Lider tabeli kontra trzeci zespół w Ekstraklasie. Drużyna z największą liczbą zwycięstw kontra ta, która tych spotkań przegrała najmniej. Niemal najlepsza ofensywa kontra najlepsza defensywa. Wreszcie: zespół tłamszący niemal każdego rywala na swoim stadionie kontra ten, który ani razu nie przegrał na wyjeździe. Tak w skrócie wyglądał na starcie hit Lecha Poznań z Rakowem Częstochowa. Hit, który tak zapowiadany, często kończy się remisem 0:0. A ponieważ przed tygodniem oba zespoły całkowicie zawiodły, można było się obawiać, że jedni i drudzy nie będą zainteresowani jakimś specjalnym ryzykiem. I tak właśnie było, ale na szczęście tylko przez 40 minut. A później "bramka do szatni" sprawiła, że na murawie zrobiło się bardzo ciekawie. Lech jednak skrzywdzony w Ekstraklasie. PZPN otwarcie przyznaje, wydano komunikat Ekstraklasa: Lech Poznań - Raków Częstochowa. Ponad pół godziny wzajemnego czarowania. A później zryw gości W Lechu do samego końca ukrywali, czy gotowy do gry będzie Afonso Sousa, którego brak tak bardzo "Kolejorz" odczuł w niedzielę w Gdańsku. Portugalczyk znalazł się w wyjściowym składzie, podobnie zresztą jak Patrik Walemark. Ale i Marek Papszun miał mocny nowy punkt, był nim Erick Otieno, który opuścił początek tej rundy. Kenijczyk był aktywny na lewym skrzydle, zamęczał tam Rasmusa Carstensena. Choć i tak jeszcze więcej dla drużyny z Częstochowy robił przed przerwą Adriano Amorim. Poznaniacy przez pół godziny dość dobrze radzili sobie z pressingiem Rakowa, goście mieli z tym większe problemy, Lech często przejmował piłki przed polem karnym częstochowian. Tyle że nie przekładało się to na sytuacje podbramkowe. Jedni i drudzy trochę się postraszyli w drugim kwadransie, najpierw celnie uderzył Walemark, po chwili Amorim, ale gdyby z tego padły bramki, można by raczej mówić o błędach bramkarzy. Lech w końcu zdobył bramkę, cieszył się już Mikael Ishak, ale kapitan poznaniaków był po zagraniu Walemarka na spalonym. Pierwszy sygnał, że szykuje się wreszcie coś ciekawego, Raków dał w 29. minucie. Amorim pomknął lewą stroną, dograł do Jonatana Brunesa. Norweg nie miał łatwej pozycji, świetnie uderzył piłkę głową. A Bartosz Mrozek już leciał w powietrzu w drugim kierunku, gdy jeszcze nogą zdołał odbić futbolówkę nogą. I błysnął po raz pierwszy. A później miał całą masę roboty w końcówce pierwszej połowy, gdy Raków nacisnął Lecha, uzyskał dużą przewagę. Obronił świetny strzał Gustava Berggrena, za chwilę nie dał mu rady też Ivi Lopez. Tyle że Raków w tej ostatniej sytuacji wywalczył rzut rożny, zaczynała się już doliczona minuta. I po dośrodkowaniu Lopeza Stratos Svarnas zachował się cwanie przy młodym Antonim Kozubalu, nie pozwolił rywalowi na żaden wyblok. Przyłożył głowę do piłki i dał drużynie prowadzenie. Bartosz Mrozek znów ratował Lecha. "Kolejorz" ruszył w końcówce, niewiele zdołał zdziałać Lech musiał coś zmienić, Raków świetnie prezentuje się na wyjazdach, a tu, przy Bułgarskiej, ani myślał odpuszczać walki o tytuł. Mógł dopaść Lecha na jeden punkt, był tego coraz bliżej. Mijały więc kolejne minuty, a goście nie odpuszczali. Nie tylko prowadzili, ale też kontrolowali sytuację. Nie pozwalali się mijać w środkowej strefie, kreowali akcje bokami, a Otieno przechodził sam siebie. Był wszędzie. Mało tego, w 58. minucie Amorim znów oddał świetny strzał, ale Mrozek raz jeszcze uratował Lecha. Gdyby nie bramkarz, "Kolejorz" pożegnałby się z marzeniami jeszcze przed upływem godziny. Z czasem jednak Lech zaczął w końcu kreować sytuacje, ale teraz w drugiej bramce klasę pokazywał jedyny z Polaków w wyjściowym składzie Rakowa - Kacper Trelowski. Świetnie zbił na poprzeczkę "główkę" Ishaka, choć Szwed ostatecznie i tak faulował w tej sytuacji. A później jeszcze raz okazał się lepszy od Ishaka, nie pokonał go także Antoni Kozubal. W ostatnim kwadransie poznaniacy postawili już wszystko na jedną kartę, do boju ruszył nowy napastnik Mario Gonzalez, wypożyczony z Los Angeles FC. Miał uzupełniać Ishaka, za wiele jednak nie zdziałał. Raków wygrał zasłużenie, do Lecha traci już tylko jeden punkt.