Przegrała Pogoń Szczecin, zremisowały swoje domowe mecze: Jagiellonia Białystok, Raków Częstochowa i Legia Warszawa: Lech Poznań stanął przed szansą, by zespołom z czołówki uciec. Tym większą szansą, że przyjechał do niego Widzew Łódź - jeden z czterech zespołów bez zwycięstwa na boiskach rywali. Tyle że na boisku pokazał zdecydowanie większą determinację od faworyta wspieranego przez blisko 26 tys. kibiców. Lech zaatakował jako pierwszy, Widzew wywalczył karnego. Zaskoczenie w Poznaniu Lech zaczął to spotkanie tak, jak pewnie oczekiwanie od niego kibice. Skorzystał na pierwszym błędzie Widzewa w wyprowadzeniu piłki, Adriel Ba Loua i Kristoffer Velde pomknęli nad bramkę Henricha Ravasa. Norweg powinien wydobyć z tej sytuacji coś więcej niż kiepski strzał po ziemi. Widzew się tym specjalnie nie przejął, nadal wysoko atakował gospodarzy, czekał na ich błąd. I dość szybko się go doczekał, potwierdziły się tu opinie, że zastąpienie Pedra Rebocho Eliasem Anderssonem na lewej obronie szefom "Kolejorza" niezbyt się udało. Szwed jest w defensywie kiepski, dziś udowodnił mu to już w 5. minucie Fábio Nunes. Skrzydłowy Widzewa najpierw dobrze się zastawił, później, gdy poczuł but rywala na swoim bucie, upadł w polu karnym. Sędzia Damian Sylwestrzak nie miał wątpliwości, podyktował jedenastkę. Tyle że tę fatalnie wykonał Jordi Sánchez - uderzył lekko, do tego w środek bramki. Bartosz Mrozek nie miał tu żadnych kłopotów z interwencją. Świetna postawa Widzewa, mógł prowadzić znacznie wyżej. Zdobył tylko jedną bramkę Widzew nie przyjechał do Poznania, by się Lecha bać i czekać na niego przed swoim polem karnym. Łodzianie grali odważnie, zdecydowanie lepiej wyglądali od poznaniaków po przejęciu piłki. W ogóle lepiej wyglądali pod względem fizycznym, byli szybsi w pojedynkach biegowych. Często korzystali też z niedokładności rywali, którzy fatalnie wyglądali w środkowej strefie. Nie było widać żadnego pomysłu Lecha na to spotkanie, "Kolejorz" bazował na indywidualnościach i czekał na jakieś "cudowne" zagranie Velde czy Mikaela Ishaka. Łodzianie dobrze jednak pilnowali liderów trzeciej drużyny Ekstraklasy. A w ataku byli po prostu lepsi. Widzew świetnie czuł się po przechwytach, korzystał z nich na całego. Aktywny był Antoni Klimek, który - z rykoszetem - omal nie zaskoczył Mrozka w 13. minucie. 180 sekund później goście i tak objęli prowadzenie - przejęli piłkę na swojej prawej stronie po złym podaniu Velde. Dobre było już dośrodkowanie Sancheza, świetne też zgranie młodego Klimka, a strzał Frana Alvareza zza szesnastki - palce lizać. Mrozek nie miał prawa sięgnąć piłki. A Klimek już pięć minut później mógł podwyższyć na 2:0, po tym jak ograł jak juniora Joela Pereirę. Sam pewnie żałował, że uderzył "na siłę", prosto w bramkarza Lecha, bo mógł z tej akcji wyciągnąć dużo więcej. Lech się obudził, mądra gra Widzewa. A po przerwie... wciąż to samo Lech otrząsnął się nieco z tej sytuacji dopiero w ostatnim kwadransie pierwszej połowy. Uzyskał przewagę, zaczął trochę bardziej nękać defensywę łodzian, w której brakowało kontuzjowanego Mato Miloša. Był celny strzał Ishaka, później niecelne uderzenie Adriela Ba Loua, wreszcie nieznaczne pudło Velde i strzał Ishaka po rzucie rożnym. Brakowało gospodarzom szybkości i rozmachu, grali przewidywalnie. A tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego Widzew powinien podwyższyć na 2:0 - świetną wrzutkę Klimka zmarnował Juan Ibiza, z metra trafił w słupek. Taka postawa Lecha powinna być zaskoczeniem, ale jeśli ktoś od dłuższego czasu obserwuje grę tej drużyny, to pewnie już się nie dziwi. Regularnie brakuje poznaniakom koncepcji, sytuacje tworzą głównie dzięki indywidualnym umiejętnościom swoich gwiazd. No i są nieporadni w defensywie, co potwierdzają w każdym spotkaniu. W 64. minucie Widzew mógł zdobyć bramkę, bo Mrozek za długo zwlekał z wybiciem piłki, aż wyłuskał mu ją Ernest Terpiłowski. Bliski wbicia futbolówki do pustej bramki był Klimek, Lecha uratował ofiarnym wślizgiem Miha Blažič. Lech rzucił się na Widzew, w pierwszej akcji przez 90 sekund zamykał łodzian w ich polu karnym, ale nie przekładało się to na jakieś klarowne okazje. Były celne strzały Ishaka czy znów rozgrywającego słabe spotkanie Filipa Marchwińskiego, ale słabe, nie będące problemem dla Ravasa. Świetnie grali pomocnicy Widzewa - wypychali Lecha z własnej połowy, nie pozwalali grać za linię obrońców. No i biegali jak mrówki, czego nie można powiedzieć o podopiecznych van den Broma. Lech postawił wszystko na atak i... wyrównał. A w doliczonym czasie dostał dwa ciosy Holender dokonywał zmian, posyłał do boju kolejnych ofensywnych graczy (Ali Gholizadeha, Dino Hoticia, Filipa Szymczaka), ale niewiele to zmieniało. Lech nie miał koncepcji, jak zaskoczyć rywala, Daniel Myśliwiec okazał się kolejnym trenerem, który przechytrzył van den Broma. Poznaniacy rzucili wszystkie siły do ataku, rywali w końcu zaczęły opuszczać siły. Ravas obronił po 80. minucie strzały Velde i Ishaka, w 88. minucie jednak skapitulował. Nie było to efektem pięknej akcji Lecha, ale cudownego strzału Jespera Karlströma po rzucie rożnym i kiepskim przyjęciu futbolówki przez Filipa Szymczaka. Młodzieżowy reprezentant Polski musiał ratować się podaniem. do tyłu. Wydawało się, że "Kolejorz" pójdzie za ciosem, miał jeszcze pięć doliczonych minut, by jednak zdobyć trzy punkty. Tyle że nie zdobył żadnego, stracił bramkę po kuriozalnych błędach swoich stoperów. Ravas wybił piłkę na połowę Lecha, Imad Rondić wygrał pojedynek główkowy z Blažiciem, a piłka minęła źle ustawionego Antonio Milicia. Przejął ją Antoni Klimek i w sytuacji sam na sam pokonał Mrozka. A za chwilę kolejną kontrę, znów z udziałem Klimka, wykończył Bartłomiej Pawłowski. Widzew wygrał więc pierwszy raz na wyjeździe w tym sezonie - i to aż 3:1.