Ekstraklasa: wyniki, terminarz, strzelcy, goleAdrianna Kmak, Interia: Słyszałam, że dosyć wcześnie opuściłeś dom rodzinny. Miałeś bodajże 15 lat. To było związane z piłką? Deleu, obrońca Cracovii: - Dokładnie. To był taki mój pierwszy, daleki wyjazd od rodziców. Jak masz marzenie, cel, to chcesz go realizować. Wiedziałem, że to jest dla mnie okazja, żeby zacząć moją piłkarską karierę. Niestety wróciłem po kilku miesiącach, ale nie poddawałem się i walczyłem dalej. Później mój następny taki dłuższy wyjazd nastąpił, jak miałem 17 lat. Pierwszy nie był tak daleko od rodziców, ale ten drugi to było prawie 1000 kilometrów. To sporo. - Nie jest tak daleko, ale nie było, że jak coś jest nie tak, to możesz od razu jechać do mamy. Ja musiałem uciekać z tamtej drużyny. Przebywałem tam z moim najlepszym przyjacielem, który był dla mnie jak brat, ale kiedy tam graliśmy, bywały sytuacje, że brakowało jedzenia. Byliśmy daleko od domu, nie było pieniędzy. Zdarzało się, że zamykaliśmy się w pokoju i do picia mieliśmy tylko wodę. Zaczynaliśmy wtedy płakać, bo nie mieliśmy co jeść. Nie było jedzenia, bo wam nie płacono? - To jedzenie, które nam dawano, to były posiłki dwa razy dziennie. Wieczorem człowiek był głodny. Płakał, bo nie miał co jeść. Byli tacy, którzy robili niestety różne inne rzeczy, żeby zdobyć pieniądze. Ja nie chciałem być po ich stronie. Razem z moim kolegą w końcu zadzwoniliśmy do naszego niby menedżera, bo w rzeczywistości on był prezesem drużyny z Penedo, skąd pochodzę. Dzwoniliśmy do niego, żeby jeśli może, przysłał nam jakieś pieniądze na autobus powrotny do domu. Uciekaliśmy stamtąd po cichu tak, żeby nikt nas nie widział. Mieszkaliście tam w jakiejś bursie? - Była baza treningowa. Z tyłu mieliśmy trybunę i tam były jakieś pokoje. Tam mieszkali piłkarze, tak? - Tak, tam mieszkaliśmy. Jak się stamtąd wymknęliście? Zrobiliście to w nocy, czy w ciągu dnia? - Autobus mieliśmy jakoś o godzinie 21. Zamówiliśmy dwie, u nas się na to mówi "moto tax", bo to taksówka na motorze, które przyjechały od tyłu stadionu. Wzięliśmy bagaże na kolana i uciekaliśmy. Byliśmy tak na styk, żeby od razu wsiąść do autobusu i nikt nie mógł po nas wrócić. Ktoś mógłby was tam zatrzymać siłą? - Nie, ale koledzy z drużyny nie chcieli, żebyśmy odeszli. Wszyscy nas tam bardzo lubili. Musieliśmy uciekać, bo byliśmy pewni, że w klubie będą chcieli nas przekonywać do tego, żeby zostać. Próbowali tak robić wcześniej. Byliśmy u nich i mówiliśmy, że odejdziemy, bo chodzimy głodni i nam nie płacą. Oni obiecywali, że będzie lepiej, dostaniemy pieniądze, jedzenie itd. Ale to były tylko słowa. Nic się nie zmieniło. - Tydzień czekaliśmy i nie było żadnych zmian. Gra w piłkę to było nasze marzenie, ale głodni nie mogliśmy tam być. Są jakieś granice. - Dokładnie. Nie moglibyśmy dać z siebie wszystkiego, bo nie mielibyśmy na to siły. Dlatego uciekliśmy. Ciężko w Brazylii przebić się gdzieś dalej grając w piłkę? - Jest bardzo ciężko. Nie należy tylko dobrze grać. Oprócz tego potrzeba trochę szczęścia i przede wszystkim dobrego menedżera. Jak nie masz dobrego menedżera, to nie ma znaczenia czy dobrze grasz. Jak jest jakiś następny Romario, Ronaldinho, ale mieszka daleko od regionów, gdzie są wielkie miasta jak np. San Paulo, Rio de Janeiro, to ma małe szanse. Mój region jest jednym z najmniejszych w Brazylii i ciężko, żeby jakiś menedżer przyjechał oglądać zawodnika, bo w takim San Paulo mają mnóstwo piłkarzy. Tak naprawdę, to dopiero ja dostałem taką konkretną szansę. Miałem 23 albo 24 lata, kiedy grałem w Serie A w Brazylii i później 26 lat, kiedy pojechałem do Polski. Dziękuję Bogu za ten dzień, w którym tutaj przyjechałem. Najpierw był Widzew Łódź. Tam podobno testowali cię na pozycji prawego skrzydłowego? - Tak, prawe skrzydło i też napastnik. W Brazylii zawsze grałem na prawej obronie. Bóg miał dla mnie plan, żeby nie zostać w Widzewie. Mieli później przecież poważne problemy finansowe. Teraz powoli wracają do normy, ale wtedy było ciężko. Bardzo się cieszę, że trafiłem do Lechii i jestem teraz w Krakowie. Rozmawiała: Adrianna Kmak