"Zarząd PZPN uprzednio akceptował reformę rozgrywek pod roboczą nazwą "ESA-37" wraz z podziałem punktów po rundzie zasadniczej. Decyzja klubów o zniesieniu tego elementu spotkała się z negatywną oceną związku. Podział punktów był czynnikiem istotnie uatrakcyjniającym rozgrywki ligowe. Prowadził bowiem do zwiększenia ilości meczów o stawkę" - informuje PZPN. "Wyeliminowanie podziału punktów tworzy znaczne ryzyko zwiększenia ilości meczów bez znaczenia i bez dodatkowej rywalizacji. Prowadzi to do fiaska reformy" - głosi oświadczenie prezesa związku. "Jeżeli do 17 maja zarząd Ekstraklasy potwierdzi wniosek o reformę z podziałem punktów, to związek zaakceptuje ten wniosek i reforma wejdzie w życie. W przeciwnym razie rozgrywki w następnym sezonie odbędą się w dotychczasowym modelu 30-kolejkowym" - uważa PZPN. Prezes Boniek początkowo był entuzjastą modernizacji rozgrywek Ekstraklasy. Podobało mu się, że zamiast 30 będzie się grało 37 kolejek, a na dodatek w każdej będą emocje gwarantowane. Zapewnić je miały podział ligi na ósemkę walczącą o mistrzostwo kraju i ósemkę broniącą się przed degradacją, a także sprawiedliwe odebranie każdej drużynie połowy wywalczonych w 30 kolejkach punktów, co spłaszczyłoby tabelę przed decydującymi siedmioma meczami. Przy reformie zaczęły jednak majstrować kluby. Nie spodobało im się odebranie połowy punktów, zagroziły odwołaniem władz Ekstraklasy SA. Spółka poszła na ustępstwa, rezygnując z dzielenia punktów i deklarując założenie funduszu zapomogowego, z którego po 300 tys. zł trafiłoby na konto każdego klubu, który nie zmieściłby się w czołowej "ósemce". Kluby łaskawie zgodziły się na te siedem kolejek więcej. W ten sposób zamiast reformy, powstał koszmarek. Zarząd PZPN-u nie zamierza się pod nim podpisywać. Problem polega na tym, że przynajmniej połowa ekip w Ekstraklasie ledwie wiąże koniec z końcem. Ich prezesi koncentrują się nad tym, aby uniknąć większych niż trzymiesięczne zaległości finansowych, bo to grozi jednostronnym zerwaniem kontraktu z zawodnikiem. W tej biedzie nie stać ich na myślenie w skali makro, o interesie całej ligi, całej polskiej piłki. Tymczasem rzeczywistość jest taka, że poziom Ekstraklasy spada, a jej stadiony wypełniają się od wielkiego święta, jak finał Pucharu Polski, czy mecze Wisła - Legia, Lech - Wisła. Jeszcze kilka lat temu utyskiwaliśmy, że nie mamy stadionów. Dziś narzekamy, że nie ma kto na nie przychodzić. Średnia frekwencja osiem tysięcy na meczach T-Mobile Ekstraklasy nie może satysfakcjonować nikogo i jest zdecydowanie poniżej poziomu 2. Bundesligi. Słychać też ważny argument, że Euro 2012 nie pomogło polskiej piłce klubowej. Mistrzostwa Europy obudziły koniunkturę, ale na futbol w najwyższym wydaniu. Na ogół polskie kluby są zorganizowane tak jak były przed Euro 2012, więc z jakiego powodu miałyby tworzyć teraz lepszy produkt? Szefowie ośrodków Ekstraklasy kombinujący tylko, jak wyrwać transzę z Canalu+ i niewiele się przy tym namęczyć, nigdy nie zrozumieją, że za wszelką cenę - nawet ograniczenia składu rozgrywek do np. 12 zespołów - musimy podnieść poziom ligi, wartość jej marki, a dopiero później można odcinać kupony od wykonanej pracy. Uratować nas może tylko bezlitosne przestrzeganie podręcznika licencyjnego. Zero tolerancji dla dziadostwa i niewypłacalności - to powinny być nadrzędne zasady przy budowie w pełni profesjonalnej ligi. 20 lat temu wprowadzili je w lidze hokejowej Szwajcarzy. Powiedzieli sobie - koniec tolerowania kombinatorów, którzy wszystkim obiecują złote góry, wirtualne kontrakty, a pieniądze mają tylko dla siebie, nie dla sportowców i trwają tak z roku na rok. "Stać nas na początek tylko