Ilu jest w Legii piłkarzy, którzy myślą jak Pankov?
W ostatnim czasie sporo dzieje się wokół warszawskiej Legii i jej trenera, Edward Iordanescu. O swojej przyszłości wypowiedział się sam zainteresowany, mieliśmy stanowisko pionu sportowego, sytuację komentują również piłkarze. Generalnie z ust zawodników mogliśmy usłyszeć taki przekaz, że stoją za nim murem.

Zwróciłem szczególną uwagę na dwie wypowiedzi, jedną sprzed spotkania z Lechem, drugą po. Jedna brzmiała "gramy w tym meczu, żeby uratować posadę szkoleniowca". To zresztą klasyk wśród cytatów, które padają ze strony piłkarzy w sytuacjach, gdy pod znakiem zapytania stoi przyszłość trenera. W mojej ocenie jest to wypowiedź powtarzana trochę bezmyślnie, bez głębszej refleksji. Ot, mówię tak, bo teraz wydaje mi się takie stwierdzenie, będzie najbardziej pasować do danego pytania i sytuacji.
Warto w tym miejscu zadać jednak pytanie: jeśli w tym meczu zawodnik X czy Y deklaruje, że będzie grał o posadę szkoleniowca, to o co grał w spotkaniu poprzednim? Wyszedł po prostu na boisko, jakby to był zwykły dzień w biurze? Z jakiego powodu nie włożył w poprzedni występ maksimum zaangażowania?
Niestety, ten zawód ma to do siebie, że granie na pół gwizdka do niczego nie prowadzi. To znaczy jest prostą drogą do popadnięcia w przeciętność i marazm. Raz w tygodniu, czy w niekiedy dwa razy, w te ponad 90 minut spotkania trzeba zaprezentować wszystko, co ma się najlepszego do dyspozycji. Nie może być tak, że zawodnik daje z siebie maksimum jedynie od wielkiego dzwonu, czyli na przykład wtedy, gdy trenerowi pali się grunt pod nogami. To smutne, że takie myślenie jest dość powszechne na naszym rodzimym podwórku i nie próbuje się z nim walczyć. Jest to jednym z powodów tego, że wciąż przejście do silniejszej ligi, do lepszego klubu, dla wielu zawodników z Ekstraklasy staje się barierą nie do przeskoczenia. Bo okazuje się, że tam przeciętność nie jest wystarczająca, nie jest akceptowalna. Na maksa trenuje się codziennie i gra w każdym spotkaniu. Każdy zawodnik, każda drużyna powinna grać dla siebie, budując swoją wartość i przyszłość, a przede wszystkim - dla kibiców, którzy kupują bilety na mecze czy włączają telewizor, żeby obejrzeć widowisko…
A propos widowiska - w ten weekend, konkretnie w niedzielę, mogliśmy obejrzeć dwa piłkarskie hity: klasyk nad klasykami w skali światowej, czyli mecz Realu Madryt z Barceloną, a potem mecz, po którym oczekujemy, że będzie hitem w skali lokalnej, czyli rywalizację Legii z Lechem. O tym pierwszym zarówno w niedzielę, jak i w poniedziałek dyskutowali kibice w wielu krajach, między innymi dzięki interwencji Wojciecha Szczęsnego przy rzucie karnym. O spotkaniu w Warszawie nie ma specjalnie co mówić, bo nic spektakularnego się nie wydarzyło. Było tylko kilka ciekawych momentów, ale jak na oczekiwania wobec meczu tej wagi, to zdecydowanie za mało. To był po prostu przeciętny występ - z jednej i drugiej strony.
Szerszym echem odbiła się jedynie wypowiedź obrońcy Legii Radovana Pankowa, który stwierdził, że problem Legii nie leży po stronie obecnego i poprzednich trenerów, a zawodników. "Odkąd tuj jestem, trzy razy zmieniał się trener. I co? Jeden z nich jest dziś w Serie A" - rzucił. I trzeba przyznać, że Serb ma po części rację. Problem są rzeczywiście zawodnicy. Jednym z problemów jest ta odświętna mobilizacja, o której już wspomniałem. Czyli ta próba ratowania dobytku (trenera), gdy ogień mocno się rozprzestrzenił. W przypadku Legii płonie cały budynek, bo tak dużą stratę na tym etapie rozgrywek trzeba traktować jak wielki pożar.
Niestety, coraz wyraźniej widzimy kiepską jakość zawodników sprowadzonych latem. Poza jednym nazwiskiem (Kacper Urbański) dominuje przeciętność, albo wręcz mizeria. To samo nasuwa się na myśl względem rumuńskiego szkoleniowca. W ostatnim czasie pokazuje się on z bardzo złej strony. Mieszanie składem, potem próba odejścia (na razie nieskuteczna, ale pewnie to tylko kwestia niezbyt długiego czasu, gdy to się stanie), demonstracja niezadowolenia i kolejne mecze z niezrozumiałymi decyzjami - to wszystko nie wystawia Iordanescu najlepszego świadectwa.
Szefowie klubu doskonale wiedzą i często publicznie to deklarują, że Legia w każdym sezonie musi grać o mistrzostwo, że to jest cel nadrzędny i nienegocjowalny. Nie wiem, czy nie byłoby dobrym pomysłem to, aby w kontraktach z trenerami zapisywać szczegółowe klauzule odnośnie do celów cząstkowych, dotyczących poszczególnych etapów rozgrywek. Na przykład, że po 10 kolejkach drużyna nie może mieć żadnej straty do lidera. W momencie, gdy schodzi poniżej pewnego poziomu, to trener traci posadę bez konieczności wypłacania odszkodowania, albo z jakąś minimalną, na przykład miesięczną odprawą.
Nie może być tak, że w kolejnym sezonie, pod koniec października strata jest tak ogromna. W tej chwili ekipie z Łazienkowskiej punktowo bliżej jest do ostatniego miejsca (9 punktów przewagi nad Piastem) niż do lidera (10 punktów straty). Ciekawy jestem czy wielu jest zawodników, którzy tak jak Pankov uważają, że jest źle i nie widać światła w tunelu. A może wręcz odwrotnie - większość ma się dobrze i nic sobie z tego nie robią. Ot, jakoś to będzie…












