Pomimo ulewy, jaka przetoczyła się w sobotę nad Krakowem, rozegrano spotkanie ósmej kolejki PKO BP Ekstraklasy pomiędzy Cracovią a Pogonią Szczecin. Pierwsza połowa zrekompensowała chaos sprzed początku meczu To, że w starcie Cracovia - Pogoń Szczecin w ogóle się odbyło, należy postrzegać jako mały cud. Na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem boisko i stadion były doszczętnie zalane, a rzeczniczka prasowa gospodarzy podkreślała, że najlepszym rozwiązaniem byłoby odwołanie spotkania. Do tego jednak nie doszło, na godzinę przed planowanym rozpoczęciem starcia zapadła ostateczna decyzja o rozegraniu meczu. Mało tego, na trybunach miało zabraknąć kibiców, ale finalnie część z nich została wpuszczona na stadion. Wobec takich okoliczności logiczne były obawy nad poziomem widowiska. Spodziewano się wielkich kałuż na boisku i generalnie warunków, które są ryzykowne dla życia zawodników. Służby porządkowe wykonały jednak świetną pracę, a do tego zlitowała się pogoda, bo przed startem spotkania nie padał już deszcz. Jeśli zaś chodzi o sam poziom spotkania, to "Pasy" ewidentnie czuły się na murawie lepiej. Już w czwartej minucie gospodarze mogli wyjść na prowadzenie, ale Benjamin Kallman nie wykorzystał świetnego podania Micka van Burena i uderzył niecelnie. Po kolejnym kwadransie gospodarze mogli już jednak cieszyć się z gola. Ajdin Hasić pięknym podaniem prostopadłym odnalazł Otara Kakabadze. Dośrodkowanie Gruzina trafiło w bramkarza Pogoni, ale po jego interwencji futbolówka spadła pod nogi Mikkela Maigaarda, który bez problemów wpakował ją do siatki. To nie był bynajmniej koniec popisów gospodarzy przed przerwą. Sam van Buren przy lepszej skuteczności mógł schodzić do szatni z dubletem, a swoje okazje miał jeszcze Hasić. Pogoń odpowiadała rzadko. Raz nieźle z dystansu uderzył Wahan Biczachczian, a raz w swoim stylu ze skrzydła ścinał Kamil Grosicki. Ostatecznie trudno jednak powiedzieć, by Henrich Ravas musiał się napocić w pierwszej połowie. Druga połowa mogła okazać się wyrzutem sumienia "Pasów" Trener Robert Kolendowicz uczciwie przepracował przerwę, bo po zmianie stron jego zawodnicy przejęli inicjatywę. Na bramkę Cracovii uderzali Borges czy Biczachczian, ale nie byli w stanie zagrozić Ravasowi. "Pasy" odpowiedziały konkretnie. W 58. minucie sprytnie rozegrali rzut rożny i do piłki dopadł Kamil Glik, ale po jego kontakcie ani nie padł gol, ani futbolówka nie dotarła do nabiegającego wzdłuż bramki partnera. Pół godziny przed końcem znów dał o sobie znać van Buren. Holender po świetnym wznowieniu gry od swojego bramkarza ponownie wybiegł na spotkanie z bramkarzem - i po raz kolejny dał się dogonić Borgesowi, a Brazylijczyk efektownym wślizgiem zapobiegł utracie drugiej bramki. Niedługo później środkowy obrońca okazał się kluczowy w drugim polu karnym. Wprowadzony w przerwie Kacper Łukasiak zmusił Ravasa do efektownej interwencji po strzale z dystansu, co dało "Portowcom" rzut rożny. Ten został sprytnie rozegrany. Biczachczian zagrał na krótki słupek, gdzie futbolówkę pod nogi Borgesa strącił Linus Wahlqvist, a Brazylijczyk mógł cieszyć się z pierwszego gola w tym sezonie. I gdy wydawało się, że spotkanie zakończy się podziałem punktów, futbolowej sprawiedliwości stało się zadość. Po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry piłkę do siatki skierował bowiem Virgil Ghita, przywracając Cracovii zasłużone prowadzenie. Trzeba Pogoni oddać, że po przerwie prezentowała się znacznie lepiej, a w statystyce strzałów obie strony ostatecznie zanotowały podobny wynik. Nie ulega jednak wątpliwości, że to sytuacje gospodarzy były klarowniejsze i ich zwycięstwo jest sprawiedliwe. "Portowcy" w końcówce stracili już resztki motywacji, zwłaszcza, gdy drugą żółtą kartkę obejrzał wprowadzony w przerwie Łukasiak. Postronni kibice mogą się cieszyć. Po zawirowaniach sprzed pierwszego gwizdka można się było spodziewać widowiska o niskiej jakości, a obserwowaliśmy wiele szybkich akcji i sporo groźnych uderzeń.