Szymon Marciniak w sobotnim meczu PKO BP Ekstraklasy zaufał swojemu zespołowi i odgwizdał kontrowersyjnego spalonego, który ostatecznie kosztował Lecha Poznań porażkę. Fani "Kolejorza" nie mają wątpliwości, że najsłynniejszy polski arbiter po raz kolejny popełnił błąd. Czy zespół Marciniaka podjął dobrą decyzję? "Linia rysowana od ręki" Mecz 2. kolejki PKO BP Ekstraklasy przyniósł ogromne emocje. Widzew Łódź zdołał pokonać u siebie Lecha Poznań po raz pierwszy od 18 lat (2:1). Gospodarze już po dziesięciu minutach prowadzili dwiema bramkami. Jak się okazało, były to decydujące trafienia i to pomimo tego, że jeszcze przed przerwą kontakt po składnej akcji złapał Mikael Ishak. Przez dłuższy czas żadna ze stron nie zdołała zmienić rezultatu. O włos od tego byli gracze "Kolejorza" w 80. minucie. Rafał Gikiewicz powstrzymał strzał Ishaka, ale dobitka Dino Hoticia okazała się bezbłędna. VAR szybko rozpoczął analizę, a ta wykazała, że kapitan poznańskiej ekipy znajdował się na spalonym, przez co gol nie może zostać uznany. Problem w tym, że linie pokazane podczas transmisji wzbudziły sporą konsternację. Wyglądało bowiem na to, że ofsajd liczono od ręki Ishaka, co byłoby ogromnym błędem. Uwagę na to zwrócił sam Krzysztof Marciniak ze stacji CANAL+ Sport. Rzecz jasna, doświadczenia z przeszłości pokazały, że perspektywa pokazana na łamach telewizji bywa kłamliwa, a linie ostatecznie zostały narysowane prawidłowo. Niezależnie jednak od tego, czy Ishak ostatecznie "spalił" tę akcję, czy też nie, kibice "Kolejorza" mają wielki zarzut wobec prowadzącego spotkanie Szymona Marciniaka. Sędzia główny nie podszedł bowiem do ekranu, by samodzielnie ocenić kluczową sytuację, tylko zaufał swojemu zespołowi. Na części portalu X - zwłaszcza tej zdominowanej przez fanów Lecha - można wielokrotnie przeczytać o skandalu. Kiepska seria Marciniaka trwa. A zaczęło się w Lidze Mistrzów Jeszcze kilka miesięcy temu Marciniak był najlepszym arbitrem na świecie. Miał za sobą finały Ligi Mistrzów oraz mistrzostw świata, co pozwoliło mu zrobić karierę podczas "gościnnych występów" na Bliskim Wschodzie. Wydawało się, że na Euro 2024 Polak spuentuje swoją dotychczasową karierę, bo eksperci wieszczyli mu poprowadzenie kolejnego finału wielkiego turnieju. Do tego jednak nie doszło. Głośnym echem odbiła się decyzja zespołu Marciniaka podczas półfinałowego spotkania Ligi Mistrzów pomiędzy Bayernem Monachium a Realem Madryt. Wówczas 43-latek również zawierzył swoim asystentom, a gdy jeden z nich podniósł chorągiewkę, sędzia główny przerwał grę. Bawarczycy byli wściekli, bo mieli szansę na kluczowego gola, a przecież wystarczyło poczekać do zakończenia akcji i sprawdzenia jej za pomocą VAR-u. Ta sytuacja popsuła szyki 43-latkowi. Podczas Euro 2024 poprowadził zaledwie dwa spotkania: jedno w fazie grupowej, a drugie w 1/8 finału. Wziął udział w finale, ale "zaledwie" jako arbiter techniczny. Teraz, po sobotnim starciu, ponownie znalazł się w ogniu krytyki.