Po rundzie jesiennej Lecha Poznań i Zagłębie Lubin dzieliło w tabeli osiem punktów - tyle samo "Kolejorz" traci też do prowadzącego w tabeli Śląska Wrocław. A skoro w Poznaniu wierzą, że nie jest to dystans nie do odrobienia, to dlaczego i Zagłębie nie miałoby się jeszcze pokusić o zbliżenie do ligowej czołówki? Zwłaszcza, że rok temu - także w lutym - na stadionie Lecha wygrało. Odważne zapowiedzi nowego trenera Lecha. A piłkarze szybko chcieli mu coś udowodnić Mariusz Rumak zapowiadał przed tym meczem, że jego zespół ma przy Bułgarskiej grać ofensywnie "i tworzyć jak najwięcej sytuacji, by kibice, którzy przyjdą, wychodzili ze stadionu zadowoleni". Sam chyba nie spodziewał się jednak, że zanim minie 180 sekund, jego zespół będzie miał już dwie takie groźne akcje. I na dodatek jedna da mu prowadzenie, po prezencie od rywala. Lech bowiem od razu ruszył pressingiem na rywala - może nie jakoś szczególnie agresywnym, ale dość dużą liczbą graczy. Bardzo szybko Adriel Ba Loua wykreował sytuację strzelecką Jesperowi Karlströmowi, strzał Szweda został jednak delikatnie przyblokowany. A po chwili obrońcy z Lubina sami sprokurowali sytuację strzelecką poznaniakom. Rozgrywali piłkę przed linią pola karnego, lechici czekali, ale w końcu Ba Loua ruszył w kierunku Aleksa Ławniczaka. I akurat wtedy stoper Zagłębia popełnił fatalny błąd, piłka mu podskoczyła. Iworyjczyk skorzystał, po chwili wyłożył futbolówkę Filipowi Szymczakowi, a ten pokonał ciepło przywitanego przez kibiców Jasmina Buricia. Lech bardzo szybko objął prowadzenie i się cofnął, chciał zobaczyć, co zrobią jego rywale. Ci w ofensywie jednak byli bezradni, odbijali się przeważnie już od drugiej linii "Kolejorza", gospodarze zaś od razu przechodzili do szybkiego ataku. Rozciągali grę albo na lewo do Ba Loua'y, albo na lewo do Dino Hoticia. Nie było z tego może idealnych sytuacji, ale w polu karnym Zagłębia kotłowało się dość często. Raz nawet piłka spadła z góry na zewnętrzną część poprzeczki, po świetnym zagraniu Hoticia, wrzutce Joela Pereiry i uderzeniu głową Bartosza Salamona. Po pół godzinie "Kolejorz" dostał jednak cios, którego pewnie Rumak się nie spodziewał. Nagle za rękę chwycił się Ba Loua, jakby znów zabolał go bark kontuzjowany na początku grudnia w Kielcach. A przecież z różnych względów brakowało już w kadrze Lecha na to spotkanie: Kristoffera Velde, Mikaela Ishaka, Ali Gholizadeha, Mihy Blazicia czy Afonso Sousy. Ławka rezerwowych wyglądała dość ubogo, Iworyjczyka zastąpił Alan Czerwiński, zwykle jednak boczny obrońca. Lech stracił Iworyjczyka, przestał grać. Zagłębie uzyskało przewagę Ta zmiana nie miała pewnie kluczowego znaczenia dla gry Lecha, niemniej to właśnie po niej lepiej zaczęło wyglądać Zagłębie. Goście odważniej ruszyli na połowę Lecha, zaczęli zyskiwać rzuty wole, które dawały im okazje do strzałów. I po jednym z nich, w 38. minucie, Damian Dąbrowski pomylił się może o metr. Więcej mógł wycisnąć ze swojej akcji Tomasz Pieńko, który niczym pociąg pospieszny wyprzedził osobowy w postaci Barry'ego Douglasa. A później stracił piłkę. Kibice Lecha mogli z radością przyjąć ostatni gwizdek sędziego Daniela Stefańskiego, bo to Zagłębie prezentowało się coraz lepiej. Lech zaś w przerwie musiał się pogodzić ze stratą kolejnego zawodnika - Antonio Milicia zastąpił na środku obrony 18-letni Michał Gurgul. Waldemar Fornalik też zareagował - wprowadził Dawida Kurminowskiego, który karcił już Lecha w dwóch ostatnich potyczkach tych drużyn. Długa akcja Lecha i drugi cios. Taki ostateczny, Zagłębie już się nie podniosło Jedni i drudzy chcieli pokazać coś efektownego, mecz był niezły. Świetną okazję zaraz po przerwie miał Karlström, któremu piłkę wystawił Szymczak, ale uderzył po ziemi - Burić zdołał to obronić. W odpowiedzi zaś prezent od Douglasa dostał Pieńko, przebiegł pół boiska, był sam przed Mrozkiem. I nie trafił w bramkę. Lech nie mógł być pewny zwycięstwa, Zagłębie w każdej chwili mogło zaś dostać drugi cios, tak bardzo się otworzyło. Świetną okazję w Lechu zmarnował Marchwiński, ale przecież chwilę wcześniej strzał Pieńki z trudem obronił Mrozek, a uderzenie głową Mateusza Wdowiaka przeleciało nad poprzeczką. Płynności brakowało tylko z powodu rac odpalonych przez fanów Zagłębia - sędzia Stefański dwukrotnie musiał przerwać spotkanie. Aż w końcu to jednak Lech zadał cios, który dał mu duży spokój. Swoją akcję rozgrywał ponad minutę, najpierw prawą stroną, później przez obrońców futbolówka trafiła na lewe skrzydło. Świetną intuicją wykazał się Marchwiński, wystawił piłkę na 20. metr Radosławowi Murawskiemu, który zaskoczył mocnym strzałem Buricia. I to było już ostateczne rozstrzygnięcie, mimo licznych osłabień kadrowych, poznaniacy nie dali doprowadzić do nerwowej końcówki. Wygrali 2:0, wyprzedzili Legię Warszawa i będą patrzeć, jak na to wszystko zareagują: Śląsk, Jagiellonia i Raków.