Sezon 2023/2024 przebiegał jak dotychczas dla Jagiellonii Białystok oraz ŁKS-u na zupełnie różne sposoby. O ile bowiem "Jaga" cały czas mocno walczy o mistrzostwo kraju, o tyle ekipa z "Miasta Włókniarzy" pozostaje na swoje nieszczęście niezmiennie na autostradzie do degradacji. Tymczasem 30 marca właśnie te dwa zespoły stanęły naprzeciw siebie na stadionie przy ul. Słonecznej. Faworytem byli bez wątpienia gospodarze, ale Łódzki KS bez wątpienia liczył na to, że uda mu się jakoś zaskoczyć rywali... Co za zwrot akcji w meczu Rakowa z Ruchem. Gol w doliczonym czasie PKO BP Ekstraklasa. Jagiellonia Białystok - ŁKS. Przebieg meczu Potyczka zaczęła się od ciekawej szansy dla ŁKS-u - po rzucie rożnym Adrien Louveau próbował uderzać głową, ale jego strzał nie był w stanie zagrozić Zlatanowi Alomeroviciowi. Potem inicjatywa przeszła na stronę "Jagi" - kąśliwego strzału z dystansu próbował Jesus Imaz i naprawdę niewiele brakowało, by zdołał on wpisać się na listę strzelców. Wkrótce jednak w inny sposób zdołał on pomóc swojej drużynie. W 12. minucie Imaz napędził bowiem ofensywę, w trakcie której w pewnej chwili piłka trafiła do Bartłomieja Wdowika. Ten popisał się doskonałym przeglądem pola i długim podaniem obsłużył Nene, który nie miał wielkich problemów z tym, by umieścić piłkę w siatce. Interwencja Alexandra Bobika nie zdała się tu na nic - było 1:0 dla Jagiellonii. Wdowik w 23. minucie sam również starał się trafić do bramki mocnym uderzeniem z dystansu - tym razem jednak zabrakło mu pewnej precyzji. Jednocześnie w trakcie całej akcji podaniem do Wdowika piętką popisał się Kristoffer Hansen. W minucie 27. gospodarze po raz kolejny zamknęli grę w okolicach "szesnastki" ŁKS-u - seria podań zakończyła się uderzeniem Kaana Caliskanera, który jednak trafił wysoko ponad poprzeczkę. W gąszczu przeciwników w polu karnym nie było mu łatwo oddać strzał, ale mimo wszystko wydawało się, że samo skierowanie futbolówki nieco niżej mogło przysporzyć dużo więcej problemów Bobikowi. Po mniej więcej sześciu minutach na zespół przyjezdny spadł kolejny cios - nie było tu jednak mowy o bramce, a o bezpośredniej czerwonej kartce. Obejrzał ją Louveau, który w dosyć bezmyślny sposób zaatakował Imaza, trafiając go w okolice ścięgna Achillesa. Tym samym Łódzki KS od tamtej chwili musiał walczyć w osłabieniu... Wkrótce potem, w minucie 38., doszło do niezwykle ciekawej akcji - z rajdem lewą flanką ruszył Husein Balić, który zagrał piłkę w okolicę "piątki" - Alomerović nie zdołał zatrzymać futbolówki i ta trafiła na głowę Daniego Ramireza. Jego uderzenie zostało jednak w ostatniej chwili zatrzymane przez Adriana Diegueza. Niejako w odpowiedzi wkrótce potem ruszyła ofensywa Jagiellonii w trakcie której Dominik Marczuk, niedawno powołany do kadry narodowej przez selekcjonera Michała Probierza, zaskoczył golkipera gości strzałem z długiego dystansu "za kołnierz". Bobik okazał się bez szans - i było 2:0. Warto jednak nadmienić, że sam Marczuk przyznał potem w wywiadzie dla Canal + Sport, że... bramka wyszła przypadkowo, bowiem jego zamiarem była wrzutka w stronę Imaza. Rezultat