1. Lech Poznań Lech zimuje na pozycji lidera. Niels Frederiksen sprawdził się w roli trenera i błyskawicznie posprzątał po kompromitującej kadencji Mariusza Rumaka. Antoni Kozubal idzie śladami Modera, Kamińskiego, Skórasia, Jóźwiaka, Marchwińskiego i Puchacza, więc niedługo jakiś klub z zachodniej Europy zapłaci za niego te trzy, pięć, siedem czy dziesięć milionów euro. To trzy najważniejsze informacje opisujące rundę jesienną Kolejorza. Wystarczające, żeby przez dwa miesiące w stolice Wielkopolski panował względny spokój. Frederiksen nieprzypadkowo jednak mówi, że nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte i kluczem do skutecznej walki o mistrzostwo Polski będzie ofensywa podczas zimowego okna transferowego. Duńczyk odważniej niż którykolwiek z jego poprzedników prosi więc włodarzy klubu o realne wzmocnienia. Te letnie okazały się bowiem niebywale rozczarowujące, mimo wydanych dziesięciu milionów złotych. W pełni sprawdził się tylko Alex Douglas, kilka bardzo dobrych występów dołożył wypożyczony Patrik Walemark, a reszta? Daniel Hakans - falstart, Filip Jagiełło - drugoplanowy rezerwowy, Ian Hoffmann - zakopany na ławce, Bryan Fiabema - słabiutki napastnik. Gdy Lech ostatni raz zdobywał mistrzostwo, Maciej Skorża w zimie mógł liczyć na zrozumienie i wsparcie z góry. Liderującą w lidze drużynę wzmocnili wypożyczeni Dawid Kownacki i Tomasz Kędziora, a także Kristoffer Velde, który za pół roku miał wskoczyć w buty Jakuba Kamińskiego. Frederiksen liczy na podobną hojność trio Piotr Rutkowski-Karol Klimczak-Tomasz Rząsa. I wydaje się, że właśnie od tego zależeć będzie wiosenny sukces Kolejorza. Jest na czym budować: Joel Pereira wciąż jest czołowym piłkarzem rozgrywek, wreszcie zdrowy i w pełni skuteczny jest Mikael Ishak, liderem stał się Afonso Sousa, ogarnął się Dino Hotić, weteran Radosław Murawski i młody Kozubal trzymają środek pola, pewność w bramce gwarantuje Bartosz Mrozek. Zimowa aktywność Rutkowskiego, Klimczaka i Rząsy pokaże, czy Lech na finiszu sezonu częściej będzie wyglądał fenomenalnie, jak w hicie z Legią (5:2), czy niemrawo i bezzębnie, jak z drugoligową Resovią w Pucharze Polski (0:1) i Górnikiem w Ekstraklasie (1:2), kiedy sam Frederiksen mówił, że jego drużyna zagrała „gównianie”. Ocena rundy: 8 2. Raków Częstochowa W połowie listopada odbyła się konferencja „Moneyball 3: Innowacje w sporcie i biznesie”, na której wymierzoną w stronę Rakowa tyradę wygłosił Bartłomiej Pawłowski, kontuzjowany lider Widzewa Łódź. 32-letni piłkarz stwierdził, że drużyna Marka Papszuna jest „mistrzem w zabijaniu i psuciu meczów”. Nawiązywał do spotkania Rakowa z Jagiellonią. - Gustav Berggren podchodzi, rozkopuje wapno na punkcie jedenastego metra. Ktoś z ławki Rakowa specjalnie wybiega, żeby tylko dostać żółtą kartkę i pokrzyczeć sobie na sędziego. Ktoś kogoś wyzywa, ktoś kogoś szczypie, taki teatrzyk odegrany, a zawodnik, który dostał dwie żółte kartki, zrobił 50, jak nie z 80 metrów, żeby ten karny w ogóle się nie odbył. Może liczył, że sędzia nie wytrzyma i to spotkanie skończy - krzywił się Pawłowski. - Za półtora tygodnia przyjedziemy do Łodzi i zabijemy futbol na stadionie Widzewa - odgryzł się na to w swoim stylu Wojciech Cygan, szef rady nadzorczej Rakowa i przedstawiciel klubu na panelu „Moneyball 3: Innowacje w sporcie i biznesie”. Raków z Widzewem wygrał 3:2. Zwycięskiego gola Jonatan Braut Brunes wbił w doliczonym czasie gry. Bramki zdobyte po 90. minucie są zresztą bardzo typowe po powrocie Papszuna: tak było z Motorem (2:2), Stalą (1:0), Pogonią (1:0), Radomiakiem (2:0) i Lechią (2:1). Prawda, że Raków gra brzydko, często brutalnie, na czas. Jest to zespół mniej przekonujący niż w latach 2021-2023, kiedy święcił największe sukcesy. Wciąż cierpi na kaca po nieudanym sezonie 2023/24, rocznej przerwie Papszuna, próbie wejścia w jego buty Dawida Szwargi, debiucie w Lidze Europy, wyraźnie słabszych wynikach w Ekstraklasie, a przede wszystkim nieudanych transferach, przepalonych milionach i przerwaniu wewnętrznej dyscypliny poprzez chaos organizacyjny, transferowy i strukturalny. Nie można jednak Rakowowi odmówić, że jego metoda znów działa. Sympatii reszty Polski jego pragmatyzm mu nie przysparza, ale nie o powszechną sympatię chodzi w piłce nożnej. Ekipa z Jasnej Góry prawie nie traci goli: jedenaście w osiemnastu meczach. Nadspodziewanie porządnie wypada Kacper Trelowski, na europejską karierę pracuje Gustav Berggren, Fran Tudor to przypadek niemal identyczny jak ten Joela Pereiry w Lechu, strzałem w dziesiątkę było wyciągnięcie Michaela Ameyawa z Piasta, przebłyski na miarę czołowej postaci ligi miewa Ivi Lopez. Papszun na konferencjach prasowych wojuje z dziennikarzami, irytuje się na krytykę, nie lubi słuchać o „zabijaniu i psuciu meczów”. Wyniki jego Raków osiąga na miarę potencjału. Szwankuje styl. To zespół, po którego występach trzeba się odtruwać. A wcale tak być nie powinno. Ocena rundy: 7 3. Jagiellonia Białystok W 2024 roku żaden zespół nie punktował w Ekstraklasie lepiej. Jagiellonia zdobyła mistrzostwo Polski i zakwalifikowała się do Ligi Konferencji. Nie doświadczyła pocałunku śmierci, suchą stopą przechodząc przez jesień na