Bandyta hasający po stadionie wyzywa, odpala race, innym razem zawodzi wierszokleckie kompozycje pochwalające morderstwa, pogrozi nożem, wniesie łeb świni. Kwestią czasu było, kiedy ostrzela sektor gości racami i innymi środkami pirotechnicznymi. Co gorsze - stadionowy bandyta na pewno nie powiedział ostatniego słowa. - Ciekawe co czeka Cracovię w rewanżu - usłyszałem zaraz po derbach od ludzi związanych zarówno z Cracovią, jak i Wisłą. Bo że coś czeka, to pewne. To nie Halloween Coś jednak gorszego, niemal wypalającego oczy, działo się tuż obok stanowisk dziennikarskich. Tam, gdzie miejsca są droższe, a bandyci teoretycznie się nie zapuszczają. I tam, gdzie siedzą - teoretycznie - ludzie, których interesuje piłka, a nie chore i wydumane niechęci. Teoretycznie, bo tuż przed dziennikarzami siedział ten pan Rozumiecie? Na sektorze dla zwykłych kibiców, gdzie przychodzą staruszkowie, przedsiębiorcy, dzieci, kobiety rozsiadł się pan z siekierą w głowie. I byłoby to nawet śmieszne, gdyby właśnie nadchodził Halloween, ale podczas krakowskich derbów, gdzie animozje między bandytami mierzone są ciosami zadanymi siekierami i maczetami, taki widok odbiera wiarę w normalność, która od dawna jest już zachwiana. Niedawno podczas derbów dziennikarze musieli gimnastykować karki, bo przed nimi stał rosły pan, który naciągnął na siebie białego kruka, czyli specjalnie przygotowaną, całkowicie unikatową koszulkę z napisem: "Wisła to stara k...". Skoro nie poszedł siedzieć za bramkę, to pewnie chciał obejrzeć mecz, a nie rozkładane co chwila nad głową sektorówki. Chciał obejrzeć mecz, a mimo to zionął nienawiścią. Stadionowe wychowanie A co działo się w środę? W pewnym momencie dym był tak gęsty, że nie było sensu patrzeć na ostrzał sektora Wisły. Wtedy rzuciłem okiem na to, co dzieje się tuż obok. Na miejscach droższych, wśród tych "normalnych". I co robili "normalni"? Pan, trzymając za rękę kilkuletnie dziecko, zawodził piosenkę naszpikowaną wulgaryzmami. Człowiek, który mógłby być jego ojcem (czyli dziadkiem dziecka) wyrzucał z siebie bluzgi z prędkością karabinu maszynowego. Dziecko zmieszane, nie wiedziało co zrobić. Z jednej strony tata pewnie nie pozwala przeklinać, ale z drugiej - Wisła to Wisła. Jeśli młodzian teraz bił się z myślami, to za sezon czy dwa nie będzie miał wątpliwości i wyryczy wpajaną przez lata nienawiść. Do tego para, którą łączyła pieść nasączona bluzgami. Starsi panowie, którzy na mecz przyszli chyba tylko po to, by rywala zmieszać z błotem. Kumple, którzy na ten moment tylko czekali. A ten moment, to było bezmyślne, antyludzkie ostrzeliwanie innych ludzi racami. Gdy właśnie ważyło się, czy raca trafi kogoś w oko i pozbawi wzroku, "normalna" część trybun bawiła się w najlepsze, klaskała i zachęcała do jeszcze większej agresji. Bez znaczenia Ta gawiedź dała też jasno do zrozumienia, że sport ma w głębokim poważaniu. Gdy spiker ogłosił, że kolejne wybryki zostaną ukarane walkowerem, znów zapłonęły race. I płonęły w asyście tysięcy klaszczących ludzi. Wśród nich kręcili się też zniesmaczeni i oburzeni, ale nie było ich tylu, by ci zionący nienawiścią zginęli w tłumie, a pojedyncze gwizdy zostały zagłuszone przez oklaski. I nie chodzi tu tylko o specyfikę stadionu Cracovii. Na Wiśle rodzice też bluzgają przy dzieciach, politycy przychodzą na mecze w wzywających do nienawiści szalkach, a miejsce na stadionie i cena biletu nie ma tu żadnego znaczenia. Zobacz wyniki, terminarz i tabelę Lotto Ekstraklasy Piotr Jawor