Przez lata w Ekstraklasie występowało mnóstwo cudzoziemców. Byli wśród nich piłkarze, którzy w Polsce stawali się autentycznymi gwiazdami, byli średniacy, a także tacy gracze, o których dzisiaj mało kto pamięta. Wśród tabunów obcokrajowców występujących w polskiej lidze, zdarzali się też zawodnicy, którzy do Ekstraklasy trafiali po wspaniałych karierach w wielkich klubach i narodowych reprezentacjach. Co ciekawe, większość tych graczy na polskich boiskach prezentowała się bardzo przeciętnie. Rano wino, potem piwo, a na deser... W roku 1997 Widzew Łódź dokonał jednego z najgłośniejszych transferów polskiej piłki lat 90-tych. Do dziś pamiętamy, jak na pierwszej stronie Przeglądu Sportowego widniało zdjęcie Ulricha Borowki, nad którym wielkimi literami napisano "Młot w nodze". Słynący z atomowych uderzeń Borowka był pierwszym Niemcem, jaki kiedykolwiek zagrał w Ekstraklasie. Wydawało się, że jego transfer to będzie strzał w dziesiątkę, bo CV miał imponujące. Dwa mistrzostwa Niemiec, zwycięstwo w Pucharze Zdobywców Pucharów, półfinał mistrzostw Europy 1988... Taki transfer musiał mieć jakiś haczyk. I rzeczywiście, szybko okazało się, że Borowka od ponad pięciu lat ma ogromne problemy z alkoholem. - Rano, przed treningiem, piłem wino. Potem w ciągu dnia kilka piw, a wieczorem wódkę. I tak dzień po dniu - opowiadał po latach. W koszulce Widzewa rozegrał zaledwie osiem meczów. Prezentował się beznadziejnie i szybko rozwiązano z nim kontrakt. - Kilkanaście miesięcy po tym, jak wyjechałem z Polski, trafiłem do kliniki dla chorych psychicznie. To były najtrudniejsze chwile mojego życia. Ale dziś mogę znowu patrzeć w lustro, jestem czysty - mówił potem Niemiec. Niby trenował, ale brzucha zgubić nie potrafił Król strzelców mundialu w polskiej Ekstraklasie? Brzmi nieprawdopodobnie, a jednak wydarzyło się i to całkiem niedawno! Oleg Salenko, najlepszy snajper mistrzostw świata 1994, trafił do Pogoni Szczecin w 2000 roku. Witano go z honorami, bo przecież takiego napastnika jeszcze w polskiej lidze nie było. Ale Rosjanin w Ekstraklasie zagrał tylko przez kwadrans z małym okładem. Oddał jeden celny strzał, a potem brylował w klubach, tyle że nocnych. W Szczecinie zaczęli nabierać podejrzeń. - Salenko wyglądał jakby miał z dziesięć kilo nadwagi, niby trenował, ale brzucha jakoś zgubić nie potrafił. Być może przyjmował zbyt dużo pustych kalorii? Mieliśmy wobec niego pewne podejrzenia, ale nikt go na niczym nie przyłapał - mówił kilka lat temu ówczesny trener Pogoni Mariusz Kuras. Wyszło więc na to, że słynny Rosjanin, zamiast gnębić bramkarzy, pognębił w Polsce głównie swoją wątrobę. Słabość do alkoholu została mu zresztą także po zakończeniu kariery - w jednym z programów telewizyjnych Salenko był tak "osłabiony", że nie mógł ustać. Nieoczekiwane spotkanie z prezesem Zapalonym imprezowiczem był również Danijel Ljuboja. Serb przychodził do Polski po występach m.in. w Paris Saint-Germain i VfB Stuttgart. W lidze francuskiej rozegrał łącznie ponad 200 meczów, w których zdobył prawie 50 goli. W przeciwieństwie do Borowki i Salenki, Ljuboja w polskiej lidze był autentyczną gwiazdą. Chociaż brakowało mu szybkości, zachwycał techniką i nieszablonowymi zagraniami. Serb pomógł Legii Warszawa zdobyć mistrzostwo i puchar kraju, ale końcówkę pobytu w stolicy miał kiepską. W lokalu "Enklawa" bawił się w najlepsze wspólnie z