trzech frontach: zajmuje trzecie miejsce w lidze, zapewniła sobie wiosnę w europejskich pucharach i awansowała do ćwierćfinału Pucharu Polski. To majstersztyk, bo w polskiej piłce droga od nieba do piekła jest krótsza niż gdziekolwiek indziej. Latem Jaga przeżywała kryzys. Zimny prysznic w dwumeczach z Bodø/Glimt i Ajaksem, na domiar złego czarna seria w lidze - 2:4 z Cracovią, 1:3 z Gieksą i 0:5 z Lechem. Prezes Wojciech Pertkiewicz i dyrektor Łukasz Masłowski uspokajali jednak, że po ich stronie nie będzie żadnych nerwowych ruchów. Adrian Siemieniec mógł spokojnie wyjść z kryzysu. I od 14 września mistrz Polski nie przegrał siedemnastu meczów z rzędu. W międzyczasie były zwycięstwa wspaniałe i historyczne - 2:1 z Kopenhagą na Parken i 3:0 z Molde w Białymstoku. Przy tym zaś naprawdę udana, wierna ofensywnym ideałom runda jesienna w Ekstraklasie. Piętnaście goli i osiem asyst w trzydziestu meczach ma fantastyczny Jesus Imaz. Hiszpan pracuje, żeby na zakończenie kariery być najlepszym obcokrajowcem w historii polskiej ligi. Na europejskich boiskach - piętkami! - króluje Afimico Pululu. Świetne występy zaliczają Darko Churlinov i Kristoffer Hansen. W miejsce Bartłomieja Wdowika naturalnie wprowadził się Joao Moutinho. Taras Romanczuk i Nene to klasa sama w sobie. Jarosław Kubicki - cicha woda brzegi rwie - dzielnie im akompaniuje. Adrian Dieguez, Mateusz Skrzypczak i Michał Sacek też się wyróżniają, tym bardziej że po letniej zapaści defensywa Jagi wygląda o niebo lepiej. Ważne interwencje i czyste konta dokładać zaczął Sławomir Abramowicz. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy Jagiellonia była najzdrowszym klubem w Polsce. Niestety, wraz z końcem roku opuści ją jeden z głównych architektów tego ładu - prezes Pertkiewicz. Organizację zostawia w rękach Ziemowita Deptuły, który wcześniej przez chwilę pracował w Lechii, ale jego menadżerska sprawność stoi pod znakiem zapytania. Wydaje się przy tym, że Deptuła wchodzi na gotowe. Póki w Jadze trenerem jest Siemieniec, dyrektorem Masłowski, a po boisku biegają Imaz czy Romanczuk to drużyna, która poniżej pewnego poziomu nie zejdzie. A jest to poziom, którego sufitem nie jest „tylko” podium w Ekstraklasie i liźnięcie fazy pucharowej w Lidze Konferencji. Ocena rundy: 9,5 4. Legia Warszawa W Legii trwa nieformalna wojenka między trenerem Goncalo Feio a dyrektorem sportowym Jackiem Zielińskim. Gdy po porażkach z Rakowem i Pogonią, aferze ze środkowym palcem po meczu z Bröndby i zarzutach Prokuratury Rejonowej Lublin-Południe zagrożona była pozycja Portuglaczyka w polskiej piłce jako takiej, Zieliński odetchnął z ulgą. Zatrudnienie kontrowersyjnego 34-letniego trenera w miejsce Kosty Runjaicia było jego decyzją, o czym dyrektor zdawał się nie pamiętać, ale rachował, że skoro całą burzę zbiera szkoleniowiec, to jemu uda się wyjść z tej zawieruchy całym i zdrowym. Feio przetrwał, ułożył drużynę, przegrał tylko raz w piętnastu meczach, więc znów w stolicy rozmawia się głównie o tym, dlaczego dyrektor Zieliński nie wspiera go transferami. Legia - ex aequo z Cracovią - ma najlepszą ofensywę w Ekstraklasie. Duża w tym zasługa pomysłów taktycznych Feio, u którego wobec słabości napastników odpowiedzialność za zdobywanie bramek rozłożyła się na wielu zawodników. W formie reprezentacyjnej znalazł się Bartosz Kapustka. Panem piłkarzem jest Ruben Vinagre, który znajduje się w kręgu zainteresowania selekcjonera kadry Portugalii. Ważniejsze, że w legijnym systemie przydatni są zawodnicy, którzy mają swoje ograniczenia, ale też atuty, który trzeba umieć wyeksponować i to się właśnie w Legii dzieje - Paweł Wszołek, Rafał Augustyniak, Radovan Pankow, Steve Kapuadi, Ryoya Morishita, Marc Gual, Kacper Chodyna, Maxi Oyedele. Jednocześnie większość ostatnich transferów Legii to bolesne niewypały. Nie sprawdzili się napastnicy Migouel Alfarela i Jean-Pierre Nsame. Żadnym następcą Bartosza Slisza nie okazał się parodysta Claude Goncalves. Średnio, a na pewno gorzej niż się spodziewano wygląda nawet Luquinhas, który jednak przynamniej regularnie gra. To wszystko ruchy dyrektora Zielińskiego, któremu słusznie zarzuca się, że nie potrafi zadbać o szeroką i silną kadrę wobec dużej presji na zdobycie mistrzostwa Polski, wyczekiwanego od czterech lat. Strata do liderującego Lecha po rundzie jesiennej wynosi sześć punktów. Niemało, choć do odrobienia. Największą siłą Legii jest nieskazitelna postawa w Lidze Konferencji. Równie bezbłędna w tych rozgrywkach jest tylko Chelsea. Drużyna z Łazienkowskiej nie straciła jeszcze nawet gola. Jeśli tak dalej pójdzie, może realnie myśleć o finale we Wrocławiu. Byłaby to wielka sprawa, pytanie tylko, czy właściciel Dariusz Mioduski i dyrektor Zieliński pozwolą na przeprowadzenie absolutnie koniecznych wzmocnień w zimowym oknie transferowym. Ocena rundy: 8 5. Cracovia Bywały takie mecze, że Cracovia zachwycała, bo miała charakter, wesoły i porywający zresztą - 4:2 z Jagiellonią, 3:2 z Górnikiem, 2:1 z Pogonią, 4:2 ze Śląskiem, 6:2 z Motorem czy nawet 3:4 z GKS-em Katowice, kiedy zwycięstwo wystarczyłoby do usadowieniu się na pozycji lidera. Piąte miejsce na koniec rundy może być więc nieco rozczarowujące, szczególnie