INTERIA.PL: Jest pan z zespołem zaledwie od kilku dni, bo od minionej środy i ma pan za sobą jedno spotkanie ligowe. Zdiagnozował pan główny problem Arki? Co w pierwszej kolejności trzeba zmienić? Frantiszek Straka: Pierwsza do poprawy, i to w trybie natychmiastowym, jest mentalność. Mam niezłych piłkarzy w drużynie, to dobre chłopaki, ale brakuje im pewności siebie. Jak wychodzą na boisko, to nie ufają sobie wzajemnie, tracą wiarę w końcowy sukces. Pomogę im się odbudować, to mój cel. Zawodnicy mnie rozumieją, wiedzą o co chodzi, więc wierzę, że to się uda. Piłkarze nie wierzą we własne umiejętności? - Jeśli przeanalizujemy ostatnie wyniki Arki, to taki wniosek nasuwa się sam. Ci ludzie nie wygrali od ośmiu spotkań, zdobyli cztery punkty na 24 możliwe, więc to zrozumiałe, że nie chodzą z głowami w chmurach. Przed sobotnim meczem z Widzewem zależało mi przede wszystkim na tym, żeby znowu nie przegrać, żeby zespół zaczął powoli odzyskiwać pewność siebie. Remis, który osiągnęliśmy w Łodzi, to coś więcej, niż tylko jeden punkt. Zrobiliśmy pierwszy, ważny krok w stronę lepszego jutra. Jakie było pierwsze pańskie wrażenie po wejściu do szatni Arki? Załamani piłkarze siedzieli ze spuszczonymi głowami? - Sytuacja, w której dziś jest Arka, nie jest dla mnie niczym nowym. Kilkukrotnie przychodziłem do zespołu, znajdującego się i w kryzysie, i na dnie tabeli. Widok zawsze jest taki sam - zawodnicy są przygnębieni, ciągle mają w pamięci mecze, które przegrali. Zdecydowanie za dużo rozmyślają o tym, co już się stało. Tutaj właśnie pojawia się problem mentalności, wiary w samego siebie i zaufania do kolegów. Przyszedłem do Gdyni po to, aby to zmienić... Drugi problem to komunikacja na boisku, bo w kadrze zespołu jest wielu obcokrajowców. Podczas meczu nić porozumienia pomiędzy Polakami a cudzoziemcami praktycznie nie istnieje. W Arce jest zbyt wielu obcokrajowców? - Mamy zawodników o ośmiu nacjach. Choćby z Kamerunu, Angoli, Niemiec, Holandii, Australii... To sporo. Za dużo? - Czy za dużo? Hmm... Jak już wspomniałem, przede wszystkim pracujemy nad komunikacją. Unika pan odpowiedzi. Czy w klubie jest zbyt wielu cudzoziemców? - Może tak, a może nie (śmiech). Dlaczego komunikacja pomiędzy piłkarzami zawodzi? - Nie wiem, ale to zmienię. Zdaję sobie jednak sprawę z rangi problemu, bo jest on naprawdę poważny. Spójrzmy na ten przykład: jeden z piłkarzy krzyczy na boisku do drugiego, żeby coś zrobił i jest pewien, że to zrobi, ale ten drugi nawet nie wie, o co chodzi... Przed spotkaniem z Widzewem spędziłem z zespołem zaledwie trzy dni, a już zauważyłem, że komunikacja pomiędzy piłkarzami się poprawiła. A będzie lepiej, znacznie lepiej. Wspomniał pan, że kilkukrotnie obejmował drużyny, które znajdowały się w sytuacji kryzysowej. Odpowiada panu taki styl pracy, z nożem na gardle, gdy stawką meczu jest coś więcej, niż trzy punkty? - Żeby nie wyglądało to tak, że trenowałem tylko zespoły, które były na dnie tabeli. Prowadziłem też "top-teams", które wypychałem na sam szczyt. Nie zawsze miałem jednak możliwość pracy w idealnych warunkach. Gdy byłem w austriackim Wackeru Innsbruck i radziliśmy sobie naprawdę dobrze, to właściciel klubu się rozmyślił. Przyszedł do mnie, przeprosił, że nie ma pieniędzy na dalsze inwestycje i musi sprzedać piłkarzy, żeby klub przetrwał. Kiedy podpisywałem kontrakt ze Spartą Pragą, drużyna była w dołku, w środku ligowej stawki. Ten klub ma dużą renomę w Europie, przyzwyczajony jest do sukcesów i musi być na szczycie. Z moją pomocą się to udało, bo Sparta wyszła z opresji i zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów. Kilka miesięcy temu otrzymałem natomiast telefon z Australii, żebym pomógł drużynie North Queensland Fury. Spakowałem walizki, wsiadłem w samolot i poleciałem na ratunek. Jest pan w stanie pomóc Arce? - Tak, zdecydowanie. Wiem to i jestem o tym święcie przekonany. A to, że zespół utrzyma się w Ekstraklasie, może pan obiecać? - Tak, macie moje słowo. Osobiście o to zadbam. Kiedy zobaczymy więc pierwsze wyniki pańskiej pracy? - Tutaj dochodzimy do trzeciego, po mentalności i komunikacji problemu Arki. Jest nim kompletny brak czasu. Właśnie rozegraliśmy mecz z Widzewem, który jest naszym rywalem o utrzymanie, i już myślimy o Jagiellonii Białystok, walczącej o europejskie puchary. W Łodzi mieliśmy momenty niezłej gry, ale popełniliśmy sporo błędów, w naszych szeregach było zbyt wiele niedokładności. Zaprezentowaliśmy się nieźle, lecz ja oczekuję znacznie więcej. Bardzo się dla mnie liczy styl gry zespołu, ale zdaję sobie też sprawę z powagi sytuacji. Nie chcę, żeby teraz Arka prezentowała porywający futbol. Ona ma zacząć wygrywać, bo do końca sezonu zostało już tylko dziesięć kolejek.