis to wynik, który prędzej ucieszy gospodarzy. Cracovia nie miała może zbyt wielu naprawdę klarownych sytuacji, ale przynajmniej próbowała ich szukać, nawet jeśli większość jej strzałów była albo niecelna, albo też piłka była wybijana przez graczy Warty. Z kolei gospodarze po meczach, w których mogli się pochwalić dobrą skutecznością (osiem bramek było najlepszym wynikiem całej PKO Ekstraklasy po dotychczasowych pięciu kolejkach), tym razem sprawiali wrażenie, jakby wynik 0:0 ich satysfakcjonował. Po niełatwej końcówce Warta dowiozła taki rezultat do ostatniego gwizdka. Trener z Ekstraklasy krytykuje przepisy. Jeden klub na nich skorzystał