po wyhamowaniu w samej końcówce jesieni, ale po kilku przeciętnych latach kibice Pasów nie mają prawa narzekać. Cracovia opiera się głównie na obcokrajowcach, ale takich, którzy dają się lubić. Nie przypominają najemników, dla których obojętne barwy i losy drużyny, byle tylko miesiąc w miesiąc na koncie lądowała okrągła suma. Ich twarzą jest Benjamin Källman. Z każdym rokiem w Polsce staje się coraz lepszy, strzela więcej bramek i zalicza więcej asyst, w tym sezonie ma już jedenaście goli i siedem ostatnich podań. Jest bardzo silny, szybki, waleczny. Cholernie niewygodny przy zderzeniach bark w bark, stoperzy drużyn przeciwnych nie cierpią się z nim mierzyć. Przy tym nie sposób sprowadzić go do napastnika - uwaga, klasyk! - „absorbującego uwagę obrońców”. Fin to po prostu dobry piłkarz, bramkostrzelny snajper. Ma 26 lat, pracuje, żeby wygrać coś z Pasami i wyjechać na Zachód. Odkryciem rundy okazał się Ajdin Hasić. Szybko udowodnił, że transfer do Besiktasu sprzed kilku lat nie był przypadkiem. Bośniak to nie jest jakiś tam „-ić” z Bałkanów. W niektórych spotkaniach bawił się jak swojego czasu Yaw Yeboah po drugiej stronie Błoń - kontrola piłki, parcie do przodu, rajdy, zacinki, luz, nieszablonowane rozwiązania i ładne bramki. Ważne role pełnią także Otar Kakabadze z Gruzji, David Kristjan Olafsson z Islandii, Virgil Ghita z Rumunii i Mikkel Maigaard z Danii. Skład uzupełniają Polacy - starszy Patryk Sokołowski i młody Filip Rózga, który ma papiery na duże granie. Wyzwaniem dla Cracovii będzie utrzymanie średniej punktowej, która w minionym sezonie Ekstraklasy dałaby podium. W tym roku będzie o to trudniej, bo Lech, Legia, Raków i Jagiellonia wydają się silniejsze. Ale zespół Dawida Kroczka, jednego z najciekawszych trenerów młodego pokolenia, nie stoi na straconej pozycji. W tle oczywiście kwestie właścicielskie, bo Comarch niedługo sprzeda Pasy. Oby nie ludziom pokroju Vanny Ly albo Paolo Urfera. Szkoda by było, bo prezes Mateusz Dróżdż przekonuje, że w tej chwili to zdrowy, mądrze prowadzony i szybko rozwijający się klub. I nie ma zbyt wielu powodów, żeby Dróżdzowi nie wierzyć. Ocena rundy: 7,5 6. Górnik Zabrze Po 2:1 z Lechem na zakończenie ligowej jesieni Damian Rasak stanął przed kamerami Canal+Sport. - Przed ostatnimi trzema meczami założyliśmy się z trenerem. Umówiliśmy się, że jeśli wygramy jeden, wrócimy do treningów 3 stycznia. Jeśli dwa, wrócimy 5 stycznia, a jeśli trzy to 6 stycznia - śmiał się pomocnik Górnika Zabrze, który wcześniej pokonał Śląska (1:0), Piasta (1:0) i Koronę (4:2). Jan Urban często podkreśla, że z piłkarzy, który znajdowali się w składzie Górnika, gdy przychodził do niego po raz pierwszy w 2021 roku, ostali się tylko Lukas Podolski, Rafał Janicki i Erik Janża. Kiedy rozmawialiśmy w październiku, patrzył na klubowy kalendarz na rok 2024. Na nim dwudziestu trzech zawodników, systematycznie skreślanych, gdy tylko odchodzili z drużyny. I tych krzyżyków aż czternaście. - Nie ma już tych Okunukich, Yokotów, Włodarczyków. Latem odeszli: Bielica, Musiolik, Czyż, Nascimento, Sekulić, Siplak, Pacheco, Triantafyllopoulos, Kapralik, Kozuki. Są nowi: Josema, Buksa, Ambros, Ismaheel, Zahović, Bakis, Furukawa - ubolewał lub skarżył się Urban. Górnik jeszcze niedawno był pacjentem w stanie krytycznym. Nie było w nim ani prezesa, ani dyrektora sportowego, ani jakichkolwiek struktur. Mnożyły się zaległości. Piłkarze strajkowali przed treningami. Nie mieli z kim rozmawiać o nowych umowach. Teraz sytuacja się unormowała, nikt już nie próbuje zaciemniać rzeczywistości. Udawać, że nie ma długu. Żyć ponad stan, szastając na prawo i lewo publicznymi pieniędzmi. Jeszcze ostatecznie nie dobiegł końca toksyczny związek z ratuszem, ale przynajmniej Podolski i spółka obalili rządy Małgorzaty Mańki-Szulik, zwanej Carycą, która Górnik cynicznie zaprzęgła sobie do zbijania politycznego kapitału. Na boisku jest za to... jak zwykle za Urbana. Do października zespół docierał się po letnich rewolucjach i przetasowaniach, a potem wszedł na poziom klasy średniej wyższej ekstraklasowej i w ostatnich siedmiu ligowych meczach przegrał tylko z Jagiellonią. A wszystko to z wycofanym do roli zmiennika Lukasem Podolskim, który w coraz mniejszym stopniu jest piłkarzem, a w coraz większym alfą i omegą w gabinetach. Nowy Górnik przyjemnie się ogląda - klasowym ligowcem jest Rasak, nie inaczej Janża, Szromnik i Janicki, zrywy miewa Zahović, liczby wnosi Lukoszek, przyzwoicie wprowadził się Hellebrand. Kibicom pewnie marzyłby się sukces, podium, europejskie puchary, ale szóste miejsce przy takich możliwościach, problemach i piłkarzach to wynik nie tyle, że w sam raz, co nawet ciut ponad stan. Ocena rundy: 8 7. Motor Lublin Już nikt nie puka się w głowę, kiedy Zbigniew Jakubas publicznie mówi o mocarstwowych planach na najbliższe lata: podium Ekstraklasy i sukcesie na miarę Rakowa. To melodia przyszłości, ale może bliższej niż jeszcze pół roku temu komukolwiek mogłoby się wydawać, ponieważ w październiku, listopadzie i na początku grudnia Motor rozgrywał najbardziej spektakularne mecze w Polsce. Nawet, jeśli przegrywał, to po spotkaniach, przy których strach było mrugnąć, żeby nie przeoczyć jakiejś bramki czy koronkowej akcji - 3:4 z Widzewem i 2:6 z Cracovią. Na hokejowych wynikach w przegranych spotkaniach jednak się nie skończyło i wielka w tym zasługa pracy sztabu Mateusza Stolarskiego. 