Miroslavem Radoviciem, gdy nagle przy barze pojawił się prezes Legii Bogusław Leśnodorski. Ljuboja zdębiał, ale "Rado" nie tracił rezonu i zaproponował nawet działaczowi kolejkę. Prezes nie zdecydował się jednak skorzystać z uprzejmej oferty. Zamiast tego wściekł się na Serbów, a szczególnie dostało się Ljuboi, który kilka tygodni później wyleciał z klubu. Obieżyświat z Brazylii i legenda Związku Radzieckiego Zimą 2006 roku Antoni Ptak, rzutki biznesmen i właściciel Pogoni Szczecin wpadł na szalony pomysł. Postanowił stworzyć sobie w klubie małą reprezentację Brazylii. Piłkarzy z Kraju Kawy ściągał na pęczki. Do dziś krążą legendy, jak to wysłannicy Pogoni przechadzali się po Copacabanie i zachęcali wyróżniających się piłkarzy-amatorów do transferu do Polski. Wśród całej gromady parodystów znalazł się jednak zawodnik, który wielki futbol widział nie tylko w telewizji. Chodziło o Amarala, byłego reprezentanta Brazylii, który w swojej karierze zwiedził mnóstwo silnych klubów. Filigranowy pomocnik występował m.in. w Parmie, Fiorentinie, Besiktasie Stambuł i Benfice Lizbona. W Ekstraklasie zagrał 16 meczów, niczym szczególnym się nie wyróżnił i po półtorarocznej przygodzie z Pogonią, bez żalu pożegnał Szczecin. Wielką karierę miał za sobą także Anatolij Demjanenko, legendarny radziecki piłkarz, który w 1991 roku trafił do Widzewa Łódź. Popularny "Mula" był nieustępliwym obrońcą, wielokrotnym mistrzem ZSRR z Dynamem Kijów. Z kijowskim klubem sięgnął także po Puchar Zdobywców Pucharów, a w reprezentacji narodowej rozegrał aż 80 meczów. Do Widzewa przeszedł po nieudanym epizodzie w niemieckim Magdeburgu, nic szczególnego jednak w Polsce nie zaprezentował. Przyblakłe gwiazdy, "Samuraj" i Francuz Bogate CV miał Kew Jaliens. Obrońca, który do Wisły Kraków trafił w styczniu 2011 roku, miał na koncie ponad 400 meczów rozegranych w Eredivisie. W Krakowie liczyli na to, że Jaliens, były reprezentant Holandii, będzie trzymał w ryzach obronę, ale były zawodnik AZ Alkmaar prezentował się bardzo przeciętnie. Ekstraklasy nie podbił także Marco Reich, piłkarski obieżyświat, który w swojej długiej karierze grał m.in. w Kaiserslautern, Derby County i Crystal Palace. Skrzydłowy zagrał nawet jedno spotkanie w reprezentacji Niemiec i kiedy w 2009 roku przychodził do Jagiellonii Białystok, wiele sobie po nim obiecywano. Reich nie był hamulcowym, ale także nikogo na kolana swoją grą nie rzucił. Przebłyski znakomitej gry miał z kolei w Lechii Gdańsk Japończyk Daisuke Matsui. Obdarzony wspaniałą techniką reprezentant "Samurajów" szybko stał się ulubieńcem kibiców Lechii i wielokrotnie pokazywał, że polską ligę przerasta o klasę. W Ekstraklasie grał tylko jesienią 2013 roku, a potem były gracz m.in. Saint-Etienne i Le Mans przeniósł się do Jubilo Iwata. Spośród piłkarzy występujących na polskich boiskach jeszcze w poprzednim sezonie, zdecydowanie największą karierę miał za sobą Olivier Kapo. Francuz w młodości był uważany za wielki talent. Grał m.in. w Auxerre, Juventusie Turyn i AS Monaco, w reprezentacji "Trójkolorowych" zagrał dziewięć meczów, zdobył trzy bramki. Także w ubiegłym sezonie, w Koronie Kielce, Kapo był jednym z najlepszych piłkarzy i pokazał, że warto inwestować w wielkie nazwiska, pod warunkiem, że ich właściciele wciąż są głodni gry, a nie tylko mocnych wrażeń w kasynach i okolicznych barach. Autor: Bartosz Barnaś