Interia: Ekstraklasa SA zapowiada utrzymanie reformy z 37 kolejkami, podziałem ligi i punktów na kolejne dwa lata. To dobry pomysł? Prof. Janusz Filipiak, właściciel i prezes Cracovii: - Uważam, że obecny stan jest OK. Utrzymanie podziału ligi na dwie ósemki gwarantuje, że środek tabeli nie gra "o pietruszkę", nie ma handlowania meczami, nawet grzecznościowego. Uważam też, że dzielenie punktów przez dwa jest niedobre. Z punktu widzenia prezesa, czy sponsora dostrzegam, że takie dzielenie niweczy cały wysiłek, jaki się włożyło w 30 kolejek przed podziałem. Powinniśmy gratyfikować pracę wykonaną przez cały rok, a nie tylko włożoną w końcówce sezonu, w ostatnich siedmiu meczach. Czyli 30 kolejek gra się de facto o 1,5 pkt, a dopiero siedem ostatnich o trzy pkt. - Warto przypomnieć przypadek Podbeskidzia, które na początku części finałowej rozgrywek było na pierwszym miejscu dolnej "ósemki", a skończyło spadkiem z ligi. To było nie w porządku. Zatem pomysł rozszerzenia Ekstraklasy do 18 zespołów nie podoba się panu? - Jedyny argument jest taki - trzeba się poruszać w obszarze konkretów - gdyby było 18 zespołów i środek byłby bezpieczny, to można by ogrywać młodszych zawodników. Dla mnie to żaden argument. Poza tym, nie sądzę, abyśmy mieli w tej chwili w Polsce tak wiele klubów, które byłyby w stanie wypełnić wymogi licencyjne. Większość klubów jest bardzo słabych. Niech może najpierw obecna szesnastka spełni wymagania PZPN-u tak naprawdę, a dopiero później szukajmy dwóch kolejnych do stawki. Trzeba szkolić młodzież, utrzymywać zespoły młodzieżowe, powinno się mieć drużynę rezerw i sporo boisk treningowych. 18 zespołów byłoby troszeczkę na wyrost. - Lepiej jest gdy mamy cały czas walkę, choć to jest bolesne, bo nikt się nie może czuć pewnie. Ona dodaje tym rozgrywkom atrakcyjności: przez cały czas trwa walka o coś, a tak jak dawniej, gdy po 10 kolejkach ułożyła się cała tabela i z boiska wiało nudą. Po 15 latach inwestowania w klub doczekał pan czasów, w których jest pan stawiany za wzór prezesa i właściciela, który wykazuje cierpliwość w stosunku do trenera Jacka Zielińskiego. Na łamach interii chwalił pana za to trener Bruk-Betu Termaliki Nieciecza Czesław Michniewicz. Zaskoczyło to pana? - Akurat mnie to zaskakuj, że Michniewicz mówi takie słowa. Trenerów jest mało, najczęściej ich zmiana nic nie daje, więc lepiej się pomęczyć. W sensie pozytywnym. Trener Zieliński wie, że on musi być z tą drużyną, nikt go nie wyrzuci, więc ciąży na nim większa presja. - Miałem już takie sytuacje, że trener miał tak dosyć, że chciał być wyrzucony. Wie pan, nikt się nie poda do dymisji, bo traci kasę. Jedynym, który zdobył się na taki krok był właśnie Zieliński, w Ruchu. Naprawdę były takie przypadki, że był trener, który czekał, aż go wyrzucę. Kluby czasem sięgają po trenerów z zagranicy, jak ostatnio Lech i Wisła. Nie myślał pan o tym? - Nie jest to dobry kierunek. Na tym etapie nikt dobry do nas nie przyjdzie. Musimy się męczyć w kręgu, który mamy. Pomijając paru Słowaków, czy Latala z Piasta, nie mamy trenerów zagranicznych, którzy by zaistnieli u nas na dłużej. Czechy, Słowacja, to może być kierunek. W hokeju, po porażce z Tychami 2-5, pokazał pan twardą rękę i pożegnał się z czołowymi napastnikami Svitaną i Jenczikem. Czym to było spowodowane? - To nie była moja osobista decyzja, tylko zespołowa. Wiedzieliśmy, że zawodników stać na dużo lepszą grę niż to prezentowali, potencjał był dużo wyższy, natomiast warstwy wolicjonalnej, chęci walki, wygrywania - tego nie było widać. Zwłaszcza ci zagraniczni zawodnicy oni przyszli sobie do nas przeżyć kolejny sezon. To niedobrze rokowało przed play-offami, więc musieliśmy reagować. Część zawodników przyjęła warunki , jak Kalus, czy inni, którzy zostali. Chodzi o zamrożenie jednej trzeciej wypłat aż do zdobycia mistrzostwa kraju? - Nie mówmy o jednej trzeciej, bo to było indywidualnie ustalane, ale ogólnie tak, chodziło o zamrożenie części poborów do momentu zdobycia mistrzostwa Polski. Ja cały czas żyję w przekonaniu, że mamy na tyle duży potencjał, żeby tego mistrza zdobyć. Jak się spięli, to z Tychami też wygrali. I w takim nastroju przystąpiliśmy do play-offów. Premie są bardzo wysokie. Ale tylko za mistrzostwo Polski. Czyli gra pan na zasadzie wszystko albo nic? Liga Mistrzów zasmakowała panu? - W obecnej sytuacji hokeja w Polsce granie o co innego niż mistrzostwo Polski ma mały sens. Głównym problemem jest bardzo mała liczba hokeistów w kraju, prezesi nie mają właściwie żadnego manewru. Po sprowadzeniu z Podhala Dziubińskiego i Kapicy nie za bardzo jest już kogo ściągnąć? - Dlatego inwestujemy w szkolenie. Udało się pozyskać sponsora - firmę Can-Pack. Całe, znaczące pieniądze od tego partnera idą na trenowanie juniorów. Wreszcie mamy sporą grupę zawodników, zaczynają się dobre wyniki. Ćwierćfinałową rywalizację z Unią Oświęcim ogląda pan? - Niestety nie. Jestem za granicą, tu pracuję, szukam pieniędzy, aby to wszystko mogło się kręcić. Rozmawiał Michał Białoński