31-letni trener to reprezentant młodej fali polskiej myśli szkoleniowej. Myśli pozbawionej kompleksów względem kolegów z Zachodu. Motor finiszował niemal bezbłędnie: 4:2 z Pogonią, 3:2 z Piastem, 2:1 z Zagłębiem, 1:0 z Radomiakiem, 2:2 z Rakowem. Gole masowo zdobywać zaczął Samuel Mraz, wcześniej znany w Polsce głównie przez pryzmat fatalnego okresu w Zagłębiu Lubin. Ekstraklasowy debiut nie przytłoczył 32-letniego Piotra Ceglarza, kapitana zespołu. Poradzili sobie także młodsi od niego Michał Król i Bartosz Wolski, również nowicjusze na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W klubie zachwycają się młodzieżowcem Filipem Lubereckim. Sergi Samper miał okazać się niewypałem i przebrzmiałym nazwiskiem, a wychowanie w szkółce Barcelony bardziej mu pomaga niż przeszkadza. Ważną rolę w systemie Stolarskiego pełnią stoperzy Bartos-Najemski-Rudol, wszyscy w kwiecie piłkarskiego wieku, ale wciąż mający rezerwy. Motor jest w ligowej tabeli dużo wyżej niż prognozowano. W międzyczasie Jakubas wreszcie zadbał o zbudowanie struktur, na stanowiskach kierowniczych pojawili się uznani w środowisku fachowcy. Prezesem został Łukasz Jabłoński. Dyrektorem sportowym Paweł Golański. To duet, który przez lata stanowił o gabinetowej sile Korony Kielce. Dyrektorem marketingu i komunikacji mianowano Michała Szprendałowicza, wcześniej fachowca z Rakowa i Lechii. Klub z Lublina rośnie: ma wyniki, dobrego trenera, perspektywiczną drużynę, bogatego właściciela, mądrych działaczy, rozbudowaną infrastrukturę, zaangażowanych kibiców i coraz bardziej imponującą frekwencję na stadionie. Takich beniaminków Ekstraklasa wita z pocałowaniem ręki. Ocena rundy: 8,5 8. Pogoń Szczecin Kończy się pewna era w historii Pogoni Szczecin. Jej początek datować można na start kadencji Kosty Runjaicia. Od 6 listopada 2017 roku lepiej niż Portowcy w Ekstraklasie punktowały tylko Lech i Legia. Pierwsze sukcesy przypadły na sezon 2020/21, kiedy finiszowali na podium. Tabela za ten okres? Pogoń jest czwarta, wyżej Raków, Lech i Legia. Dzieło Runjaicia kontynuował Jens Gustafsson, którego w tej roli niedawno zastąpił jego asystent, Robert Kolendowicz. Cel? Wreszcie coś wygrać. Dziewiętnaście tytułów w ostatnich dwudziestu czterech sezonach rozdzieliły między siebie Legia, Lech i Wisła. Od czasu do czasu zdarza się jednak, że w Ekstraklasie triumfuje ktoś inny niż żelazny zestaw największych marek. Zagłębie Lubin w 2007, Śląsk Wrocław w 2012, Piast Gliwice w 2019, Raków Częstochowa w 2023, Jagiellonia Białystok w 2024. Pogoń niezmiennie stoi w drugim szeregu. W czołówce, ale nie na szczycie. Prezes Jarosław Mroczek od dłuższego czasu przyznaje, że pewna formuła zarządzania klubem się wyczerpała i musi dojść do zmian na szczeblu właścicielskim. Piotr Koźmiński z Goal.pl informuje, że blisko przejęcia Pogoni jest kanadyjski milioner Alex Haditaghi z Tanem Keslerem, który jeszcze niedawno był wiceprezesem i członkiem zarządu w Hull City. Co Haditaghi z Keslerem zastaną po rundzie jesiennej, jeśli faktycznie przejmą Pogoń już zimą? Portowców najsłabszych od lat, na ósmym miejscu w tabeli. Wciąż uzależnionych od Kamila Grosickiego. Piłkarza fantastycznego, ale 36-letniego. Gdy Grosik ma swój dzień i włącza tryb turbo, wygrywają, ale jeśli w tym układzie ciągle nie zerwał z łatką zero tituli, to najwyższa pora, żeby doświadczony skrzydłowy dostał należyte wsparcie. Średni wiek pierwszej jedenastki Pogoni jest drugim najwyższym w lidze, ex aequo z Radomakiem, starsi zawodnicy grają tylko w Gieksie. Oczywiście, 28-letni Efthymios Koulouris bije się o koronę króla strzelców, a znajdujący po trzydziestce lub trochę przed trzydziestką Ulvestad, Kurzawa, Koutris czy Cojocaru mają umiejętności sytuujące ich w czołówce ligi na swoich pozycjach, ale w tej chwili Pogoń zdecydowanie nie jest zespołem perspektywicznym. Wypalenie materiału czuło się przede wszystkim za Gustafssona, który sromotnie przegrał finał Pucharu Polski z pierwszoligową Wisłą Kraków i w ekstraklasowej tabeli skończył poza europejskimi pucharami, mimo że przy dobrych wiatrach mógł poprowadzić klub do dubletu. Kolendowicz szukał nowych pomysłów, mieszał i eksperymentował, postawił na młodszych zawodników - Kacpra Łukasiaka czy Patryka Paryzka, ale czy to się na coś zdało? Pogoń wygrała z Legią, ale przegrała z Lechem, Rakowem, Cracovią. Tkwi w środku tabeli, a najbardziej zapadający obrazek z Kolendowiczem w roli głównej, to ten, jak sfrustrowany niepowodzeń w meczu z Gieksą oblał się wodą z rzuconej o ziemię butelki. Ocena rundy: 5 9. Widzew Łódź Dziewiąte miejsce w tabeli właściwie oddaje cały rok w wykonaniu Widzewa. RTS znajduje się na rozdrożu. W rozkroku między ruszeniem ku podium Ekstraklasy a pilnowaniem się przed spadkiem do I ligi. Na pierwsze podopieczni Daniela Myśliwca są zbyt słabi, na drugie zbyt dobrzy. Stadion przy alei marszałka Józefa Piłsudskiego zapełnia się po brzegi, klub w przeciwieństwie do większości zespołów ze