Obie drużyny miały o co grać. Widzew o bardzo spokojną zimę. Gdyby wygrał w Krakowie, awansowałby na siódme miejsce, a w ostatniej kolejce w tym roku zmierzy się z Pogonią Szczecin. To dawałoby szansę na spełnienie celu zakładanego przed rozgrywkami. By pokazać, że Widzew się rozwija, ma być wyżej w tabeli niż w poprzednim sezonie (12. miejsce). Dla Puszczy zwycięstwo byłoby ważne też z punktu widzenia psychologicznego. Zespół z Niepołomic od dziesiątej kolejki jest w strefie spadkowej. Jeśli jednak pokonałby Widzew, uciekłby z miejsc zagrożonych degradacją. Początek spotkania był dość wyrównany, może z lekką przewagą gospodarzy. Okazji było jednak jak na lekarstwo, bo pewnie grali obrońcy obu zespołów. Pierwsi groźną akcję przeprowadził Widzew, jednak strzał Antoniego Klimka odbił bramkarz, a za chwilę okazało się, że pomocnik łodzian był na spalonym. VAR po stronie Puszczy - gol z rzutu karnego Spotkanie nie było jednak porywające, bo przez kilkanaście minut obie drużyny właściwie nie stworzyły zagrożenia. W 35. minucie niezłe dośrodkowanie Huberta Tomalskiego wykorzystał Kamil Zapolnik, ale strzelił za łatwo, by jeden z czołowych bramkarzy ligi miał kłopoty. Za to w ofensywnie łodzianie właściwie nie istnieli aż do 44. minuty. Wtedy po kilku błędach gospodarzy zza pola karnego strzelił Juan Ibiza, lot piłki zmienił jeszcze Marek Hanousek, ale sprzed linii wybił ją Zapolnik. W drugiej połowie też zdecydowanie brakowało emocji. Obie drużyny bały się zaryzykować - ważniejsze niż zdobycie gola, była defensywa. W 56. minucie już trzech obrońców Widzewa miało żółte kartki. W 58. minucie po strzale Piotra Mrozińskiego piłka trafiła w rękę Juana Ibiza i po wideoweryfikacji sędzia Paweł Raczkowski podyktował rzut karny. Z jedenastu metrów Artur Craciun pokonał Ravasa. Widzew zupełnie nie potrafił zaregować na staconą bramkę. To nie był zespół, który nie tak dawno na wyjeździe wygrał z Lechem Poznań. Właściwie przez całe spotkanie nie stworzył ani jednej groźnej okazji. Dopiero w 89. minucie przed szansą stanął Ernest Terpiłowski, ale kopnął w Oliwiera Zycha.