INTERIA.PL: Jak się gra byłemu reprezentantowi Polski i królowi strzelców Ekstraklasy w trzeciej lidze w Lechii Tomaszów Mazowiecki? Grzegorz Piechna: - A dziękuję, wszystko układa się bardzo dobrze. Nie mogę narzekać, mamy zespół wystarczający na poziom trzeciej ligi. Instynkt strzelecki pana nie opuścił? - Nic podobnego. Instynkt pozostał, chociaż wiek już zaawansowany. Gra w trzeciej lidze bywa brutalna. Nikt panu nogi nie chciał urwać? - Wiemy doskonale, jak to wygląda. Na mój przyjazd na pewno bardziej się mobilizują obrońcy, niż na inny mecz. W ferworze walki zdarza się oberwać, ale bywało gorzej. Na szczęście zdrowia nie straciłem. W Ekstraklasie miał pan zatarg z legionistą Dicksonem Choto. Znalazł pan podobnego rywala na boiskach trzeciej ligi? - Na razie jeszcze nie. A z Dicksonem rzeczywiście bywało ciekawie. Nie mieliśmy okazji od dłuższego czasu się spotkać, ale myślę, że topór wojenny zakopaliśmy. Co najgorszego potrafią zrobić obrońcy, żeby pana zatrzymać? - Najczęściej szczypią, depczą po palcach. Ale tak samo było w Ekstraklasie. Natomiast w trzeciej lidze miałem jedną nieprzyjemną sytuację, ktoś z pełną premedytacją nadepnął mi na Achillesa. Nie narzekam, takie są reguły tej gry. Sędziowie nie reagują? - W trzeciej lidze puszczają takie sytuacje. Odgryza się pan takim boiskowym cwaniakom? - Oczywiście! Ale tylko piłkarsko. Najlepiej założyć "dziurę" takiemu piłkarzowi w następnej akcji, od razu jest dużo śmiechu. Nie tęskni pan za Ekstraklasą? - Ambicje jakieś tam dalej są, ale co my tu będziemy gdybać? Na razie gram w trzeciej lidze, jak będę strzelał bramki, to kto wie? Może znów zacznę marsz do Ekstraklasy? Oferty z wyższych lig są? - Na razie cisza, może pojawią się po sezonie. Tyle że ja naprawdę nie mam powodów do narzekania i nie szukam "dziury w całym". Lechia to dobry klub, skład jest niezły, sponsor bardzo ambitny. Może sami powalczymy skutecznie o drugą ligę. Wszystko w naszych nogach i głowach. Od króla strzelców okręgówki do najlepszego napastnika Ekstraklasy. Brzmi jak materiał na scenariusz filmowy. Co pan najmilej wspomina ze swojej kariery? - Pobyt w Kielcach. Trener Dariusz Wdowczyk na mnie postawił, dzięki niemu człowiek znikąd mógł zaistnieć w Ekstraklasie. Z innymi trenerami różnie bywało, a Wdowczyk mi zaufał, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Strzelał pan w każdej lidze, w której występował. Jaka jest recepta "Kiełbasy" na zdobywanie goli? - Trener Wdowczyk tak mi mówił: "Ty nie musisz tyle biegać po boisku, bo lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Ty masz grać w polu karnym". Na tym bazowałem, a trenerowi odwdzięczałem się strzelając bramki. Który gol był dla pana najważniejszy? - Sporo tego było. Trochę bramek strzeliłem fartem, trochę kuriozalnych, ale najmilej wspominam tą w reprezentacji. Tego się nie zapomina. Nie ma pan żalu? Rzadko piłkarz zostaje skreślony w kadrze po bramce w debiucie... - Co mogę powiedzieć? Takie życie! Byli inni napastnicy, trener na nich postawił. Na pewno szkoda, bo po to się strzela bramki i zdobywa tytuł króla strzelców, żeby w tej reprezentacji coś osiągnąć. Nie udało się. Nie udało się w kadrze, ale udało się wyjechać do Torpedo Moskwa. Jak wrażenia z pobytu w stolicy Rosji? - Pozytywne. Ludzie mówią, że Ruscy są gdzieś daleko za nami, ale to my musimy ich gonić pod względem organizacyjnym i piłkarskim. Poziom tamtej ligi bardzo się podniósł, dzieli nas od nich przepaść. Organizacyjnie nasza liga też nie wygląda dobrze. Jeden klub bankrutuje, drugi nie ma licencji. Tak się grać nie da. Kluby muszą mieć stabilne budżety, a nie załatwiać miejsca w lidze przez znajomości. Grał pan jeszcze w trzecioligowym greckim AE Doxa Kranoulas - Zgadza się. Niestety, wprowadzili tam przepis, zgodnie z którym 33-letni zawodnik nie mógł dłużej grać w trzeciej lidze. Szkoda, bo chętnie bym tam został. Dobrze się czułem w Grecji, strzeliłem kilka bramek. To był bardzo poukładany klub. Niby trzecia liga, a na mecz wyjazdowy wyjeżdżało się dzień wcześniej na zgrupowanie. Organizacyjnie to nie była trzecia liga! Od kilku lat znów gra pan w Polsce. No i cały czas pracuje. Czym się pan zajmuje? - Rozwożę węgiel, tak jak za dobrych czasów w Ekstraklasie. Pracuję w firmie teściowej, bo żadnej pracy się nie boję. Idę do pracy, robię swoje i jadę na trening. Musi pan pracować? Przecież trochę pan zarobił... - Nie będziemy rozmawiać o pieniądzach, ale na chleb jest. Jak mam siedzieć w domu i tylko czekać na mecz i trening, to wolę pomóc. Wiadomo, jakieś dodatkowe pieniążki z tego są. Nie znoszę bezczynności. W Ekstraklasie były dwa treningi i jeszcze jakieś inne obowiązki i się dało tak żyć. Nie wiem, czy wielu piłkarzy by to mogło połączyć. Wątpię. Chyba są zbyt rozpieszczeni przez życie. - Prezesi i menedżerowie tak rozpieścili piłkarzy, to mamy efekty. Teraz jak młody przychodzi do trzecioligowego klubu, to na wstępie się pyta, ile dostanie za grę. Jak usłyszy, że 1000 złotych, to rezygnuje. A nie ma porównania, bo nigdy nie pracował, żeby te 1000 zł zarobić. Co pan zrobi po zakończeniu kariery? - Nie myślę o tym. Na razie gram. I będę grał jak najdłużej, jak tylko zdrowie dopisze. Rozmawiał: Dariusz Jaroń