szczebla centralnego w Polsce nie ma nadzoru finansowego, ale... czegoś brakuje. Słusznie zdiagnozował to Rafał Gikiewicz po 2:1 ze Stalą Mielec, że takiego zwycięstwa ten zespół potrzebował, żeby do wiosny podchodzić ze spokojną głową i nie stracić zimy na gaszenie pożarów. Widzew odpadł z Pucharu Polski, w którym wcześniej męczył się zresztą okrutnie z trzecioligową Lechią Zielona Góra. Na domiar złego w lidze od dziesiątej do siedemnastej kolejki przegrał aż pięć razy, czasami bardziej zasłużenie, innym razem mniej, ale w ogólnym rozrachunku: w dość niemrawy, ociężałym stylu. W tym czasie trener Myśliwiec na jedno z pytań podczas konferencji prasowej potrafił odpowiadać przez prawie pół godziny. Jedni uważali, że 39-letni szkoleniowiec podszedł do sprawy pseudofilozoficznie, inni doceniali szczegółowość jego wywodu, ale cokolwiek by nie sądzić, tak już jest w piłce nożnej: ostatecznie liczy się tylko wynik, narracja to jego wypadkowa. I tu nadeszło ożywcze 2:1 ze Stalą, które sprawia, że nikt pozycji Myśliwca, utalentowanego i nowoczesnego trenera, nie podważa. Inna sprawa, że środowisku Widzewa, jak to w klubach z wielką historią bywa, marzy się coś więcej niż dziewiąte miejsce. Marzenie to nie ziści się, jeśli RTS w bój ruszać będzie z pozbawionym jakichkolwiek atutów Lirimem Kastratim na prawej obronie, zagubionym jak dziecko we mgle Hilarym Gongiem na skrzydle i w ataku z Saiadem Hamuliciem, którego najlepszym zagraniem w łódzkim klubie wciąż jest furiackie uderzenie pięścią w drzwi, wskutek którego złamał rękę. W oczekiwaniu na powrót lidera Pawłowskiego nie wszystko załatwią forma strzelecka Imada Rondicia, lewa noga Sebastiana Kerka, mądrość Marka Hanouska i umiejętności Frana Alvareza, pojedyncze trafienia Łukowskiego czy Sypka. Wzmocnienia są Widzewowi potrzebne na gwałt. Ocena rundy: 5 10. GKS Katowice Chłopcem do bicia Gieksa była tylko trzy razy. Z Górnikiem, kiedy show dał Lukas Podolski. Z Legią, kiedy było 4:1, a mogło być nawet 7:1. I z Lechem, który przy Bułgarskiej przegrywa bardzo rzadko. Poza tym GKS stanowił modelowy przykład, jak suchą stopą przebrnąć przez okres newralgiczny i zabójczy dla beniaminków - ekstraklasową aklimatyzację. Zaczęło się od wybitnej wiosny w I lidze. Gieksa wygrywała prawie wszystko i w walce o bezpośredni awans na ostatniej prostej wyprzedziła Arkę Gdynia. Potem przyjęcie przez kibiców pod Spodkiem, feta w Katowicach, śniadanie z prezydentem Marcinem Krupą. Następnie transferowa ofensywa, która podwyższała jakość kadry po awansie - Mateusz Kowalczyk, Lukas Klemenz, Alan Czerwiński, Bartosz Nowak, Adam Zrelak, Borja Galan i Sebastian Milewski z miejsca stali się istotnymi członkami rotacji. Żadnych wymysłów ze Słowacji czy innej Republiki Zielonego Przylądka. Skupiono się na pozyskaniu piłkarzy obeznanych z klimatem polskiej piłki, ale jeszcze przez nią niewypalonych i nieprzemielonych. Musieli oni dostosować się do żelaznego systemu 3-4-2-1, który trener Rafał Górak stosuje od lat. Pomogli w tym ludzie, którzy w Gieksie otrzaskiwali się znacznie dłużej - 33-letni Adrian Błąd, 32-letni Arkadiusz Jędrych i Dawid Kudła, 30-letni Marcin Wasielewski, 25-letni Oskar Repka. Ekstraklasa mogła ich wypluć, a tak się nie stało, czego najlepszym dowodem Jędrych, stoper nie tylko nieprzerwanie zabójczo skuteczny pod bramką rywala (4 gole), ale też pod swoją (25 straconych goli całej drużyny to wynik na miarę środka tabeli). Ba, tyle samo trafień, co on ma Sebastian Bergier, który jest najskuteczniejszym polskim napastnikiem w lidze i z biegiem sezonu się rozkręca: strzelał z Pogonią (3:1), Puszczą (6:0), Lechią (2:0) i Radomiakiem (1:1). Mecze wymienione przy bramkach Bergiera to zresztą egzemplifikacja dojrzałości Gieksy. Kiedy trzeba było, to pragmatycznie dowieźli pewne zwycięstwo, jak z Lechią, która przecież sezon temu katowiczan wyprzedziła i wygrała I ligę. A kiedy można było pozwolić sobie na rozmach, to Puszcza oglądała popis ofensywnej gry beniaminka. Ocena rundy: 7,5 11. Piast Gliwice Piast na boisku posypał się, kiedy Raków za duże na skalę polskiego rynku wewnętrznego pieniądze wyciągał z niego dwie młode gwiazdeczki - Ariela Mosóra i Michaela Ameyawa. W miejsce pierwszego wskoczył doświadczony Tomas Huk, ale przy zastąpieniu drugiego Aleksandar Vuković gimnastykował się przeokropnie - najpierw stawiał na Damiana Kądziora i Jorge Felixa, a następnie zmienił ustawienie na 3-4-2-1, gdzie ważniejszą rolę pełnił 19-letni Jakub Lewicki. Nie wypaliło. Zespół stracił polot, stał się bezzębny. Wciąż grają tam ponadprzeciętni ligowcy - Plach, Pyrka, Dziczek, Chrapek czy Tomasiewicz. Ale Piast, trapiony nie tylko przez odejście dwóch ważnych zawodników, ale też kontuzje, ostatnio częściej przegrywa niż wygrywa, męcząc się przy tym strasznie, aż żal. Vuković po 0:1 z Górnikiem mówił, że to był najsłabszy występ jego drużyny, odkąd ją prowadzi. Rok temu gliwiczanie pod jego wodzą wpadli w niezrozumiały ciąg remisów, ale Serb zachowywał spokój, twierdził, że w końcu przyjdą lepsze wyniki i tak też się stało. Teraz jednak głównie narzeka: na urazy, na brak warunków do treningów, na ogólną bezsilność wobec sytuacji klubu. Piast