Mecz Widzewa z ŁKS to takie spotkanie z krwi i kości. To mecz dwóch drużyn z tego samego miasta, których kibice, delikatnie mówiąc, nie pałają do siebie sympatią. Po rocznej przerwie ekstraklasa znów ma więc derby z prawdziwego zdarzenia. Przez ostatnie lata (poza sezonem 22/23) były to derby Krakowa, teraz są Łodzi. Oczywiście także w Poznaniu są dwa kluby w ekstraklasie, ale między fanami Lecha i Warty animozji nie ma. Oburzonym, że są przecież jeszcze Wielkie Derby Śląska, przypominam, że chodzi mi o takie najczystsze wydanie, czyli dwóch klubów z jednego miasta. A w Łodzi nienawiści między kibicami Widzewa i ŁKS jest w bród. Ostatnia wizyta tych ostatnich skończyła się zdemolowaniem sektora gości i zakazem stadionowym. Dlatego też w sobotę cały stadion przy al. Piłsudskiego zajęli fani gospodarzy. Kibice oczywiście nakręcają swoich zawodników. I nawet zwykle powściągliwemu Januszowi Niedźwiedziowi, trenerowi Widzewa, wyrwało się zdanie o desperacji wymierzone w szkoleniowca ŁKS. Zresztą Kazimierz Moskal odparował, by ten nie mylił desperacji z odwagą. To jednak tylko delikatne szpilki. Widzew prowadzi do przerwy w derbach Łodzi Widowisko miało się odbyć na murawie. Tuż przed rozpoczęciem meczu, podczas rozgrzewki, kontuzji doznał lider gości Dani Ramirez i zastąpił go Pirulo. Widzew rozpoczął tak ofensywnie jakby chciał zmieść rywala z boiska, ale goście ten napór wytrzymali. I pierwsi mieli świetną okazję - Kay Tejan porozpychał obrońców Widzew i uderzył, ale gospodarzy uchronił Henrich Ravas. Po chwili mocny strzał Kamila Dankowskiego dobrze obronił bramkarz Widzewa. Ełkaesiacy grali coraz odważniej i gospodarze mieli problemy, by ich powstrzymać, a sami w ofensywie po energetycznym początku zgaśli. W 25. minucie sędzia musiał przerwać spotkanie, bo dym z rac zasnuł boisko. Przerwa posłużyła gospodarzom. Po wznowieniu w końcu stworzyli zagrożenie, ale strzał Filipa Przybułka został zablokowany i skończyło się na rzucie rożnym. W 36. minucie mocno z rzutu wolnego uderzył Bartłomiej Pawłowski, ale Aleksander Bobek świetnie zareagował. Kolejną okazję miał Fabio Nunes, strzelił technicznie, ale bramkarz ŁKS sięgnął piłkę. Ale w 45. minucie nie miał już szans. Pawłowski zabrał w środku pola piłkę Michałowi Morkrzyckiemu, popędził na bramkę i zagrał do Jordiego Sancheza, który mocnym strzałem dał prowadzenie. Trzy minuty później Hiszpan podwyższył na 2:0 po świetnym podaniu Marka Hanouska, ale okazało się, że napastnik Widzewa był na spalonym. Fajerwerki przerywają derby Łodzi Po zmianie stron ŁKS wysoko zaatakował, ale piłkarzom trenera Niedźwiedzia udawało się wychodzić spod pressingu. W 50. minucie groźny strzał oddał Mokrzycki, ale piłka nieznacznie minęła bramkę. Widzew w trzecim meczu z rzędu po objęciu prowadzenia cofnął się i nie potrafił tworzyć akcji ofensywnych. Z Pogonią i Jagiellonią kończyło się porażkami. W derbach Łodzi goście nie potrafili tego wykorzystać. W końcu gospodarzom udało się wyprowadzić kontrę, ale Dominik Kun nie sięgnął piłki. W drugiej połowie doszło do kolejnej przerwy z powodu odpalenia środków pirotechnicznych przez kibiców Widzewa. To był pokaz fajerwerków i jedyną reakcją sędziego mogło być przerwanie spotkania. W końcówce meczu to Widzew grał lepiej i miał kilka okazji. Groźnie strzelali Pawłowski czy Luis da Silva. Goście nie mieli pomysłu, jak odwrócić losy spotkania. Kolejną sytuację na zamknięcie spotkania miał Pawłowski, ale Bobek świetnie się spisał. W dziesiątej minucie doliczonego czasu za taktyczny faul z boiska wyleciał da Silva. ŁKS miał rzut wolny, ale pomocnik trafił w mur. Za chwilę sędzia skończył mecz i to Widzew wygrał derby Łodzi.