na cztery zawodowe kluby, to gramy w tak elitarnym składzie" - powiedzieli Szwajcarzy i dziś mają najbardziej wiarygodną dla sponsorów, w pełni wypłacalną ligę, która wydźwignęła reprezentację na taki poziom, że "Helweci" leją na MŚ nieco osłabione składy Kanady, Czechów, czy Szwecji. Początek musi być jednak drastyczny. Profesjonalny klub z profesjonalnej ligi musi mieć solidną bazę sportową i finansową, nie może mieć żadnych zaległości płacowych, ani w stosunku do sportowców, ani urzędów skarbowych, czy ZUS-ów. Prezesi tonących w długach klubów X, czy Y nie wiedzą jak zbudować taką ligę, ale z chęcią by do niej przystąpili, bo i sponsor silnej Ekstraklasy, której najlepsze zespoły nie będą się żegnały z pucharami przed końcem wakacji, będzie dawał 10 mln zł, a nie milion na klub, a telewizja będzie płacić więcej niż dzisiaj mistrzowi Polski, ostatniemu zespołowi. W takiej lidze nie będzie wiało nudą, a piłkarze nie będą się przewracać o własne nogi po 20 minutach biegania w średnim tempie. Jedyną zaletą dzisiejszego klepania biedy jest odmłodzenie zespołów, co zdecydowana większość czyni z konieczności, a nie świadomego działania. Rok temu w wyjściowym składzie Wisły Kraków, np. w przegranym w 25. kolejce meczu z Jagiellonią 0-1 było tylko czterech Polaków (Małecki, Uryga, Wilk i Brud). Ostatnio, również w 25. kolejce Wisła również przegrała - po walce - z Lechem (0-1), ale tylko dwóch piłkarzy z wyjściowej "jedenastki" nie była Polakami (Bunoza i Sarki). I dzisiejsza i ubiegłoroczna Wisła plątała się w środku tabeli. Różnica jest taka, że dzisiaj gra w niej polska młodzież (np. Paweł Stolarski), która może zwiększyć potencjał rodzimego futbolu. Chodzi o to, żebyśmy nie musieli się koncentrować tylko na trójce z Borussii Dortmund i bramkarzach, bo na dzisiaj reszta Polaków kopiących piłkę średnio obchodzi kibica przeciętnie interesującego się futbolem. Zapraszamy Was do dyskusji pod tekstem, na temat przyszłości Ekstraklasy. "www" proponuje: "Oglądaliście ostatnio mecz Bełchatowa z Podbeskidziem? Czy ten poziom, który zaprezentowali jest chociaż wart 50 groszy za bilet??? Ja się z tego poziomu po prostu śmiałem... Wprowadzić system 12 zespołów x 4 rundy. Kto ma kasę, bazę treningową ten ma prawo do gry. Proste? Proste." "Kornek" diagnozuje problem inaczej: "Jak ma być wysoki poziom, skoro każdy klub patrzy który zawodnik nadaje się do sprzedaży. Blokowanie miejsc dla młodzieży przez wybrakowanych graczy na wysokich kontraktach, którzy doprowadzają kluby do ruiny. Młodzież gra z ambicją, licząc na rozwój, a starsi, byle zaklepać kontrakt i trwać." "Łodzianin" jest radykalny: "Ja czegoś tu nie rozumiem. Jeżeli kluby ledwie wiążą koniec z końcem, to powinny nie otrzymać licencji na grę w ekstraklasie a nie jeszcze dostawać kasę. Co to ma być? Boniek ma rację .To g.. a nie reforma. Prosta zasada powinna obowiązywać....albo się podporządkujesz,albo lecisz z ligi.... Co to ma znaczyć,że kilka marnych klubików szantażuje zarząd Ekstraklasy? Fragment artykułu: 'Problem polega na tym, że przynajmniej połowa ekip w Ekstraklasie ledwie wiąże koniec z końcem. Ich prezesi koncentrują się nad tym, aby uniknąć większych niż trzymiesięczne zaległości finansowych, bo to grozi jednostronnym zerwaniem kontraktu z zawodnikiem. W tej biedzie nie stać ich na myślenie w skali makro, o interesie całej ligi, całej polskiej piłki......'. Co oni robią w Ekstraklasie????? DEGRADACJA!!!!!!! Kto będzie przychodził na takie g..? Chyba tylko kibole. Albo prawdziwa reforma, albo dajcie sobie spokój, bo jak się g... ruszy to śmierdzi." Autor: Michał Białoński Czy Ekstraklasa powinna zostać zreformowana? Dyskutuj!