Zespół prowadzony przez Marcina Brosza ma ostatnio problemy z wygrywaniem u siebie. Po raz ostatni ta sztuka udała się jedenastce z Zabrza w... połowie lutego. Nie udało się też wygrać wczorajszego meczu z kielczanami. Nie pomógł doping ponad 15 tys. fanów. Górnik szybko objął prowadzenie po trafieniu Marcina Urynowicza. Potem jednak dał o sobie znać Elia Soriano, który dwa razy trafił do bramki Tomasza Loski. Ostatecznie po trafieniu Pawła Bochniewicza w drugiej połowie skoczyło się na rezultacie 2-2. - No cóż, taka jest piłka. Za łatwo traciliśmy bramki w pierwszej połowie. Można powiedzieć, że byliśmy całą drużyną w polu karnym, a gdzieś tam te piłki przechodziły. Szkoda, bo kolejny raz na własnym stadionie tracimy punkty. Lepiej ta nasza gra wygląda ostatnio w meczach wyjazdowych. Nie ma się jednak co załamywać. Zostały nam jeszcze dwa spotkania i trzeba robić wszystko, żeby tę ligę zakończyć godnie, a przede wszystkim na jak najwyższym miejscu w tabeli - zaznacza Kądzior. Skrzydłowego Górnika pytamy, czy jego drużynie nie zaszkodziła szybko zdobyta przez Górników bramka? - W Lubinie też dość szybko trafiliśmy do siatki rywala. Mecz z Zagłębiem od tego z Koroną różnił się jednak tym, że tam szybko zaraz poprawiliśmy, a z kielczanami straciliśmy bramkę, której nie powinniśmy byli stracić. Z drugiej strony Korona też jest przecież dobrym zespołem. W tym sezonie graliśmy z nimi trzeci raz, no i po raz trzeci nie ma rozstrzygnięcia - zauważa zawodnik. Czy na dwie kolejki przed końcem trzy punkty przewagi nad Wisłą Płock, która wczoraj przegrała z Legią w Warszawie 2-3, to dużo? - Ciężko powiedzieć, bo liga jest tak nieprzewidywalna i wyrównana, że wszystko może się zdarzyć. Nam nie pozostaje teraz nic innego, jak pojechać do Warszawy na mecz z Legią w niedzielę i tam powalczyć o potrzebne nam punkty - podkreśla Kądzior. Michał Zichlarz, Zabrze Ekstraklasa: wyniki, tabela, strzelcy, terminarz