przed przerwą już się nie zmienił, chociaż na kolejną "bombę" z daleka zdecydował się Jesus Imaz. Piłkarze Adriana Siemieńca jednak tak czy inaczej mieli prawo schodzić do szatni z uśmiechami na ustach. Druga odsłona spotkania rozpoczęła się od akcji ze strony tercetu Młynarczyk - Tejan - Balić, która jednak nie przyniosła ŁKS-owi wielkich korzyści - po rykoszecie od jednego z obrońców Jagiellonii piłkę odbił Alomerović, niwelując wszelkie zagrożenie pod swoją bramką. W 51. minucie szansę na skompletowanie dubletu miał znowu Nene, który po krótkim zamieszaniu w "szesnastce" uderzał z powietrza - kapitalną paradą popisał się jednak Alexander Bobik, który tym razem zdołał uratować swój zespół przed kolejnymi kłopotami. Kolejne chwile upływały na murawie raczej pod znakiem spowolnionej gry, natomiast inicjatywa niezmiennie pozostawała głównie przy "Jadze". W końcu w 58. minucie Hansen próbował szukać swym dośrodkowaniem Marczuka, ale futbolówka niemalże w ostatniej chwili została wybita przez jednego z defensorów ŁKS-u. Niemniej goście nie zdołali jednocześnie wykonać potem jakiejkolwiek riposty. W 64. minucie gospodarze znowu podwyższyli wynik - piłka najpierw trafiła do Tarasa Romanczuka, który znajdował się tuż za linią 16. metra, a następnie reprezentant Polski wykonał bardzo dobre zgranie do Jesusa Imaza, który z niedużej odległości pokonał Bobika. Sytuacja ŁKS-u zaczęła robić się wręcz dramatyczna. Po paru chwilach trybuny na stadionie w Białymstoku tymczasem jeszcze raz eksplodowały z radości - w minucie 69. Afimico Pululu wykorzystał bowiem rzut karny, który został podyktowany po tym, jak Kay Tejan zagrał ręką w "szesnastce". Angolczyk z wielkim spokojem uderzał z wapna, zupełnie wyprowadzając w porę bramkarza rywali. W minucie 77. Nene znów szukał szczęścia uderzając mocno zza pola karnego - po jego strzale Bobik wybił piłkę przed siebie, a tam dopadł do niej Jarosław Kubicki, który taką oto dobitką podwyższył rezultat na 5:0. Zawodnicy Marcina Matysiaka wydawali się już być całkowicie rozbici i podłamani - tymczasem w 83. minucie Nene w końcu dopiął swego i po podaniu Kupisza trafił do siatki uderzając zza linii 16. metra - to było trafienie na 6:0, więc śmiało można już było mówić o skrajnej dominacji miejscowego zespołu. Na tym męczarnie ekipy z Łodzi się zakończyły - "Jaga" zatrzymała swoje wielkie strzelanie na sześciu trafieniach i dopisała kolejne trzy punkty do swojego konta, robiąc kolejny ważny krok w stronę mistrzostwa. Warto jednak nadmienić, że w ostatnich sekundach do siatki trafił jeszcze Jose Naranjo, którego gol nie został jednak koniec końców uznany. Kibice na pewno go pamiętają. Ma pomóc ekipie z Ekstraklasy, świąteczny prezent PKO BP Ekstraklasa. Oto kolejne wyzwania Jagiellonii i ŁKS-u W trakcie 27. kolejki PKO BP Ekstraklasy Jagiellonię Białystok czeka niezwykle ciekawy mecz w stolicy z warszawską Legią - to spotkanie odbędzie się dokładnie 7 kwietnia o godz. 17.30. Dwa dni wcześniej, o godz. 18.00, Łódzki KS tymczasem zagra z Cracovią. "Rycerzom Wiosny" pozostało już niewiele szans na to, by odbić się od dna tabeli...