musi spłacić osiemnaście milionów złotych, żeby w ogóle móc dokończyć sezon i liczyć na przychylność procesu licencyjnego PZPN. Klub jest zadłużony, nie płacił piłkarzom i pośrednikom transakcyjnym, bezradnie przyznaje to prezes Łukasz Lewiński. Sytuacja byłaby tragiczna, a w normalnym świecie przedsiębiorstwo już dawno by zbankrutowało i przestało istnieć, ale rozmawiamy o klubie piłkarskim, więc z respiratorem przychodzi ratusz z pożyczkami - najpierw cztery miliony, potem jeszcze czternaście. Ocena rundy: 4 12. Stal Mielec Na początku roku z działalności przy klubie wycofał się europoseł Tomasz Poręba, lokalna szara eminencja i jeden z architektów powrotu Stali na salony polskiej piłki. Latem zawrzało, prezes Jacek Klimek odmówił dzierżawy ośrodka w Tuszowie Narodowym, a jego przeciwnicy zarzucili mu, że nie ma prawa tego zrobić, ponieważ zobowiązuje go umowa, co zbiegło się z gorzkimi słowami Leandro, który nazwał go kłamcą. Pod koniec sierpnia trzeba było zwolnić Kamila Kieresia, bo drużyna wygrała zaledwie raz w siedmiu pierwszych meczach nowego sezonu. „Witajcie w Stali Mielec. Klubie, który od zawsze igra ze spadkiem, a nigdy nie spada”, aż chciałoby się powiedzieć. Kieresia zastąpił Janusz Niedźwiedź, który dopiero zleciał z ligi z Ruchem Chorzów i... nastąpił pozytywny efekt nowej miotły. W Mielcu obliczają, że żaden trener, który prowadził mielczan na ekstraklasowych boiskach w XXI wieku nie mógł pochwalić się lepszą średnią punktową niż Niedźwiedź - 1,36 po 11 spotkaniach. Stal po niemrawym początku rundy próbuje grać odważniej, bardziej ofensywnie, znów rozgrywa piłkę od własnej bramki i podchodzi do rywala wysokim pressingiem, niezależnie od jego siły. Przebudził się Ilja Szkurin, król strzelców minionego sezonu Ekstraklasy. W formie jest Piotr Wlazło. Bramki zdobywa nawet Łukasz Wolsztyński, jeszcze niedawno zawodnik drugoligowej Kotwicy Kołobrzeg. Nie jest to drużyna, która rzuci kogokolwiek na kolana, ale zdaje się być na trwale wpisana w ekosystem tej ligi. Zawsze znajdzie się przynajmniej kilka słabszych klubów. Ocena rundy: 5 13. Zagłębie Lubin To klub ciepłej wody w kranie. Przez dekadę zaliczył tyle awansów do eliminacji europejskich pucharów, ile spadków z ligi, gdzie od siedmiu sezonów nie podskoczył powyżej szóstej lokaty, a tak generalnie to bujał się gdzieś między dołem a środkiem tabeli. Rezerwy ma w II lidze, od lat prowadzi uznaną akademię, od czasu do czasu promuje i spienięża zdolnych polskich piłkarzy - Filipa Jagiełłę, Bartosza Slisza, Jarosława Jacha, Bartosza Białka, Jakuba Świerczoka, Bartłomieja Pawłowskiego, Patryka Szysza czy Łukasza Łakomego. Ale wśród pięćdziesięciu najdroższych transferów wychodzących z Ekstraklasy tylko dwóch piłkarzy odchodziło właśnie z Lubina. Miedziowi wydają naprawdę spore pieniądze na wzmocnienia i pensje, jakby było to obliczone na sukces. Ten nie nadchodzi. Zagłębie w ostatnich latach podcinało skrzydła kolejnym trenerom: polegli tu spektakularnie i boleśnie Mariusz Lewandowski i Ben van Dael, mimo wszystko Martin Sevela, sromotnie i całościowo Dariusz Żuraw, przykro i niespodziewanie Piotr Stokowiec, nudziarsko Waldemar Fornalik. Najlepiej to, co tu się dzieje, ujął Sevela: „mentalność zawodników Zagłębia została na ósmym miejscu”. Fornalik kończył zagrzebany w strefie spadkowej, namieszać miało więc przyjście Marcina Włodarskiego, który osiągał bardzo dobre rezultaty w pracy z utalentowanymi diamencikami w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Zaczął wspaniale, bo od przejścia dwóch rund w Pucharze Polski i czterech nieprzegranych meczów na pięć w Ekstraklasie. Potem przygięła go jednak proza życia: 0:2 z Widzewem, 1:2 z Motorem, 1:1 z Cracovią, 0:3 z Legią i 3:4 z Pogonią, które oznaczało wylot z PP. Nie można odmówić Włodarskiemu chęci stawiania na młodych Polaków, czasami kończy się to golem z przewrotki 18-letniego Marcela Reguły ze Śląskiem albo błyskiem Tomasza Pieńki, ale rzadko, jeszcze za rzadko, żeby uznać, że „mentalność ósmego miejsca” została wypleniona. Ocena rundy: 2 14. Puszcza Niepołomice Po minionym sezonie statystyk Ben Griffis próbował algorytmicznie znaleźć odpowiedź na pytanie, czym jest „dobry futbol”. Wyróżnił następujące czynniki: dominujący procent posiadania piłki, wyraźną różnicę między oczekiwanymi bramkami zdobytymi a straconymi, szybkość podań i ich celność, a także intensywność pressingu. Wyszło mu, że najprzyjemniej w Europie ogląda się Celtic. Poproszono go na Twitterze o zestawienie dla Ekstraklasy. Puszcza była na ostatnim miejscu. Jesienią 2024/25 sytuacja raczej nie uległa zmianie. Puszcza głównie przegrywała, czego punktem kulminacyjnym było 0:6 od GKS-u Katowice. Potem jednak drużyna Tomasza Tułacza nagle zaczęła punktować: 2:0 z Lechem, 2:0 z Widzewem, 1:0 ze Śląskiem, 1:1 z Jagiellonią. Szczególnie ważne było zwycięstwo z RTS-em, bo niepołomiczanom udało się strzelić gola ze stałego fragmentu gry, co absolutnie kluczowe w ich pomyśle taktycznym, a była to dopiero ich trzecia (!) bramka po SFG w tym sezonie. Posiadanie piłki Puszcza ma najniższe w lidze - niecałe 38%. Jej piłkarze oddają średnio najmniej strzałów na mecz - 7,39. I najczęściej