Śląsk do Krakowa przyjeżdżał bez większych nadziei na wywiezienie ze stolicy Małopolski choćby jednego punktu. PKO BP Ekstraklasa wielokrotnie pokazywała nam już jednak, że uwielbia niespodzianki. I do takowej doszło 12 kwietnia. Przyjezdni na prowadzenie wyszli jeszcze przed upływem pół godziny gry. Na listę strzelców wpisał się Mateusz Żukowski. Radość "Wojskowych" nie trwała długo. W doliczonym czasie futbolówkę do własnej siatki skierował Alex Petkov, co sprawiło, iż po przerwie gospodarze mogli nabrać wiatru w żagle. Tak się nie stało. Ku totalnemu zaskoczeniu zgromadzonych na trybunach kibiców, znów Śląsk przejął stery w swoje ręce. W mniej niż kwadrans z 1:1 zrobiło się 3:1 dla przyjezdnych po trafieniach Jegora Matsenki oraz Jose Pozo. Koniec ciekawej rywalizacji? Nic z tych rzeczy. W 81 minucie znów odżyła nadzieja gospodarzy na remis po tym, gdy z gola cieszył się Benjamin Kallman. Krakowianie mieli szansę na remis, lecz brutalnie zostali pozbawieni złudzeń pod koniec starcia. Ależ trafienie dla Śląska pod koniec meczu w Krakowie. Takich scen nie ogląda się często Od bramki oddalić zdecydował się Sebastian Madejski. I prędko tego pożałował. Burak Ince zauważył ryzykującego przeciwnika. Turek uderzył z połowy, piłka trafiła w poprzeczkę. Arbiter szybko dostał jednak sygnał z wozu VAR, że futbolówka przekroczyła linię, a następnie uznał przyjezdnym czwartego gola. "Jeśli utrzymywać się w Ekstraklasie, to tylko w takim stylu" - napisała stacja Canal+ Sport w mediach społecznościowych, udostępniając wideo. "To nie jest drużyna do spadku" - zauważyli kibice. Rzeczywiście "misja utrzymanie" we Wrocławiu może zakończyć się powodzeniem. Dzięki zwycięstwu Śląsk do piętnastej Puszczy Niepołomice traci zaledwie jedno "oczko". W kolejnym pojedynku "Wojskowi" skonfrontują się na własnym terenie z GKS-em Katowice.