Nie od dziś wiadomo, że tzw. środowisko piłkarskie, które dysponuje mandatami wyborczymi, ma się nijak do opinii publicznej czy głosu mediów. Użycie oklepanego piłkarskiego powiedzonka, że rządzi się ono swoimi prawami jest może przesadą, ale tylko delikatną. Z tymi ludźmi trzeba umieć rozmawiać. Najlepiej ich językiem. Przekonał się o tym Zbigniew Boniek, który w 2008 roku przegrał z kretesem nie tylko z Grzegorzem Lato, ale także ze Zdzisławem Kręciną, uzyskując dwa razy mniej głosów niż on. Boniek nie miał wówczas szans, a nawet nazwano go "niewybieralnym", bo zapowiadał, że "leśnych dziadków" należałoby zastąpić młodymi prężnymi menedżerami z laptopem w czarnej teczce, którzy odnowiliby polską piłkę. Kiedy zweryfikował pogląd i zrozumiał, że zamiast zapowiadać rewolucję, trzeba się ze środowiskiem dogadać, okazał się idealnym kandydatem i dwa razy wygrywał miażdżąc rywali. Przypadek klęski Marka Koźmińskiego można do tej "wczesnego" Bońka porównać. Popełnił podobne błędy. Pokpił sprawę w kampanii, zlekceważył przeciwnika, nie wykonał aż takiej roboty jak rywal. Nie odrobił lekcji, choć miał czas i wszystkie narzędzia, aby rządzić PZPN. "Marek, ty jesteś fajny, wiesz, ale jakbyś tak czasem przyjechał, wódeczki się z nami napił, byłoby fajniej" - podczas swojego przemówienia Marek Koźmiński zdradził treść rozmowy z jednym z delegatów. To miał być kamyczek do ogródka obozu przeciwnika, no i sugestia, że tu powinno chodzić o piłkę, a nie kontakty towarzyskie, wspólne biesiadowanie, układanie się. Sprowadzenie tematu do picia wódki jest jednak kolosalnym uproszczeniem. Gdyby decydował ten parametr, wybory w PZPN wygrywałby jeden ze znanych dawnych działaczy, który słynął z zamiłowania do imprez i trunków. A przegrywał. Mityczna wódeczka oczywiście działaczom nie jest obca. Zjawisko istnieje, ale w tym przypadku bardziej chodzi o hasło: Wpadnij, usiądziemy, pogadamy o problemach, oczekiwaniach. Pokaż, że nas rozumiesz, że umiesz słuchać, że jesteś jednym z nas. Przy okazji może być kawa, woda mineralna, może być też wódka. Kulesza, podobnie jak mające udane kampanie politycy, potrafił wczuć się w rolę, rzeczywiście podróżował po Polsce, przekonywał, obiecywał. I wygrał. Robienie z tego zarzutu brzmi groteskowo. Trudno się dziwić Kuleszy, że nie przystał na propozycję debaty z rywalem kilka tygodni przed wyborami, skoro miał już pewność, że Koźmiński jest bez szans. Kulesza po prostu się już nadebatował bezpośrednio z delegatami. Całość tekstu znajdziesz tu! Kliknij! Cezary Kowalski, Polsat Sport