faulują - już 280 razy. Próżno szukać w tej drużynie wyróżniających się postaci, to grupa wyrobników, realizujących specyficzny pomysł taktyczny trenera Tułacza. Pomysł, który sprawdza się, jeśli klub z 16-tysięcznej małopolskiej miejscowości cały czas trzyma głowę powyżej strefy spadkowej. I ma szansę zdobyć Pucharu Polski. Ocena rundy: 4 15. Korona Kielce Latem trenerem Korony mógł zostać Dawid Szulczek. Działacze z Kielc długo go przekonywali. Mieli jedną główną kartę przetargową: Ekstraklasę. Młody trener odmówił i niedługo później objął pierwszoligowy Ruch Chorzów, który pod jego wodzą szybko zaczął osiągać świetne wyniki. Wiedział Szulczek, z jakimi boiskowymi i pozaboiskowymi problemami boryka się Korona. Schedę po Kamilu Kuzerze ostatecznie objął Jacek Zieliński, stary wyga, który stara się zaklinać rzeczywistość. Zieliński robi, co może, na miarę możliwości, więcej meczów wygrał niż przegrał. Awansował do ćwierćfinału Pucharu Polski. Rzadsze lub częstsze przebłyski miewają u niego Mariusz Fornalczyk, Pedro Nuno, Jewgienij Szykawka, Adrian Dalmau, Dawid Błanik, Hubert Zwoźny. Zdarzają się miłe niespodzianki, ale na ogół jest ciężko, jak przy laniu od Górniku Zabrze albo braku choćby jednego gola wciśniętego beznadziejnej Lechii. - Była szansa na złapanie chwili oddechu, ale my widocznie najlepiej czujemy się na bezdechu i do tego wróciliśmy - rzucił pewnego razu Zieliński. - Trojak robił jakiś tam niebezpieczny zwód. Ja wychodzę z założenia, że trzeba robić to, co potrafi się najlepiej. A u niego to skończyło się na moim piszczelu - tak za to Rafał Janicki z Górnika podsumował boiskowe wyczyny Miłosza Trojaka, co można rozłożyć na szerszy kontekst ligowej postawy Korony, która i tak jest wyraźnie lepsza od Lechii i Śląska, więc pewnie do samego końca będzie bić się o utrzymanie. I przetrwanie, bo nad Koroną wisi widmo całkowitego upadku. Ratusz Kielc przekazał, że obetnie dotacje. Na domiar złego, w klubie nie rządzi już obrotny Łukasz Jabłoński przy hojnym finansowym i emocjonalnym wsparciu przewodniczącego rady nadzorczej Piotra Dulnika, szefa polskiej filii Suzuki Motor. Nowym prezesem został Artur Jankowski, który we wrześniu potrafił rzucić, że... nie zdążył jeszcze przygotować budżetu na trwający od kilkudziesięciu dni sezon. To może skończyć się brzydką katastrofą i marne pocieszenie, że już udało się wypełnić limit młodzieżowców. Ocena rundy: 3 16. Radomiak Radom Tylko w ostatnich miesiącach Radomiak wskutek absurdalnej właścicielskiej wojenki stracił prawo do herbu i prowadzenia kont w mediach społecznościowych, w których to jego włodarze mogli przeczytać chociażby niedyskretne żądanie ze strony Macieja Kędziorka, byłego szkoleniowca klubu: prośbę o uregulowanie zaległości w wypłacaniu mu pieniędzy. Nie, to nie jest do końca zdrowy klub. Trener Bruno Baltazar ma niezłą opinię i zna język, którym porozumiewa się większość szatni Radomiaka, ale to jeszcze za mało, żeby poszły za tym wyniki, nawet jeśli długimi momentami podobać może się styl - nie ma murowania, stawiania autobusu, zabijania meczów, dzieje się raczej więcej niż mniej. Problem w tym, że w ostatecznym rozrachunku to zespół nijaki, słabo punktujący, zaliczający głównie serie porażek. Uzależniony od formy strzeleckiej Leonardo Rochy, który odpowiada za ponad połowę wszystkich trafień zespołu i zaraz odejdzie. I taki, którego symbolem jest Rahil Mammadov, jeden z najgorszych obrońców, jakich widziała polska liga. Gdyby Radomiak nie wydostał się ze strefy spadkowej, nikt nie uroniłby łzy. Ocena rundy: 2 17. Lechia Gdańsk Ostatni jesienny mecz na Polsat Plus Arena Gdańsk. Lechia jakimś cudem pokonuje jeszcze gorszy Śląsk. Na trybunach zasiada Szymon Grabowski, były już trener Biało-Zielonych, kluczowa postać w awansie do Ekstraklasy. Kibice wywieszają transparent w formie banknotu z wizerunkiem Paolo Urfera, szemranego właściciela klubu, a właściwie przedstawiciela tajemniczego funduszu Mada Global z Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Internauci komentują: „W Gdańsku wreszcie pojawiły się prawdziwe pieniądze”. Urfer od roku nawija wszystkim makaron na uszy. Przekonywał piłkarzy, trenerów i pracowników klubu, że wraz z wydostaniem się z I ligi skończą się problemy z wypłacaniem pensji. Zbawieniem miał być awans do Ekstraklasy: pierwsza transza kwoty ze sprzedaży praw medialnych i pojawienie się nowego potężnego sponsora. Sponsora, jak nie było, tak nie ma. Transza szybko została przejedzona, bo potrzeb było w bród - długi, kary, należności, opłaty, pensje zaległe i bieżące. Potrafi czarować, w mig kupuje sobie słuchaczy, budzi zaufanie, w oczach podwładnych legitymizuje go też sukces naprędce budowanego projektu, który w rok wyciągnął Lechię z otchłani I ligi. Cierpliwość się jednak skończyła. Najpierw stracił pracowników, potem piłkarzy, a teraz nie ufają mu nawet kibice. Lechia do rozgrywek przystępowała w rozbitym kontuzjami składzie, z pojedynczymi transferami i olbrzymimi problemami finansowymi, więc jesienią spodziewanie grała bardzo słabo. Boleśnie dostawała po uszach od bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie: chociażby 1:4 od Puszczy. Rzadko, kiedy