Obrady akcjonariuszy spółki Ekstraklasa SA w środę zajęły ponad pięć godzin. Przewodnicząc radzie nadzorczej spółki, działający w niej za darmo Marcin Wandzel musiał po gombrowiczowsku gwałcić przez uszy hamulcowych, by zapalili światło dla zmian. Na razie pali się pomarańczowe, w poniedziałek mają włączyć to zielone. Tymczasem po klęsce w pucharach naszych eksportowych klubów, czy po obserwacji kiepskiej pod względem poziomu rundy wiosennej ligi nikt nie powinien mieć złudzeń - reforma to koło ratunkowe dla polskiej piłki. Dreptanie w miejscu, czyli frekwencja na poziomie ośmiu tysięcy widzów, większość meczów "o pietruszkę", talenty uciekające po pierwszym przebłysku formy (np. Arkadiusz Milik), czy wicemistrzowie Polski zbierający baty od uboższych, ale lepiej zorganizowanych krewnych z Czech nie powinno interesować nikogo, komu leży na sercu rozwój polskiej piłki. Grono tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem i żyją, myślą z dnia na dzień jest jednak na tyle duże, że w pewnym momencie - po rokoszu średnich i małych klubów plus Wisła, że reforma w pewnym momencie zawisła na włosku. Do akcji musiał wkroczyć największy autorytet w polskiej piłce - Zbigniew Boniek, którego PZPN organizuje przecież rozgrywki 1. ligi, więc teoretycznie Ekstraklasa mogłaby go nie interesować. Ale Boniek nie jest w ciemię bity i wie, że na tercecie z Borussii Dortmund i bramkarzach polska piłka daleko nie zajedzie. Zmiany są konieczne również na najwyższym poziomie rozgrywek ligowych. Jeśli produkt nie będzie lepszy, nikt za niego więcej nie zapłaci. Sporo głosów sprzeciwu wywołał pomysł podziału punktów na dwa po 30 kolejkach. Że niesprawiedliwy, że już raz go "grano" i się nie sprawdził. Jak to niesprawiedliwy, skoro odebrano by po połowie dorobku punktowego każdemu klubowi? W ten sposób różnice w tabeli by się zmniejszyły i po podziale ligi walka rozgorzałaby na nowo. W hokeju, czy ligach halowych nikt nie wybrzydza na to, że punkty nie mają żadnego znaczenia, a mistrza Polski wyłania play-off. W Polskiej Lidze Hokejowej mistrzem została Comarch/Cracovia, chociaż w sezonie zasadniczym zdobyła o połowę mniej punktów od Ciarko PBS Bank Sanok. Fundusz solidarnościowy na pozór brzmi fajnie. Bawimy się w Janosika, trochę odbierając bogatym, by podratować biednych. Dlaczego środki przeznaczone dla Lecha i Legii mają wędrować np. dla Polonii Warszawa, której właściciel Ireneusz Król kiwa wszystkich na około? Czy nie lepiej - krok po kroku - zmierzać do zerwania z fikcją, jaką jest wegetacja w lidze kulawych organizacyjnie tworów, które ledwie dyszą tylko po to, by wyrwać należną z telewizji transzę? Droga powinna być prosta - coraz dokładniejsze przestrzeganie licencji połączone ze sprawdzaniem gwarancji finansowych klubów. Jasne, może się okazać, że pogrążonej w kryzysie finansowym polskiej piłki nie stać na 16 zawodowych klubów. Życie samo zweryfikuje ich liczbę, a wtedy problem reformy może się rozwiązać sam, bo dla 14, czy 12 drużyn odpowiedni będzie inny system rozgrywkowy. Autor: Michał Białoński