Michał Białoński, Interia: Jak pan się czuje wobec faktu, że już w piątek Cracovia może wstawić do gabloty pierwsze poważne trofeum od 1948 r., gdy sięgnęła po ostatnie mistrzostwo Polski. Na dodatek paradoksalnie pierwszy mistrz Polski krajowego Pucharu nigdy nie zdobył, aż do teraz nie dotarł nawet do finału! Janusz Filipiak, właściciel i prezes Cracovii: - Tak jak wiele razy powtarzałem - Cracovia ma dobrze wytyczoną drogę do osiągania najwyższych celów w lidze i tę drogę pokonujemy. Weszliśmy na stałe do grupy klubów, plasujących się między czwartym a siódmym miejscem. Pora na kolejny krok: zrobimy wszystko, aby wejść do grona klubów, które oscylują między pierwszym a trzecim miejscem w Polsce. To jest cel możliwy do zrealizowania. W strategii prowadzenia Cracovii nie mamy podejścia "one-off", czyli jeden wielki sukces i po nim pustka, tylko jest wytyczona droga przebicia się do pierwszej trójki i nią zmierzamy. Natomiast, oczywiście zdobycie Pucharu Polski jest ważnym celem. Pomijając zamieszanie, w efekcie którego, ze składu pierwszego zespołu wypadł Janusz Gol, Cracovia jako jeden z nielicznych klubów z czołówki na razie się nie osłabiła, a na dodatek pozyskała napastnika Marco Alvareza. Małymi krokami zamierza pan wzmacniać zespół? - Tak. Tajemnicą sukcesu Piasta, bo trzecie miejsce tej ekipy to jest sukces, był fakt, iż ta drużyna gra ze sobą w tym składzie od dłuższego czasu. Jeśli o nas chodzi, to w nadchodzącym sezonie być może będą ruchy kadrowe także w drugą stronę, gdyż wielu menedżerów chce pozyskać naszych piłkarzy, kuszą ich. My jednak będziemy chcieli utrzymać drużynę w tym kształcie i po raz pierwszy od paru sezonów będziemy mieli zgrany zespół, w którym atmosfera jest dobra, co jest konieczne w sportach zespołowych. Jeśli chodzi o transfery, to łakomym kąskiem jest Kamil Pestka, w wypadku którego głośno było o zainteresowaniu klubów włoskich. Przebiera pan w ofertach? - Są puszczane takie "balony". To robota menedżerów, normalna gra transferowa. Natomiast stwierdzam, że my nie mamy nic konkretnego w klubie. Kluczem w tym sezonie było to, że pan po raz drugi wykazał się dużą cierpliwością do trenera Michała Probierza, który miał z zespołem słabszą serię. Rok temu też mu pan podał rękę, gdy przez pewien okres bronił się przed degradacją. Doszedł pan do wniosku, że zmiany trenerów nie zawsze przynoszą efekt? I w tym wypadku bardziej skutkuje ewolucja niż rewolucja? - Nie będę tego komentował, gdyż to dotyczy głębokich fundamentów zarządzania klubem i drużyną. Jesteśmy klubem, w którym chcemy egzekwować odpowiedzialność od zawodników i nie zamierzamy dopuścić do sytuacji, w której to piłkarze będą rządzić klubem. Ogon nie może kręcić psem. To trener w Cracovii będzie miał zawsze możliwość pełnego zarządzania zawodnikami. Ja wiem, że takie podejście nie jest w Polsce popularne. Na całym świecie są znane przypadki rządów piłkarzy, nawet te największe gwiazdy bywają chimeryczne. Dla przykładu opowiem o przypadku Lille Olympique S.C., którego jesteśmy sponsorem. Renato Sanchez z Portugalii, który Polsce strzelił gola na Euro 2016, zaszczepił tam koronawirusa, twierdząc, że w Portugalii prawie nie ma wirusa. To była nieodpowiedzialna postawa tego piłkarza. My w Cracovii nie ulegamy kaprysom piłkarzy, zwłaszcza trener Probierz ma metodę odpowiedzialnego zarządzania szatnią: egzekwuje odpowiedzialność od siebie, czuje się odpowiedzialny za klub i tego samego oczekuje od piłkarzy. Takie porządki na ogół panują w klubach europejskich, lecz w naszym kraju niestety piłkarze często rządzą. U nas tego nie ma i nie będzie. Pokazaliście to zresztą w sporze o redukcję wynagrodzenia w czasach pandemii z Januszem Golem. Nie uważa pan, że można było zażegnać tego konfliktu, rozwiązać go w zaciszu klubowych gabinetów? - To Gol sam sobie strzelił w stopę. To on wyszedł do mediów z panem Leśnodorskim. Co ja na to poradzę? To nie była dobra metoda. My chcieliśmy to rozwiązywać polubownie. To nie my, tylko Gol i jego żona w mediach eskalowali temat. To nie była dobra droga.