powalczyła, niewielu jej piłkarzy można za cokolwiek pochwalić, Wieża Babel bez ładu i składu. Dość powiedzieć, że najbardziej charakterystycznym zawodnikiem tego zespołu jest Kacper Sezonienko, napastnik, który w 101 meczach dla Lechii zdobył pięć bramek, a w 68 spotkaniach w Ekstraklasie strzelił jednego gola. Cóż, za wysokie progi na jego nogi. I za wysokie progi na ich nogi. W klubie rządzi de facto Kevin Blackwell, bliski człowiek Urfera, ale przede wszystkim stary wyjadacz z doświadczeniem pracy w Premier League i Championship. Anglik niby pełni funkcje dyrektorskie, ale w rzeczywistości jest bardzo blisko zespołu i sztabu, uczestniczy w przygotowaniach i cyklach treningowych, w szatni wygłasza płomienne przemowy. Jeszcze niedawno miał dobrą prasę, bez niego trudno byłoby o tak błyskawiczny awans do Ekstraklasy, w poprawieniu warsztatu wydatnie pomógł Grabowskiemu, ale potem przesadził. Latem Blackwell wymógł na właścicielu wymianę polskiego sztabu, przejął kontrolę nad cyklem przygotowawczym do sezonu i... efekty jego pomysłów okazały się fatalne w skutkach. W nowym rozdaniu, już po pozbyciu się Grabowskiego, Lechię przejął John Carver, dawny asystent Blackwella, ciągle pracujący w sztabie reprezentacji Szkocji. Zaczął od wygranej ze Śląskiem, ale to klub oparty na takim kumoterstwie i tak zaawansowanie chory na przewlekły nowotwór kłamstw tajemniczego właściciela, że utrzymanie będzie cudem. Szczęśliwy będzie tylko Urfer. Ocena rundy: 1 18. Śląsk Wrocław Marcin Dymkowski, jeden z dwóch aktualnych (czy na pewno?) trenerów Śląska Wrocław, mówił po odpadnięciu z Pucharu Polski, że drużyna w spotkaniach z Lechią i Radomiakiem musi zdobyć przynajmniej cztery punkty, bo inaczej spadnie z ligi. Już wiadomo, że nie zdobędzie, bo w Gdańsku przegrała 0:1, zresztą w wołającym o pomstę do nieba stylu. Problem w tym, że Dymkowski, rzekomo z powodu choroby, do Trójmiasta nie pojechał. W Śląsku jest słupem dla nieposiadającego wymaganych papierów trenerskich Michała Hetela, z którym od początku zupełnie się nie dogadywał, dogryzali sobie na konferencjach prasowych, prostowali swoje wypowiedzi, jeden wielki kabaret skeczów męczących. Mało tego, wrocławscy dziennikarze są przekonani, że Dymkowski nie jest chory, tylko rzucił papierami, czego wypiera się klub... Jest grudzień 2024 roku. W maju Śląsk został wicemistrzem Polski. Wielki sukces we Wrocławiu skonsumowano w najgorszy możliwy sposób, popełniając wszystkie grzechy, jakie chyba tylko można w zarządzaniu klubem piłkarskim popełnić. Zlekceważono sygnały wyraźnej obniżki formy w rundzie wiosennej sezonu 2023/24, bo w wyniku słabości konkurencji rozgrywki udało skończyć się na drugim stopniu podium i z medalami na szyi. Wygasł kontrakt Erika Exposito, największej gwiazdy zespołu. Hiszpana nie dało się zatrzymać. Pieniądze z Kataru były zbyt duże. W jego miejsce dyrektor sportowy David Balda, skupiający się głównie na megalomańskich gadkach o własnej wielkości i nachalnej autopromocji, sprowadził Sebastiana Musiolika, który w jednym roku nigdy nie strzelił więcej niż siedem goli i Juniora Eyambę, o którym nikt nic nie wiedział i tak już pozostanie. Po dwóch miesiącach, w panice i naprędce, dokooptowano jeszcze Jakuba Świerczoka, będącego cieniem samego siebie z przeszłości. Rundę na szpicy kończył Mateusz Żukowski, nominalny boczny obrońca, którego optymalną pozycją na stadionie jest pozycja siedząca - na ławce lub na trybunach. Mniej więcej w tym samym okresie zespół opuściła gwiazda numer dwa, Nahuel Leiva. Przeniósł się do Izraela, choć kilka dni wcześniej prezes Patryk Załęczny zarzekał się, że taki scenariusz nie zdarzy się pod żadnym pozorem. Czy Śląsk był na odejście Nahuela gotowy? Nie był. 12 listopada pracę stracił Jacek Magiera. 47-letni trener najpierw utrzymał drużynę w Ekstraklasie, następnie poprowadził ją do wicemistrzostwa Polski, ale w czternastu ligowych spotkaniach nowego sezonu wygrał tylko raz. Jego metody przestały działać. To niewątpliwie. Tak to już z nim bywa. Ale też nie otrzymał należytego wsparcia. Do rywalizacji na trzech frontach, bo przecież jeszcze w eliminacjach Ligi Konferencji, podchodził ze znacznie słabszym składem niż ten, z którym zajmował drugie miejsce w Ekstraklasie. Czy Śląsk miał konkretny pomysł, jak zasłużonego Magierę zastąpić? Tak, duetem Dymkowski-Hetel, który od początku się ze sobą gryzł. Wedle słów pierwszego z nich nie ma już sensu nawet wychodzić na murawę: przecież Śląsk już spadł. Poleciała głowa Baldy. Zastąpił go Rafał Grodzicki, który pracę w klubie zaczął od straszenia lokalnego dziennikarza pozwem. Jeszcze niedawno wydawało się też, że właścicielem Śląska zostanie firma Westminster i stojący za nią Marian Ziburske, który biznesową potęgę zbudował na umiejętnym wykorzystaniu krachu na niemieckim rynku nieruchomości, a następnie niemałą część deweloperskich zabiegów przeniósł na teren Polski. Nagle jednak potencjalny inwestor się wycofał. Powód? Absurdalny skok ceny. W 2023 ratusz wyceniał klub na 8 milionów złotych. W 2024 - na 53 milionów złotych. Śląsk jest, gdzie jest - na autostradzie do I ligi, z której może nie wydostać się przez długie lata. Ocena rundy: 1