Mistrz kontra uczeń - tak by można napisać o starciu drużyn prowadzonych przez Johna van den Broma i Macieja Kędziorka. Jeszcze trzy tygodnie temu ten drugi był asystentem pierwszego, przy czym nie był jego głównym pomocnikiem. Holender ma jednego zastępcę, swego rodaka Denny'ego Landzaata, dalej w hierarchii byli Dariusz Dudka i był Kędziorek. O ile za czasów Macieja Skorży Kędziorek mógł się dzielić swoimi opiniami z mediami, to van den Brom ma zasadę, że do dziennikarzy wychodzi tylko on. 43-letni Kędziorek uznał w końcu, że skoro jest szansa wyjścia z cienia, to chętnie z niej skorzysta. I zamienił Poznań na Radom, a już w trzeciej potyczce "wpadł" na Lecha, którego zna jak nikt inny poza tym klubem. Zaskakujące zmiany w składzie Lecha, powrót po... ośmiu miesiącach. Van den Brom ryzykował Sam trener Radomiaka musiał być jednak zaskoczony zmianami w składzie rywala. Van den Brom, którego posada jest poważnie zagrożona (a gdyby Lech miał już gotowego następcę, to Holender prowadziłby zespół po raz ostatni), zaskoczył bowiem składem. Nie było może niespodzianką wystawienie Filipa Marchwińskiego w ataku, skoro brakowało zawieszonego za kartki Mikaela Ishaka, podobnie jak gra Dino Hoticia na skrzydle. Ale już skład defensywy - zdecydowanie tak. Alan Czerwiński ostatnie spotkanie zagrał w październiku, a tymczasem van den Brom postawił na niego na lewej obronie. Sensacją był za to występ od początku Bartosza Salamona, który ostatnie spotkanie zagrał osiem miesięcy temu, później był zawieszony za doping, a treningi z zespołem mógł wznowić ledwie kilkanaście dni temu. Reprezentant Polski popełniał błędy, czasem brakowało mu czucia piłki, a już po kwadransie miał żółtą kartkę. Tyle że świetnie też dyrygował kolegami, no i perfekcyjnie spisywał się w powietrzu. A z tym defensorzy Lecha mieli ostatnio problem. Faul, kartka, faul, kartka. I tak w kółko. Aż wreszcie Lech zagrał piękną akcję Kędziorek udanie rozpoczął swoją przygodę z Radomiakiem, zespół odskoczył od strefy spadkowej, ale nadal ma problemy z grą na swoim stadionie. Mecz z Lechem tylko to potwierdził, dwa zwycięstwa w dziesięciu spotkaniach to bilans bardzo słaby. Gospodarze zaś grali z wielkim zaangażowaniem, ale też nie wykorzystali dobrego okresu w pierwszej połowie, gdy mieli inicjatywę i nic im to nie dało. Lech mógł zacząć to spotkanie idealnie, już w 52. sekundzie Hotić, po dośrodkowaniu Joela Pereiry, najlepiej ustawił się w polu karnym i nieznacznie pomylił się przy uderzeniu głową. A później już lepiej w grze piłką wyglądali gospodarze, głównie za sprawą Rafała Wolskiego. O ile oczywiście ta gra była, bo jedni i drudzy dość często padali na murawę, a sędzia Daniel Stefański jeszcze przed 20. minutą pokazał trzy żółte kartki. Radomiakowi brakowało jednak wykończenia akcji, niewiele miejsca miał też skuteczny w tym sezonie Pedro Henrique, który co chwilę toczył bój z Salamonem. I w tym całym chaosie Lech nagle strzelił bramkę. W 30. minucie goście rozegrali piękną akcję, której ostatnim akcentem było dogranie ze skrzydła Pereiry i dostawienie przed bramką nogi przez Nikę Kwekweskiriego. Gruzin skorzystał na przestawieniu do ataku Marchwińskiego oraz chorobie Afonso Sousy, a przecież w listopadzie więcej minut rozegrał w reprezentacji Gruzji w meczach ze Szkocją i Hiszpanią niż w "Kolejorzu". Koncert Rafała Wolskiego, ale co z tego? Koledzy marnowali jego wysiłek Ten gol pobudził piłkarzy Radomiaka, mecz wreszcie zrobił się ciekawszy. Jeśli gospodarze mieli sytuację, jasne było, że macza w tym palce Wolski, co chwilę też poniewierany przez rywali. A Radomiak miał okazje: najpierw po rzucie rożnym nieznacznie pomylił się Christos Donis, później Edi Semedo minął już Mrozka, ale nie trafił do bramki, do której zdążył wrócić Alan Czerwiński, wreszcie bramkarz Lecha obronił strzał z bliska Henrique i jego dobitkę przewrotką. Goście też mieli świetną okazję, by podwyższyć na 2:0 - Kwekweskiri biegł długo środkiem, a rywale nie zamierzali mu w tym przeszkadzać, wręcz się rozstąpili. Gruzin kopnął z 16 metrów, był na wprost bramki, ale zrobił to fatalnie. Drugi cios Lecha Poznań, a później czerwona kartka. Ogromne emocje w samej końcówce Drugą połowę Radomiak zaczął ofensywnie i szybko został za to skarcony. Najpierw w kontrataku znalazł się Filip Marchwiński, biegł sam na sam, ale trochę się pogubił. Piłkę zabrał mu na sam koniec Kristoffer Velde, Norweg jednak zrobił to źle, futbolówka mu uciekła. Za chwilę jednak goście i tak się cieszyli - Joel Pereira skorzystał na gapiostwie Lisandro Semedo, zachował się jak klasowy napastnik i huknął pod poprzeczkę. Lech prowadził 2:0, miał przez jakiś czas kontrolę nad tym spotkaniem, ale stracił ją, gdy drugą żółtą kartkę zobaczył w 64. minucie Jesper Karlström - znów za faul na Wolskim. Gospodarze dostali dodatkowy impuls, szybko też znakomitą okazję zmarnował Henrique - z bliska główkował prosto w Mrozka. Chwilę później znów kotłowało się w polu karnym Lecha, Salamon wpadł na Dawida Abramowicza, powalił go na ziemię. Sędzia Stefański przerwał grę, po długiej analizie VAR nakazał wznowić grę Mrozkowi od bramki. Za chwilę jednak Abramowicz i tak dopiął swego - kapitalnie uderzył po dośrodkowaniu wprowadzonego sekundy wcześniej Jana Grzesika, Mrozek został pokonany. Lech zareagował kapitalną akcją Marchwińskiego z Sobiechem i trafieniem starszego z tych graczy, ale wcześniej reprezentant Polski był nieznacznie na spalonym. Radomiak rzucił wszystkie siły do ataku, Kędziorek już wcześniej posłał do boju drugiego z napastników, wysokiego Leonardo Rochę. Tego, który trafił w meczu z "Kolejorzem" na tym stadionie osiem miesięcy temu. Gospodarze nacierali, Lech rozpaczliwie się bronił. W 96. minucie w końcu Radomiak dopiął swego - po dośrodkowaniu z wolnego Rocha świetnie przyjął piłkę, oszukał Mihę Blažiča i z trudnej pozycji kopnął obok Mrozka.