Wyobraźcie sobie, że produkujecie kostki brukowe. Zatrudniacie fachowca od wzorów, on kupuje materiały, maszyny i bierze wykonawców. Nowy produkt jest na rynku tydzień (!) i nagle ciach! Specjalista do zwolnienia, katalog z wzorami do kosza i tylko ludzie zostają. A przed nimi zadanie: zrobić to wszystko co poprzednik, tylko znacznie lepiej i znacznie szybciej. Tak właśnie działa ostatnio Ekstraklasa, a dokładniej Termalika i Śląsk. O ile jednak we Wrocławiu nieraz już udowadniali, że miejski pieniądz sprzyja eksperymentom, tak zachowanie władz z Niecieczy przypomina wykonywanie operacji jedną ręką i z zawiązanymi oczami. Tydzień i do zwolnienia Krzysztof i Danuta Witkowscy to biznesmeni pełną gębą. Nie jacyś prezesi z nadania, ale ludzie, którzy do wszystkiego doszli od zera. A osiągnęli wiele, bo nie każdego stać na ekstraklasowy klub i wybudowanie stadionu. Gdyby jednak ich drużyna była notowana na giełdzie, to w ostatnich tygodniach jej akcje poleciałyby jak swego czasu parkiet w Stanach Zjednoczonych. Wszystko przez zarządzanie absolutnie pozbawione konsekwencji. Nie jest tajemnicą, że między państwem Witkowskimi a trenerem Maciejem Bartoszkiem psuło się już jesienią. Skoro jednak tak było, to czemu szkoleniowcowi nie podziękowano po zakończeniu rundy? Przecież tylko w taki sposób Termalica mogłaby zatrudnić trenera, który miałby przed sobą okno transferowe i okres przygotowawczy. A tak? Już dziś jestem w stanie wyobrazić sobie tłumaczenia Jacka Zielińskiego (zastąpił Bartoszka) po spadku do I ligi: "Nie ja przygotowywałem ten zespół, nie ja przeprowadzałem transfery, nie ja uczyłem ich taktyki. Zabrakło czasu, nad tym wszystkim pracuje się podczas okresu przygotowawczego, a nie w trakcie sezonu". Gaszenie pożaru konewką I choć usprawiedliwienie niezbyt wyszukane, to ciężko się z nimi nie zgodzić. Bo dziś akcja ratunkowa Termaliki Bruk-Betu przypomina gaszenie pożaru konewką. Miejsce spadkowe, szatnia skłócona, piłkarzy wielkich brak, a klimat wokół klubu fatalny. I to wszystko ma w kilka dni zażegnać jeden trener. A do tego wszystkiego doprowadzili państwo Witkowscy. Biznesmeni z Niecieczy mieli prawo nie dogadać z Bartoszkiem, ale dlaczego nie zmienili go, gdy widzieli, że układ już jesienią się wypalił? To trochę jak z Sandecją - zwolnienie Radosława Mroczkowskiego popularności zarządowi też nie przyniosło, ale lepiej to było zrobić dwa i pół miesiąca wcześniej, bo dzięki temu Kazimierz Moskal miał szansę stworzyć swój zespół. Nóż na gardle Podobnie bawią się we Wrocławiu, ale tam karuzela z absurdami kręci się znacznie dłużej i znacznie weselej. Bo przecież Jana Urbana zwolniono już jesienią, ale jednak cos kogoś tknęło, by zmienić decyzję. Trener więc został, ale przez całą zimę pracował z nożem na gardle. On nie miał komfortu, autorytet u piłkarzy też posiadał średni. Mijają dwa mecze i znów ciach! - trenera nie ma. Jego koncepcja była dobra jeszcze tydzień wcześniej, ale teraz jest już absolutnie nie do zaakceptowania. Widzą to także szkoleniowcy, o których później zabiegają takie kluby. Śląsk miał łatwiej, bo Tadeusz Pawłowski jest na każde zawołanie wrocławian. Do tego ma taki szacunek u kibiców, że nikt nie powie złego słowa, nawet jeśli misja zakończy się niepowodzeniem. Termalica i tak nieźle wybrnęła z sytuacji, bo wzięła Zielińskiego, ale już Piotr Stokowiec nie chciał tak porozbijanej i przygotowywanej przez kogoś innego drużyny. Nie dziwi też, że w tej sytuacji po Niecieczy zaczął kręcić się Wojciech Stawowy - w końcu sam jest w podobnej sytuacji jak Termalica, czyli w głębokim odwrocie od Ekstraklasy. Piotr Jawor