Czwartkowe zwycięstwo nad FK Bodø/Glimt miało dla Lecha Poznań wielkie korzyści sportowe i finansowe, ale też stworzyło trenerowi tej drużyny duże... problemy kadrowe. Już wcześniej było wiadomo, że za kartki pauzować we Wrocławiu będą Mikael Ishak i Kristoffer Velde, ale kontuzje i choroby wyeliminowały jeszcze m.in. Bartosza Salamona, Artura Sobiecha czy Jespera Karlströma. W efekcie John van den Brom miał na ławce ledwie pięciu graczy z pola, w tym Adriela Ba Loua, który do gry był przewidziany tylko w ostateczności. Zaskoczeniem było postawienie w bramce na Dominika Holca, a pierwszą szansę w tym roku dostał skrzydłowy Giorgi Citaiszwili. Obaj jednak zawiedli i przyczynili się do porażki mistrza Polski. Śląsk okopał się na swojej połowie. Ivan Djurdjević wiedział, co robi Śląsk Wrocław dwukrotnie już w tym sezonie pokonał Lecha Poznań - najpierw 1-0 w lidze, później 3-1 w Pucharze Polski. Dwa razy dokonał tego na wyjeździe, stosując dość prostą taktykę: okopując się na własnej połowie i wyprowadzając zabójcze kontrataki. Mecz przed własnymi kibicami nie zmienił tu podejścia trenera Ivana Djurdjevicia - były piłkarz Lecha wiedział, że "Kolejorza" można skarcić wtedy, gdy zabierze mu się wysoko piłkę. Zwłaszcza, gdy ma się tak szybkiego gracza jak John Yeboah. Wrocławianie od początku więc czekali na swoją szansę w kontrze, a Lech... grał w piłkę. I spotkał się ze ścianą w postaci Rafała Leszczyńskiego. Tak wygląda tabela Ekstraklasy. Które miejsce zajmuje Śląsk, a które Lech? Pierwszą okazję na kontratak gospodarze dostali już po kwadransie gry, gdy pogubił się Michał Skóraś. Ruszyli trzech na trzech, ale nie oddali nawet strzału. Poznaniacy stworzyli dwie okazje bramkowe, w obu fatalnie zachowywał się Filip Marchwiński, który nie trafiał w piłkę. W przypadku zawodnika na tym poziomie, to trochę kompromitujące. Później wielką szansę miał Filip Szymczak, ale on też nie zachował się tak, jak pewnie zrobiłby to Ishak. Zamiast od razu uderzyć, bo był sam, postanowił się odwrócić i został zablokowany. A skoro Lech swoich okazji nie potrafił wykorzystać, to skorzystał z tego Śląsk. Czerwona kartka dla Lecha i gol. Duet Yeboah-Exposito znów skarcił Lecha W 30. minucie gospodarze wyprowadzili kontrę, po dość przypadkowym, ale ofiarnym zagraniu Patricka Olsena. Yeboah pobiegł sam w kierunku bramki, gonił go Radosław Murawski, od środka boiska nadbiegał Pedro Rebocho. Grający z opaską kapitańską Murawski sfaulował rywala tuż przed polem karnym, a sędzia Bartosz Frankowski pokazał mu od razu żółtą kartkę. Uznał, że blisko był już Rebocho, który mógł też wspomóc kolegę. Sytuacja była niejednoznaczna, Frankowski został wezwany więc przez arbitra VAR, a później wyrzucił piłkarza gości z boiska. Mało tego - Lech został podwójnie ukarany, bo z wolnego świetnie i zaskakująco uderzył Erik Expósito. W dalszy róg, tuż przy słupku. Tam teoretycznie powinien być debiutujący w Lechu Holec, ale Słowak przeniósł ciężar ciała w kierunku drugiego słupka, a później na interwencję było już za późno. Popełnił więc błąd bardzo kosztowny dla drużyny. A Hiszpan kopnął inaczej niż w Pucharze Polski - wtedy przymierzył przy bliższym słupku z podobnej pozycji, "zakończył" wtedy karierę w Lechu Artura Rudko. Kolejne okazje dla gości. A później fatalny błąd Citaiszwiliego i przytomność Yeboaha Mimo straty gola i gry w osłabieniu Lech wciąż starał się grać w piłkę, Śląsk czekał na kolejne kontry. Było to widoczne szczególnie po przerwie, gdy poznaniacy mieli kapitalne okazje do wyrównania wyniku. Najpierw Skóraś potężnie uderzył zza pola karnego, ale trafił w poprzeczkę, blisko jej spojenia ze słupkiem. A w 51. minucie błąd Konrada Poprawy wykorzystał Szymczak, dośrodkował piłkę przed bramkę, a tam sam przed Leszczyńskim znalazł się Citaiszwili. Reprezentant Gruzin uderzył fatalnie, choć miał pół pustej bramki - w kolano golkipera. Mało tego, w 57. minucie skrzydłowy Lecha skompromitował się po raz drugi, popełnił błąd, jakiego nie robią nawet juniorzy. Był atakowany przy linii bocznej boiska tuż przed swoim polem karnym, więc zdecydował się na wybicie piłki w ciemno w... poprzek boiska. Podał idealnie do Yeboaha, który huknął zza pola karnego i podwyższył na 2-0. Teraz wrocławianie mieli już wielki komfort, choć Lech po chwili dostał kolejną świetną okazję na gola. Tym razem Antonio Milić przegrał pojedynek sam na sam z Leszczyńskim. Kolejna czerwona kartka, w Lechu w końcówce odżyły nadzieje Spotkanie we Wrocławiu miał jednak wielką dramaturgię do samego końca, a zwrotów sytuacji było co niemiara. Najpierw problem dotknął wrocławian - w 72. minucie Victor Garcia po raz drugi w krótkim odstępie czasu wyciął Skórasia i zobaczył za to dwie żółte kartki. Dwie minuty później Yeboah kapitalnie uruchomił Matiasa Nahuela, ten ruszył sam na sam z Holcem, a Słowak wybiegł z bramki. Tyle że ruszył z prędkością wozu z węglem, więc Hiszpan znalazł się przy futbolówce pierwszy, minął rywala i trafił do pustej bramki. Miał jednak pecha, chwilę wcześniej futbolówka uderzyła go w rękę i po trzyminutowej analizie VAR sędzia Frankowski trafienie anulował. Lech do samego końca atakował, szansę dostał nawet Joao Amaral, który niedawno chciał opuścić ten klub. I to Portugalczyk w 88. minucie dośrodkował przed bramkę, a Skóraś z bliska pokonał w końcu Leszczyńskiego. Sędzia Frankowski doliczył siedem minut, goście wciąż atakowali, ale punktu zdobyć już nie zdołali. Zakończyła się więc trwająca rok ich passa meczów bez porażki na wyjeździe. Śląsk zaś wygrał we Wrocławiu po raz pierwszy od października.