Piłkarze Rakowa Częstochowa mieli w niedzielny wieczór coś do udowodnienia. Z Lechem Poznań przegrali na sowim obiekcie w maju ubiegłego roku, gdy kroczyli po pierwsze w historii klubu mistrzostwo Polski. A ostatniej jesieni zostali wręcz przez "Kolejorza" zdemolowani, wracając z Wielkopolski z rezultatem 1-4. Porażka przy Bułgarskiej to do dzisiaj najdotkliwsza ligowa porażka obrońców tytułu w tym sezonie. Pałali żywą żądzą rewanżu i widać to było od pierwszych minut spotkania. Nikt jednak nie przypuszczał, że do deklasacji dojdzie jeszcze przed przerwą. Mistrz Polski w tarapatach. „Tąpnięcie w zespole było za duże” Raków na farcie, ale do bólu skutecznie. Lech na łopatkach już do przerwy Nie minął kwadrans, a gospodarze prowadzili 1-0. Do rzutu wolnego w bocznym sektorze boiska podszedł Bartosz Nowak, a jego dośrodkowanie okazało się na tyle kąśliwe, że... po chwili piłka znalazła się w bramce. Zasłonięty Bartosz Mrozek nie miał szans na skuteczną interwencję. Na miano bohatera pierwszej połowy zapracował jednak Gustav Berggren. Szwed na przestrzeni 11 minut dwukrotnie uderzał zza pola karnego i za każdym razem podwyższał prowadzenie Rakowa. Miał jednak przy tym sporo szczęścia. Najpierw futbolówka przetoczyła się po dłoni Mrozka, a w kolejnej sytuacji kompletnie go zmyliła, odbijając się po drodze od Antonio Milicia. Lechici do przerwy prezentowali się katastrofalnie. Trener Mariusz Rumak zareagował w przerwie w radykalny sposób, dokonując hurtowo czterech zmian. To miało wstrząsnąć zespołem przed drugą odsłoną. Napięcia w Częstochowie, działacze zdecydowali ws. trenera. Błyskawiczna reakcja na blamaż Po zmianie stron obraz gry niewiele jednak uległ zmianie. Po godzinie gry poznaniacy nadal nie mieli na koncie celnego strzału. Za to ekipa Dawida Szwargi bliska była czwartej bramki. Po znakomitym uderzeniu z dystansu Władysława Koczerhina na wysokości zadania stanął tym razem Mrozek. Ale to właśnie golkiper gości stał się negatywnym bohaterem w kolejnej akcji. Nieszczęśliwie wpadł na piłkę odbitą od słupka i zrobiło się 4-0. Tymczasem do końcowego gwizdka pozostawało jeszcze ponad 20 minut. W końcówce spotkania przed szansą na bramkę honorową stanął wprowadzony z ławki rezerwowych Filip Szymczak. W dogodnej sytuacji nie opanował jednak futbolówki i posłał ją na aut bramkowy. Blamaż Lecha stał się faktem. Częstochowianie wracają do gry o tytuł mistrzowski. Awansowali wprawdzie tylko o jedną lokatę - z szóstej na piątą - ale ich strata do liderującego Śląska Wrocław wynosi już tylko sześć punktów. W zapasie mają do rozegrania jeden mecz więcej.