- Pol, Deyna, Pisz czy Vuković - ci królowie środka pola prowadzili Legię do tytułu mistrzowskiego. Czy odczuwa pan presję związaną z kluczową pozycją na boisku i jak radzi z coraz częstszymi porównaniami do legend warszawskiej drużyny? - Przede wszystkim to wielki zaszczyt, być przyrównywanym do takich znakomitości. Jeżeli uda mi się osiągnąć chociażby w 25 procentach stopień umiejętności Deyny, będę niezmiernie usatysfakcjonowany. Wracając do części pytania dotycząc presji, to odczuwam, że po ostatnich udanych spotkaniach wymaga się ode mnie gry przynajmniej na przyzwoitym poziomie. Jeżeli chodzi o przedmeczowe oczekiwania względem mojej osoby, to na chwilę przed wyjściem na murawę zapominam o wszystkim i skupiam się na grze. - Gdzie trzeba szukać przyczyn waszej dobrej gry? Można mówić o stylu łączącym w sobie dwa żywioły, grę efektowną przy tym bardzo skuteczną? - Rzeczywiście nasza gra jest ładna dla oka. Jest to w największym stopniu zasługą trenera Wdowczyka i jego planu przygotowawczego do rundy rewanżowej. Trener zapewniał nas, że jeżeli dobrze wykorzystamy zimową przerwę, przy okazji ominą nas kontuzje, to wyniki z meczu na mecz będą lepsze. Zdaje się, że tu ukryty jest sekret. Teraz mówi się, że Legia ma styl. Twierdzę, że jesienią też go miała. Cały czas byliśmy w czubie tabeli, tylko ze skutecznością było gorzej. - Zgodzi się pan z częścią ekspertów, którzy sądzą, że mecz ostatniej kolejki pomiędzy Legią, a Wisłą będzie decydował o mistrzowskim tytule? - Liczę, że sprawa tytułu rozstrzygnie się wcześniej. Oczywiście ze wskazaniem na Legię. Jeżeli obie drużyny będą regularnie wzbogacały się o kolejne 3 punkty, to 13 maja przy Łazienkowskiej dojdzie do arcyciekawego spotkania. - Przygląda się pan występom Wisły Kraków. Niektórzy uważają, że obecna postawa wiślaków daje wam prawo do świętowania mistrzowskiego tytułu już dziś. - Niby słyszy się, że Wisła jest w słabszej formie. Lecz próżno szukać potwierdzenia tych słów na murawie. Skromnie, bo skromnie, ale krakowski klub regularnie ogrywa swoich rywali. To też jest sztuka, gdy drużynie nie wszystko wychodzi, a jednak odprawia kolejnych przeciwników z kwitkiem. - W tej chwili jest pan wypożyczony do Legii. Czy jest możliwe, że po zakończeniu rozgrywek wróci pan do Poznania i zasili skład "nowego" Lecha? - Wiem, że tworzy się tam mocna ekipa, ale nie widzę dla siebie miejsca w tym klubie. Chciałbym dobrą grą udowodnić swoją przydatność w Warszawie. Po sezonie znowu będę piłkarzem Amiki i jeżeli będzie taka wola tamtejszych działaczy, to będę w nowej drużynie walczył o grę w podstawowej jedenastce. Aczkolwiek wierzę, że w przyszłym sezonie będę biegał w koszulce Legii. Chwilowo wyjazd do zagranicznego klubu odkładam w czasie. - Odliczamy dni do mundialu. Przy okazji nie cichną spekulacje dotyczące listy szczęśliwców, która będzie walczyć na niemieckich boiskach. Nie ja pierwszy zadam panu to pytanie: czy widzi pan siebie w tej 23-osobowej ekipie? - W ostatnim czasie często odpowiadam na tak sformułowane pytanie. Ta kwestia nie spędza snu z moich powiek. Oczywiste, że każdy zawodnik chciałby pojechać na mundial. Byłby to wielki zaszczyt. Mimo tego na nikogo się nie obrażę, jeżeli nie znajdę się w samolocie do Niemiec. Będę się starał o promocję biało -czerwonych do kolejnego poważnego turnieju. - Po imprezie u naszych zachodnich sąsiadów czeka nas gruntowne odmłodzenie reprezentacji. Na łamach prasy Sebastian Mila przyznał, że nigdy nie będzie liderem drużyny. Nie weźmie na swoje barki losu zespołu w decydującym momencie. Pytanie, czy pan stawi czoła temu wyzwaniu, jeżeli oczywiście ktoś przed panem je postawi? - To nie jest tak, że kogoś wyznaczamy i on momentalnie staje się przywódcą drużyny. Do tego potrzeba czasu i zgrania ekipy. Do prawdziwego pokierowania zespołem trzeba autorytetu, a ten zdobywa się zwykle na boisku. Jako lidera rozumiem zawodnika, który na siebie bierze ciężar gry. Taki piłkarz do końca zachowuje zimną krew i jednym udanym zagraniem potrafi stworzyć zagrożenie pod bramką przeciwnika. W tej chwili tylko nieliczne drużyny posiadają takiego reżysera gry. Dziś liczy się kolektyw i zgraną ekipę. Czy podejmę się roli lidera? Nie mówię nie, ale o tym wszystkim zadecyduje czas. - Istnieje jakiś konflikt na linii Marcin Burkhardt - trener Maciej Skorża, który mógłby być przyczyną pana absencji na zgrupowaniach kadry? - Nie wydaje mi się. Od czasu pamiętnego zajścia na zgrupowaniu Amiki, rozmawialiśmy z trenerem, chyba, trzy razy. Pierwszy raz miał miejsce już na drugi dzień po wydarzeniu. Usłyszałem wtedy od szkoleniowca, że nie ma dla mnie miejsca w jego koncepcji drużyny. Zapewnił mnie także, że mam spore umiejętności, które z pewnością wykorzystam. Więc jestem przekonany, że to względy czysto sportowe będą decydować o moim powołaniu lub jego braku. - Meczu z Pogonią, nie zaliczy pan do najlepszych w karierze, ale wydaje się, że ważniejsze są kolejne 3 punkty na waszym koncie? - Racja, nie był to mój najlepszy występ. Przez 70 minut Pogoń dzielnie stawiała nam opór i dopiero później opadła z sił. Liczą się kolejne punkty, które zbliżają nas do mistrzowskiego tytułu. - Spotkanie przy Łazienkowskiej ujawniło wasz kolejny atut. Czyli silną ławkę rezerwowych. - Przed rozpoczęciem rozgrywek mówiło się, że mamy 22 równorzędnych zawodników. Teraz to się potwierdza. Bardzo ważne jest, żeby zawodnicy wchodzący z ławki nie osłabiali drużyny. Jak widać nasi potrafią przesądzić o wyniku meczu. Rozmawiał: Jarosław Lęczycki (Tylko Piłka).