Pierwsze minuty meczu upłynęły dość spokojnie. Można się było spodziewać, że żadna z drużyn od początku nie ruszy do szaleńczych ataków, bo Legia straciła szanse na ligowe podium, a Widzew jest pewny utrzymania. Po kilku chwilach dominację przejęli warszawianie. Gospodarze zaś byli dobrze ustawieni w obronie, ale mieli problem z wyprowadzeniem składnego kontrataku. Sygnał do ofensywy gościom dał Ryoya Morishita. Najpierw posłał niezłą piłkę w pole karne, ale był na spalonym, z kolei w 17. minucie zamienił się już w strzelca. Świetnym podaniem popisał się Marc Gual. Japończyk dostał futbolówkę "do nogi", okazał się szybszy od Samuela Kozlovskiego i pokonał Rafała Gikiewicza. 120 sekund później znów przypomniał o sobie kibicom, ale tym razem z powodu żółtej kartki, którą otrzymał za protesty. Łodzianie trochę się otworzyli, ale albo skuteczności brakowało Peterowi Therkildsenowi, albo celności w dośrodkowywaniu Franowi Alvarezowi. Sensacyjny upadek stał się faktem. To pierwsza taka sytuacja od niemal 50 lat Dwa ciosy Legii Warszawa do przerwy w Łodzi. Morishita dał sygnał do ataku W 34. minucie podopieczni Goncalo Feio podwyższyli prowadzenie. Widzew popełnił błąd w rozegraniu od tyłu, Gikiewicz nastrzelił Luquinhasa, piłka spadła pod nogi Guala, który przebiegł w asyście bramkarza jeszcze 2-3 metry w poprzek boiska i trafił do siatki. Nie przeszkodziła mu nawet dwuosobowa asekuracja bramki - defensorzy łodzian pokryli oba słupki, a Hiszpan uderzył w środek. Gospodarze wyglądali na zdecydowanie zdemotywowanych. 180 sekund później mogli jednak odrobić część strat po błędzie Jana Ziółkowskiego, ale Alvarez spudłował w sytuacji sam na sam z Kacprem Tobiaszem. Kilka sekund przed upływem podstawowego czasu gry gola poszukał Paweł Wszołek, ale jego mocny strzał przy krótkim słupku dobrze obronił Gikiewicz. Do przerwy nic więcej się już nie wydarzyło, "Wojskowi" pewnie zmierzali po trzy punkty, ich rywale również oddali pięć strzałów, ale żadnego celnego. Początek drugiej połowy przyniósł zupełnie "inną" drużynę Zeljko Sopicia. Ugościła się na połowie przeciwników, szybko stworzyła sobie kilka dobrych akcji, ale szwankowała dokładność na ostatnich metrach. Legia musiała się otrząsnąć i zrobiła to, dwie okazje miał Gual, ale świetnie zatrzymywał go wspomniany już Gikiewicz. Szalony pierwszy kwadrans drugiej części zamknęły uderzenia Alvareza i Kamila Cybulskiego. Ekipa Feio zdecydowanie potrzebowała uspokojenia gry, by kontrolować wynik. Widzew nie odpuszczał, ale w dalszym ciągu brakowało mu konkretów. Z kolei przyjezdni z Łazienkowskiej nie potrzebowali wiele, by siać postrach w szeregach defensywy oponentów. Morishita w 67. minucie posłał kolejną bardzo dobrą piłkę, ale Luquinhas do niej nie zdążył. 10 minut później łodzianie trafili do siatki, ale VAR wycofał gola, strzelec Juljan Shehu był na minimalnym spalonym. Gdyby nie ofsajd, końcówka spotkania byłaby znacznie gorętsza. Lechia wydała komunikat ws. licencji. Od razu poruszenie, nie wytrzymały serwery Zawodnicy Sopicia po przerwie pokazali się z naprawdę dobrej strony. Legia kończyła mecz w dziewiątkę, bo czerwoną kartkę za faul na ostatnim zawodniku obejrzał Patryk Kun (Szymon Marciniak z wozu VAR zawołał do ekranu Piotra Lasyka), a niedługo później drugą żółtą obejrzał Morishita. Nie miało to już jednak wpływu na wynik.