Trudno było przed tym spotkaniem wskazać jakiekolwiek argumenty, które przemawiałyby za zespołem z Niepołomic. Może co najwyżej to, że Puszcza wygrała z Lechem na obiekcie przy Kałuży w kwietniu tego roku, co już wtedy było sensacją. Mimo że drużyna z Poznania nie zachwycała wtedy, a wręcz częściej się kompromitowała niż zachwycała. Tyle że teraz do Krakowa przyjechał zupełnie inny Lech - lider tabeli, z czterema wyjazdowymi zwycięstwami w lidze z rzędu. No i jako lider tabeli. A Puszcza? Ostatnie miejsce, jedno zwycięstwo w ośmiu kolejkach, 0:6 na tym samym stadionie w poprzednim pojedynku z GKS Katowice. Polska Ekstraklasa pokazała jednak po raz kolejny, że "pewniaków" w niej nie ma. Cofnięta Puszcza w starciu z liderem Ekstraklasy. Niewiele zapowiadało sensację w Krakowie Nie minęło pół minuty, a już cała ekipa Puszczy, cofnięta na własnej połowie, stała się rozbić pierwszy atak Lecha. Można było się spodziewać, że trener Tomasz Tułacz tak właśnie ustawi swój zespół, w głębokiej obronie, szukający kontr. No i stałych fragmentów, którymi potrafi karcić rywali. Gospodarze dość szybko zorientowali się, co zresztą tajemnicą nie jest, że swoich okazji powinni szukać na lewej stronie Lecha, przy Michale Gurgulu i Bryanie Fiabemie. Pierwszy popełnia błędy w obronie, drugi jest niespecjalnie przydatny w ataku, ale Niels Frederiksen zaskakująco często na niego stawia. Fiabema pierwszy błąd popełnił w 5. minucie, Konrad Stępień uderzył tylko w boczną siatkę. Kwadrans później futbolówka odskoczyła Gurgulowi, chciał naprawić swój błąd za boczną linią pola karnego, bo nacierał już tam Dawid Abramowicz. Gracz Puszczy dotknął piłkę, ta trafiła do Michalisa Kosidisa, który - to się okazało po oddaniu strzału - był na spalonym. Ale Abramowicz został też zahaczony przez obrońcę Lecha. Raczkowski najpierw puścił przywilej korzyści, bo Grek oddał strzał w sytuacji sam na sam z Mrozkiem. Później jednak skorzystał z podpowiedzi VAR, przeanalizował akcję i pokazał Gurgulowi czerwoną kartkę. Zapewne kontrowersyjną, ale Lech skorzystał w podobny sposób w starciu z Pogonią Szczecin. To wykluczenie sprawiło również, że kontrowersyjną decyzję podjął także trener Lecha - zdjął z boiska kreatywnego Antoniego Kozubala, a nie choćby Fiabemę. A Puszcza... wzięła się do pracy. W 33. minucie objęła prowadzenie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Jakuba Serafina (w Ekstraklasie debiutował w Lechu) i uderzeniu głową Dawida Szymonowicza. Ten ostatni, jako obrońca Warty, przegrał wszystkie derbowe starcia z Lechem, teraz mu się "odwinął". Goście atakowali całym zespołem, na długie sekundy zamykali Puszczę przed jej polem karnym, ale to nie dawało im kompletnie żadnych sytuacji bramkowych. A Puszcza w końcu z tego zamknięcia się wymknęła, po dalekim zagraniu Serafina. A Kosidis skorzystał z potężnego błędu Bartosza Salamona, który na drugą połowę, tak jak Fiabema, już nie wyszedł. Było więc 2:0, jak w kwietniu, dla niezłej Puszczy w starciu z bezzębnym Lechem. Lech w fatalnej sytuacji w starciu z Puszczą? Odrabianie strat? To Puszcza mogła wygrać znacznie wyżej! W drugiej połowie Lech musiał rzucić się do ataku, zaryzykować. Ali Gholizadeh zdobył nawet bramkę, ale chwilę wcześniej na spalonym był Afonso Sousa. A Puszcza czekała na swoje kontry, na stałe fragmenty. Na to co lubi. I mogła dość szybko trafić lidera po raz trzeci, najpierw po rzucie rożnym w polu karnym źle ustawił się Abramowicz, po chwili w znakomitej sytuacji źle główkował Mateusz Cholewiak. Lech może i grał ładniej dla oka, miał piłkarzy z większymi umiejętnościami, ale na murawie nie miało to żadnego znaczenia. To Puszcza składniej kontrowała, miała kolejne okazje pod bramką Bartosza Mrozka, tylko nie potrafiła zamknąć tego spotkania. A golkiper gości uratował swój zespół choćby w samej końcówce, broniąc nogami świetne uderzenie Jakova Blagaicia. No i trzeba podkreślić wyjątkowe zaangażowanie Lee Jin-hyuna, cichego bohatera Puszczy, choć też zmarnował znakomitą okazję. Nie musiała jednak dobijać Lecha, dwubramkowe prowadzenie było wystarczającą zaliczką, by upokorzyć lidera Ekstraklasy. Tuż przed jego hitowym starciem z Legią, które odbędzie się w następnej kolejce. A Puszcza ma ten komfort, że ostatnia już nie jest. A jeśli podobnie zagra w kolejnym spotkaniu w Mielcu, zapewne opuści też strefę spadkową.