Przypadek Piasta jest kliniczny. Po jego kompromitacji oczyma musi świecić głównie trener Waldemar Fornalik, tymczasem to nie jego działania spowodowały, że zespół, po zdobyciu mistrzostwa, stracił kluczowych piłkarzy: Aleksandara Sedlara, Michala Papadopoulosa, Tomasza Jodłowca, a przede wszystkim Joela Valencię. Gdy drugoligowy angielski Brentford wyłożył za Ekwadorczyka dwa miliony euro, działaczom mistrza Polski zatrzęsły się ręce i byli gotowi swego rozgrywającego zanieść na Wyspy Brytyjskie na plecach, byle zgarnąć te pieniądze. Tak oto Joel został sprzedany przed rewanżem w Rydze. Granie z nim, a bez niego to dwie różne sprawy. Można było przecież wynegocjować: "Panowie Anglicy, sprzedajemy, ale przyjedzie do was w piątek, 2 sierpnia, bo w czwartek gramy ważny rewanż o Ligę Europy". Brentford mogło śmiało poczekać - okres transferowy kończy się w lidze Championship 8 sierpnia. Tym ruchem działacze pokazali brak wiary w powodzenie walki o awans do LE. Piłkarze ten brak wiary przenieśli na murawę. A przecież na awansie do LE można było zarobić jeszcze lepiej. Kasa by się zgadzała i Valencia zostałby na Okrzei. Ciekawa jest też skala: w momencie, gdy Piast cieszy się dwoma milionami euro za perełkę, jaką niewątpliwie był Valencia, Derby County wykładają 10 mln i to funtów za obrońcę Krystiana Bielika. W ten sposób minęły czasy, w których nasze eksportowe zespoły były przeciętniakami na Starym Kontynencie i odpadały dopiero z bogatszymi z Zachodu. Teraz żegnają nas kandydaci na przeciętniaków. DAC Dunajska Streda, która wyeliminowała Cracovię na jej stadionie, w następnej rundzie odpadła z czwartym zespołem Grecji - Atromitosem. Riga FC, która wyrzuciła za burtę Piasta, nie będzie faworytem w III rundzie eliminacji. Obawiam się, że nie będzie nim również Legia, w konfrontacji z Atromitosem. Ekipa Vukovicia jako jedyna pozostała na placu boju, dlatego doniesienia o rychłym zwolnieniu tego trenera należy przyjąć jako niesmaczny żart. "Vuko" jeszcze nic nie przegrał. Zespół, który odstrasza stylem gry w środku wakacji nie musi tak wyglądać jesienią. Karuzela z trenerami Dariusza Mioduskiego to jeden z większych problemów jego klubu. Lechia odpadła, ale ona jako jedyna trafiła na zespół z wyższej półki. Ekipa Piotra Stokowca wstydu nie przyniosła, robiła, co mogła. Gdy zdobywcy Pucharu Polski trafili na Broendby, niektórzy fachowcy wyśmiewali ten zespół, gdyż gra w nim niechciany w Lechu obrońca Paulus Arajuuri. Siła i impet, z jaką zaatakował piłkę przy bramce na 1-0, przestawiając niebędącego przecież ułomkiem Michała Nalepę, są niespotykane w naszej lidze. Chyba że do akcji wkroczy Marcin Wasilewski. Dawniej marzyliśmy o Lidze Mistrzów, Lidze Europy. Teraz poprzeczka poszła w dół - dojście do ostatecznej fazy eliminacji staje się sporym osiągnięciem. Wobec eurołomotu naszych eksportowych drużyn w karykaturę zamieniają się nawet najlepsze zabiegi marketingowe Ekstraklasy SA. Nie dziwmy się później, że zamiast uczciwego podawania frekwencji na stadionach, prezentujemy martwe dusze, czyli frekwencję sprzedażową. Mało kto będzie chciał kupować bilety na mecze ligi z ogona Europy, z której na pierwsze gwizdnięcie wyjeżdża każdy wybijający się piłkarz. Z dnia na dzień nie zmienią tego nawet coraz wyższe wpływy od sponsorów. Potrzebni są właściciele, jak niegdyś Bogusław Cupiał, którzy nie szczędzili grosza, i trenerzy, jak niegdyś Franz Smuda i Henryk Kasperczak, którzy przygotowaniem fizycznym, taktyką, charyzmą potrafili wynieść Wisłę (Smuda, Kasperczak), a także Lecha i Widzewa (Smuda) na solidny europejski poziom.